Kisumu to wielkie miasto ze starym cuchnącym portem. Żegluga promowa po Jeziorze Wiktorii prawie dogorywa, ale ciągle jeszcze istnieje. Kiedyś promy przewoziły ludzi i towary. Zabierały na pokład całe składy pociągów, rzesze podróżnych.
Tuż za granicami Kisumu zaczynają się wioski. Jest ich bardzo wiele. To wyjątkowo gęsto zaludniony teren. Na wzgórzach ornitologiczny raj. Miliony ptaków, szczebiot, śpiew i gruchanie właściwie nie ustaje. Może tylko przez krótką chwilę, tuż przed świtem, ptaki dają nieco wytchnienia. Ulice pełne dzieci. Rowerów. Motocykli, ciężarówek. Wszyscy w drodze. Wszędzie pełno ruchu. Jedni udają się na targ w Seme, inni właśnie wracają. Przy drogach sady. Rosną mangowce, drzewa awokado. Dużo plantacji bananów i jeszcze więcej palm oleistych. Przy wioseczkach kościoły, zwykle kilka, bo są tu i katolicy, i protestanci. Muzułmanów brak.
Otieno jest czcigodnym starcem. Ma osiemdziesiąt lat lub więcej. Przeżył wszystkich swoich braci i siostry. Ma zawsze pod ręką kij z bulwiastą końcówką. To maczuga – mówi, choć trudno go sobie wyobrazić walczącego tym narzędziem z kimkolwiek innym niż armią mrówek. Ma swoje miejsce pod drzewem. Często tam siada i wtedy wszyscy wiedzą, że będzie opowiadał. Zna najwięcej historii o ludziach Luo. Jest żywą pamięcią swoich współplemieńców. Przez stulecia, nie znając pisma, historie po prostu opowiadali, więc zostało ich tyle, ile pamiętali starcy. Otieno pamięta wiele, choć jakiekolwiek próby ustalenia choć przybliżonego czasu wydarzeń, o których opowiada, skazane są na porażkę. To było dawno temu – mówi Otieno. Niekiedy dodaje – bardzo dawno. „Dawno" to gdy był dzieckiem, „bardzo dawno" to czasy wcześniejsze. A więc od początku świata do czasów, które pamięta. Ta historia wydarzyła się bardzo dawno.
Wielki wąż
Przed wielu, wielu laty w odmętach Nam żył wielki wąż Mumbo. Był samotny, jak wszystkie wodne węże, i stronił od ludzi. Pokazywał się tylko nielicznym kapłanom, którzy wypływali na jezioro, by składać mu ofiary z chleba i mięsa koźląt. Nie chciał się mieszać do spraw ludzi, bo wiedział, że każda jego interwencja będzie jak burza na jeziorze, która podmywa brzegi, wywraca łodzie, gubi mężczyzn i wyciska łzy z oczu kobiet... Siedział więc w głębinach i pokazywał się ludziom raz do roku. Czasami tylko, w wyjątkowo rozgwieżdżone noce, wypływał z głębin, wystawiał łeb na powierzchnię i przyglądał się światu. Tak było przez wiele stuleci i wszyscy byli szczęśliwi. Aż przybył do kraju Luo biały człowiek i zaczął wszystko zmieniać. Burzył wioski i budował farmy. Wybijał stada zebr i gnu, by grodzić sawannę drutem kolczastym i wypasać swoje bydło. Potem skierował swoje strzelby przeciw dzikim zwierzętom. Najpierw wybił lwy, które atakowały bydło, potem lamparty i gepardy, które zagryzały jego kozy i owce. Z czasem obrócił się również przeciw hienom i szakalom, które podchodziły pod druty farm i zagryzały cielęta. Żyrafy i antylopy uciekły na równiny. Antylopy poszarpane drutami wymarły. Mniejsze zwierzęta, poza złośliwymi małpami, przestały istnieć. Wielkie łodzie białych wyciągały ogromne ławice ryb... więc zaczął się głód. Wielki wąż wychylał głowę coraz częściej i rozpaczał nad złym, żebraczym losem Luo... Jego lud ginął w biedzie i nieszczęściu. Nie mógł na to patrzeć... Więc zawezwał kapłanów i ogłosił im, że jeśli Luo będą żyć moralnie i według zasad, sprawi, że biali odejdą na dobre. Kapłani przekazali słowa Mumbo ludziom Luo i ci zmienili swoje życie. Przestali upijać się piwem, zrezygnowali z błyskotek i paciorków, kobiety zaczęły ubierać się skromnie. Mężczyźni wypływali wczesnym rankiem na jezioro i pracowali z wielkim oddaniem. Zaczęły się więc dla Luo dobre czasy. A pewnej nocy, jak obiecał Mumbo, biali w pośpiechu spakowali swoje walizki i strzelby, zaprzęgli konie, zebrali stada i opuścili brzegi Nam. Zostały po nich puste domy i opuszczone farmy. Ludzie Luo wdarli się do nich, zabrali wszystko, co zostało, i przenieśli do swoich domów. Szybko powróciła zwierzyna, zebry i antylopy, lwy i lamparty. Przyroda jakby się obudziła, ptaki zaczęły śpiewać, a jezioro znów pełne było ryb. Mumbo zaś – szczęśliwy, że ludzie Luo odzyskali spokój – wrócił do swoich głębin jeziora i zasnął na sto lat. Śpi po dziś dzień, choć wszystko się zmieniło. Luo znów zaczęli upijać się piwem, kobiety niestosownie ubierać, brat zdradzał brata, a dzieci rodziców. Wrócili więc biali i znów pobudowali farmy. Luo błagali czarowników, by ci wypłynęli na jezioro i zbudzili Mumbo, ale czarownicy odmówili. Powiedzieli: nie możemy budzić wielkiego węża, bo kiedy się dowie, że sprzeniewierzyliście jego czary, wzbudzi burzę na jeziorze i wszyscy zginęli. Więc śpi Mumbo po dziś dzień i tylko czasem przez sen porusza ogonem, a ludzie muszą sobie radzić sami. Ale minie kiedyś sto lat i Mumbo się obudzi... Wychyli nad powierzchnię jeziora swój olbrzymi łeb i zapyta, jak my – ludzie Luo – żyjemy? I co mu wtedy odpowiemy?
Otieno błysnął gałkami swoich przekrwionych oczu i rozejrzał się wokół. Słuchały zasępione twarze. Nikt się nie odezwał.