Ja też nie znosiłam Nel! Zawsze szukałam innych postaci, wzorców. Była kiedyś pani Cecylia Plater-Zyberkówna, związana z ruchem katolickim. Założyła bardzo znaną szkołę, która po 1989 r. została otwarta na nowo i działa do dziś. To szkoła tradycyjna, w której dziewczynki i chłopcy uczą się w oddzielnych klasach. Gdy zaczęłam czytać jej życiorys, dowiedziałam się, że mówiła tak: „Nie każda kobieta ma powołanie do życia rodzinnego". Mimo że nie dopuszczała łączenia macierzyństwa i pracy zawodowej, to miała przekonanie, że niektóre kobiety wolą się realizować w pracy i nazywała je „męskimi typami". Żyła samotnie. A przecież stereotyp byłby taki, że emancypantka założyłaby pensję dla panien i je emancypowała, a katoliczka robiłaby pensję, w której uczyłaby dziewczynki haftować i przygotowywać do życia żony i matki. Może do dziś żyjemy w takich stereotypach?
Uważam, że w Polsce i tak w małym stopniu żyjemy w tych stereotypach. Rola kobiety jest tu od dawna o wiele ważniejsza niż w krajach ościennych. To nie przypadkiem Polki miały prawa wyborcze w 1918 r., i to prawie nie było kontestowane. Być może to kwestia wojen i powstań, kiedy szalenie ważna była wzorcotwórcza rola kobiet. Tu jest zasadnicza różnica między nami a np. Rosją. Kobieta ustalała wzorce patriotyzmu, dzielności, umiała żyć bez facetów. Jest taki zapis o Henryce Pustowójtównie, ważnej uczestniczce powstania styczniowego. Sam jej wzrok powodował, że wszyscy w oddziale chcieli się wykazać, a nikt nie chciał być mniej dzielny niż ona. To wszystko jest niezależne od konserwatyzmu czy lewicowości.
Ale nie były to role mocno ograniczone? Do matki Polki? Albo dziewicy bohatera?
Niekoniecznie. Wystarczy spojrzeć na 1918 rok. Kobiet jest wiele w polskiej historii. We wspomnieniach bodajże siostry żony Tołstoja można przeczytać: „Nie możemy być takimi emancypantkami jak te Polki". Od mojej śp. matki chrzestnej dostałam książkę, wspomnienia jej praprababci, która wyjechała z mężem na Syberię. To była tak samodzielna kobieta, że się w głowie nie mieści! Stereotyp słabej kobiety przywołujemy współcześnie, ale jest on płytszy, niżby się wydawało, naskórkowy. Wcale nie jest wpisany głęboko kulturowo. Chociażby Urszula Ledóchowska, założycielka urszulanek szarych. To był kawał energicznej, stanowczej baby. Takiej, która wie, czego chce. Dlatego uważam, że ważne są studia kobiece. Ale nie jako odrębny rodzaj ideologicznych studiów, które będą mówiły o walce płci jak o walce klas. Wolałabym coś, co uzupełni wiedzę, jaką dysponujemy na temat mężczyzn, o te zapomniane kawałki o kobietach. Trzeba powiedzieć otwarcie: historia tak się ułożyła, że przez ileś wieków kobiety były na jej peryferiach. Mało się o nich pisało i mówiło.
A Solidarność? Przywołam słowa Barbary Labudy, które padły przy okazji premiery filmu „Solidarność według kobiet". Mówiła tak: „W Solidarności niemal połowę członków związku stanowiły kobiety, ale nie były wybierane do władz. W Prezydium KKP była jedna kobieta i 19 mężczyzn, w całej komisji krajowej na 82 członków była jedna kobieta. A na pierwszym zjeździe Solidarności kobiety stanowiły tylko 7 procent delegatów". To niesamowite liczby.
No tak, we władzach krajowych NZS-u były dwie kobiety: ja i Basia Kozłowska.
Ale wśród członków NZS procentowo było więcej dziewczyn?
Na pewno, przewaga mężczyzn nie była znacząca. Dlaczego tak było?
Dyskryminacja?
Nie, nie uważam, że kobiety były dyskryminowane i dlatego ich nie wybierano do władz. One nie chciały kandydować. Gdy mówiło się: „A może ty?", to można było najczęściej usłyszeć: „A nie, ja to nie, absolutnie. Tam mnie nie zgłaszajcie. Ja będę kanapki robić, herbatę, jak będzie trzeba, to wam pomogę, nie ma sprawy".
Prof. Henryk Domański kiedyś ładnie to nazwał. „Zadowolony niewolnik". Dla mnie jest to określenie, które oddaje tę postawę cofnięcia się o krok. Obawy o brak kompetencji, wiedzy. Czy wpoiły nam to dom czy szkoła?
Ale znowu mamy tu ten sam problem: to jest po prostu damska cecha, a nie wpojony strach. Kobiety są o wiele bardziej samokrytyczne w stosunku do własnych umiejętności niż faceci, czasem jest to realistyczne, a czasem dochodzi do przesady. Rzeczywiście znacznie mniej kobiet pójdzie na lep propozycji awansu. Jeśli będzie ona nieadekwatna do umiejętności, to uważam, że z dziesięciu facetów zgłosi się dziewięciu. W przypadku kobiet będzie na odwrót.
Czy należy to zmieniać? Czy tak już ma być?
Tak jest. Mnie się to nie podoba, ale stosunek kobiet do awansu zawodowego, który podałam, jest sensowny. Byłam w takiej sytuacji, miałam poważną propozycję wiele lat temu. Pamiętam, jak zadzwonił do mnie ważny pan prezes i powiedział: „A może będziesz kandydować, wystartujesz w konkursie?". A ja: „Ja się nie znam, niczym nie kierowałam" – powiedziałam. Wydaje mi się, że wtedy miałam rację, mówiłam prawdę. Dzisiaj bym startowała, bo myślę, że mam doświadczenie i dałabym radę.
Ale może to niedobrze? Wszystkie dane socjologiczne mówią, że kobiety są lepiej wyedukowane. Może należy robić warsztaty. Zarówno w kołach gospodyń wiejskich, jak i wśród studentek Uniwersytetu Warszawskiego.
Należy uczyć kobiety, że mogą uczestniczyć w życiu publicznym. Chociaż nie jestem zwolenniczką kwot ani tzw. pozytywnej dyskryminacji, to przyznaję, że mentalność należy zmienić. I zmienić podejście, że zawsze się trzeba wycofywać. Wzmocnić odwagę kobiet.
Ale wprowadzenie kwot w polityce działa! We Francji po wprowadzeniu podziału 50/50 na listach wyborczych w pierwszych wyborach wybrano mniej kobiet niż mężczyzn. Później się to zmieniło, wyrównało, problem pomału znika. Może przemyślany mechanizm tego rodzaju zadziała w końcu w Polsce?
Być może. Ja w dyskryminację pozytywną nie wierzę, przy takich rozwiązaniach zdarza się, że kobiety są brane na listę „na przyczepkę", żeby listę zapełnić. Nie są wtedy de facto samodzielnymi politykami. Mam taką obawę i moje obserwacje to potwierdzają. Ale być może to się wykształca i niektóre kobiety tej samodzielności politycznej nabiorą. Nie wiem, czy parytet pomaga. Bardziej wierzę w edukację w szkole, edukację publiczną, bo to nie jest kwestia życia prywatnego, tylko uczestnictwa w życiu społecznym, w polityce. Podam jeszcze inny przykład. Moi pradziadkowie założyli w Zakopanem pierwszą szkołę koedukacyjną. Ja w koedukację nie wierzę tak mocno jak oni. Rozwój w pewnym wieku przebiega inaczej. Ale jak dziewczynki są osobno, to mniej zwracają uwagę na chłopców, są społecznie bardziej rozwinięte, są bardziej kreatywne.
Mam odwrotnie wrażenie. Jak chłopcy są zakazani i się ich mija na ulicy, na klasowej wycieczce, to zajmują myśli...
Nie są zakazani. Moja mama chodziła do żeńskiej szkoły, miała żeńską drużynę harcerską. Uczennice były bardzo zaangażowane, dzielne, zainteresowane światem. A ja pamiętam, że panienki w wieku lat 15, 16 zajmowały się chłopcami w dużym stopniu.
Teraz już nawet w wieku 12–13. Przejdźmy do wsparcia społecznego. Z mojego doświadczenia wynika, że więzi z kobietami, dziewczynami, przyjaciółkami były ważne. Gdy szukam wsparcia, to szukam kobiet. Koleżanek, kogoś z rodziny. Jest to niezabarwione feminizmem, ideologią. To naturalny odruch. Czy ty szukasz wsparcia w kobietach czy w mężczyznach?
U jednych i drugich. Zmieniło się to z wiekiem. W dzieciństwie przyjaźniłam się z przyjaciółkami, jako nastolatka też. Później zwróciłam się w stronę chłopaków, bo moje zainteresowania były inne. Byłam zaciekawiona ich tematami, polityką, a nie dziećmi i przepisem na sernik. Nie to, że przepis na sernik mnie odrzuca, ale bardziej interesuje mnie tamten, męski świat. Miałam więc wielu znajomych wśród mężczyzn. Z wiekiem nauczyłam się jednak cenić kobiety. I bardzo cenię te w średnim wieku. One są najlepszymi pracownikami, jakich można mieć. Odchowały dzieci, mają już swój rozum, poczucie własnej wartości, doświadczenie.
A jak oceniasz mężczyzn w średnim wieku?
Zdecydowanie gorzej.
Dlaczego? Co ich gnębi?
Tłumaczę sobie, że to jest niebezpieczny wiek dla mężczyzny. Polega na tym, że on nagle sobie zdaje sprawę, że jego ambicje nie zostały zrealizowane. Zaczyna mu uderzać do głowy ambicja. Mam wrażenie, że kobiety, te z natury mniej ambitne, są dzięki temu mniej rozczarowane. Mężczyźni mają problem z tym, czy osiągnęli ostatecznie dużo.
Zaczynają się spieszyć?
I chwytać rzeczy, których nie powinni. Problem niezrealizowanych ambicji staje się bardzo istotny.
W badaniach dotyczących głosowania w wyborach było pytanie o to, czy respondent jest w związku. Singielek w wieku do 30 lat było 20 proc., a męskich singli 47 proc. Mówiłaś, że chłopiec powinien być wychowany w duchu „bądź mężczyzną". Czy mężczyźni zrobili się w Polsce bardziej plastikowi, nieporadni?
To jest problem światowy, obiektywny trend. Rola kobiety przez ostatnich 130–150 lat bardzo się zmieniła. Mężczyźni muszą się zredefiniować, jak mają w tym nowym świecie funkcjonować. To jest trudne. Bo nie wiadomo, jak mają to zrobić. Rozmawiałam z tysiącami różnych samodzielnych kobiet. Prawie każda z nich chciałaby silnego męskiego ramienia. A z drugiej strony – wcale by nie chciała. Więc on nie wie: dawać to silne ramię? Przecież ona wcale nie potrzebuje opieki? To, jak mężczyzna ma reagować, jeszcze się nie utarło jako wzorzec. Poza tym to kobiety są bardziej skłonne do związków, są związkotwórcze. To uważam za naturalną skłonność. Moje uogólnienia mogą być niesprawiedliwe, ale to kobietom zależy bardziej. Więcej widzą – w sensie ludzkim.
Na ile na relacje między kobietami a mężczyznami w Polsce wpływa kwestia aborcji? Powraca ona cyklicznie, to bardzo drastyczny problem społeczny, z opiniami nie do pogodzenia.
Ja uważam, że jest to kwestia filozoficzna i światopoglądowa. Nie uważam, że jest to kwestia emancypacji kobiet.
Ale jak była próba zaostrzenia przepisów i czarne protesty, to na ulicach można było policzyć mężczyzn na palcach jednej ręki.
Zgadza się, bo to kobiety zachodzą w ciążę, dotyczy to ich bezpośrednio. Ale nie uważam, że to jest symbol emancypacji. Nie uważam, że możliwość dokonania aborcji w dowolnym momencie jest jej wyznacznikiem.
A gdybyś miała wybrać słowo, które bardziej ci się podoba? Feministka, emancypantka, sufrażystka?
Nie przepadam za słowem „feministka" i nie przyznaję się do bycia nią. Feminizm jest dla mnie ideologią, która przeciwstawia kobietę mężczyźnie. A dla mnie ludzie są ludźmi. W związku z tym ustawienie wszystkiego pod kątem kobiet do mnie nie przemawia. Uważam, że skrajna postać feminizmu jest ideologią a la marksizm. Dola kobiet przedstawiona jest jak dola chłopa, klasy uciskanej przez klasę panującą.
A może w miękki sposób nie udałoby się wymusić zmian? Jak zmiany społeczne, np. wprowadzenie związków zawodowych i opieki socjalnej na Zachodzie, które nastąpiło ze strachu przed Związkiem Radzieckim? Może wojujący feminizm zapala czerwoną lampkę konserwatystom?
Zmiany społeczne są ważne, ale nie muszą się dla mnie wyrażać w ideologii. Ja się do niej nie przyznaję, wręcz czuję do niej niechęć. Człowiek jest przede wszystkim człowiekiem, później ma cechy kobiece i męskie oraz masę innych. To tak jak z homoseksualizmem. Dzielenie ludzi według tego, jaki seks uprawiają, jest kompletnie absurdalne. Owszem podział na płcie jest ważny, ale nie najważniejszy. O sobie mogę powiedzieć, że jestem kobietą, czuję się kobietą, nie czuję się przez to gorsza. Ale zostałam wychowana do równości i to jest bardzo ważne.
—rozmawiała Zuzanna Dąbrowska (współpraca: Marzena Tarkowska)
Agnieszka Romaszewska-Guzy, dziennikarka, dyrektorka Biełsat TV, internowana w stanie wojennym
PLUS MINUS
Prenumerata sobotniego wydania „Rzeczpospolitej”:
prenumerata.rp.pl/plusminus
tel. 800 12 01 95