Legendy znad Jeziora Wiktorii

Masaj ryby nie tknie, dla Masaja zjedzenie ryby wydaje się obrzydliwością. Luo zaś wierzą, że dzięki rybom mają najzdrowsze i najdoskonalsze mózgi w Afryce. Rzecz o marzeniach i snach ludów z serca Afryki.

Publikacja: 04.01.2014 01:08

Stary Otieno siedział na prostym krześle pod koroną młodego mangowca i przez chwilę niemo poruszał sinymi ustami. Końcówka grubego kija wędrowała po piasku wokół jego nóg, by w końcu otrzeć się o wyrwę w lewej stopie, ślad po straconym przed laty małym palcu.

Kit Mikaye

Jego kij zawsze wykonywał ten sam taniec na chwilę przed opowieścią.

– Opowiem wam o skałach pierwszej żony – opuścił na chwilę głowę.

– Opowiedz.

– Nazywamy to miejsce w naszym języku Kit Mikaye. To ogromne kamienie porozrzucane nad brzegiem Nam. Potężne i bardzo ciężkie.

Kiedyś jako chłopiec myślałem, że przynieśli je olbrzymi. Potem spotkałem starego człowieka, który urodził się, kiedy Nam było jeszcze małym stawem, i on opowiedział mi o rybaku, z którym wiąże się ta historia.

Znów pochylił głowę i na chwilę zamilkł. Było późne popołudnie. Słońce wciąż tkwiło nad Seme w pozycji, w której zawisło około południa. Wysoko na niebie. Skwar był mniejszy niż jeszcze przed godziną, więc budził się do życia busz. Zewsząd dobiegały krzyki spłoszonych małp i ptasie nawoływania. Kiedy jednak miał się odezwać Otieno, cała ta orkiestra z szacunku na chwilę milkła.

– Miał na imię Jaramogi, czyli odważny. Był naprawdę odważnym chłopcem, ale bardzo biednym. Mieszkał w ubogiej chacie na brzegu jeziora. Opiekował się starą matką i młodszym bratem kaleką. Ojciec już dawno nie żył. Jaramogi wybierał się codziennie na jezioro, ale duchy mu nie sprzyjały. Nie łowił nic albo bardzo mało. Ryby w Nam jakby sprzysięgły się przeciw niemu i omijały jego sieci. Jaramogi pochował więc najpierw brata, a potem matkę. Został sam w swojej chacie. Wiedział, że niedługo dołączy do rodziny, ale dalej wyprawiał się na jezioro i łowił.

Pewnej nocy, wyciągając sieć, poczuł niezwyczajny ciężar. Z wdzięcznością skłonił się duchom, bo pojął, że jego los się odmienia. Wyciągnął sieć i krzyknął z przerażenia, bo zamiast ryb, których się spodziewał, w sieci znalazł piękną śpiącą dziewczynę. Miała gęste czarne włosy i krągłe piersi. Wziął ją na ręce i delikatnie ułożył w łodzi. Potem popłynął do brzegu, a gdy już wyciągnął łódź na piasek, dziewczyna się ocknęła. Spodziewał się, że krzyknie, przestraszy się, ucieknie, ale było zupełnie inaczej. Posłała mu ufny uśmiech i podała wilgotną jeszcze dłoń. Wziął ją znów na ręce i zaniósł do domu.

Od tego dnia wszystko się w jego życiu odmieniło. Dziewczyna posprzątała jego chatę i połatała jego ubranie. Założyła małe poletka wokół domu i posadziła bananowce, maniok i sadzonki drzewa mango. Za jej cudownym dotknięciem rośliny rosły jak natchnione i szybko zaczęły dawać owoce. Jaramogi wciąż wybierał się na jezioro, ale i tu jego los się odmienił. Łowił całe naręcza tilapii i sprzedawał je w wiosce. Szybko pojął, że fortuna się odwróciła i zaczyna mu się wieść. W krótkim czasie za sprzedawane ryby kupił duży dom na wzgórzu.

Dziewczyna, która w międzyczasie stała się żoną Jaramogiego, kupiła na targu w Kisumu piękne naczynia i meble. Urządziła dom, a w jego części otwarła gospodę. Piekła cudowne placki maniokowe i robiła doskonałe piwo, więc co wieczór schodziła się do nich cała wieś. W niedługim czasie kupili krowę, potem kolejną i następną. Szybko dorobili się stada kóz, a po roku Jaramogi był najbogatszym gospodarzem we wsi. Pierwsza żona dała mu również dwóch synów, bliźniaków Opiyo i Odongo. Zatrudnił rybaków, bo sam już się na jezioro wyprawiać nie musiał.

Dostatek

I wtedy Jaramogi się zmienił. Utył, na rękach zaczął nosić barwne bransolety i pomyślał, że skoro tak mu sprzyjają duchy, powinien rozejrzeć się za drugą żoną. Poszedł w tej sprawie do naczelnika sąsiedniej wioski i dogadał się, że weźmie jego córkę. Nie miał z tym kłopotów, bo wszyscy widzieli, jak bardzo mu sprzyjają duchy. Pełen entuzjazmu wrócił do Seme i zaczął opowiadać o swoim szczęściu. Na miesiąc przed kolejnym ślubem zarzucił wszystkie obowiązki. Dzień zaczynał od piwa. Do pierwszej żony przestał się odzywać inaczej, niż karcąc, że nie przynosi na czas tykw ze świeżym piwem. Po nocach włóczył się po wsi i wypatrywał młodych kobiet. Z niektórymi bawił się do rana i do domu wracał długo po świcie. Pierwsza żona po każdym takim powrocie tuliła uciekające po policzku słone łzy. Aż zbliżył się czas ślubu z córką naczelnika. Tej nocy przyszedł do pokoju pierwszej żony i powiedział jej o swojej decyzji. Nie odezwała się. Wyszła z pokoju i wróciła po chwili z wielką tykwą wypełnioną piwem. Jaramogi wypił piwo i otumaniony alkoholem ze zdziwieniem przyglądał się pierwszej żonie, która zarzuciła na siebie zwiewną szatę, zbudziła obu chłopców bliźniaków i wyszła z domu. Zwróciła się w stronę jeziora i poszła w jego kierunku. Za nią chłopcy, a za nimi cudownym sposobem wszystkie ich domowe zwierzęta, krowy i kozy, ptactwo, ubrania i meble, garnki i kolorowe narzuty, tykwy do piwa, ławy, a nawet kamienny piec, w którym pierwsza żona wypiekała maniokowe placki. Cały majątek Jaramogiego płynął w powietrzu w kierunku jeziora.

Jaramogi krzyknął przerażony. Z domów wychylili się sąsiedzi. Wszyscy wybiegli z chat, by przyjrzeć się temu niesamowitemu zdarzeniu. Pierwsza żona szła w stronę jeziora. Tylko raz się zatrzymała. Na samym brzegu. Odwróciła się w kierunku Jaramogiego i otarła z policzka łzę. Potem weszła w fale jeziora i po chwili pogrążyła się w jego odmętach. Za nią poszli chłopcy i reszta dobytku biednego niegdyś rybaka. Po chwili brzegiem Nam rządziła przerażająca już tylko cisza i pustka. Po pierwszej żonie nie został nawet ślad. A Jaramogi i jego przyjaciele stali na brzegu zamroczeni przedziwnym zdarzeniem, niemi i głusi, bez tchu i bez myśli, aż przyszedł świt i chłód, i wtedy wszyscy po kolei zamienili się w kamienie. Im przestrach i zdziwienie w ich oczach były większe, tym kamienie na miejscu, gdzie stali, stawały się cięższe i potężniejsze, tym pamięć po ludziach bardziej kamienna. A najbliżej brzegu, w miejscu, gdzie stał Jaramogi, został kamień podłużny i wychudły, zasklepiony jakby wyjątkowym nieszczęściem i nawet dziś po świcie, jeśli położyć dłonie na jego ścianach, czuje się ociekające strumienie wilgoci. To Jaramogi płacze za pierwszą żoną, która odeszła w odmęty, i płakać będzie, jak powiadają – do końca świata...

Otieno otarł czoło i zamilkł. Trzymany w ręku kij znów zaczął wędrować wokół nieobutych nóg, by zatrzymać się w miejscu utraconego przed laty palca lewej stopy.

Odezwały się małpy i ptaki .

Słońce ruszyło z miejsca i znów rozpoczęło drogę na zachód. Zapewne słuchało razem z nami opowieści o pierwszej żonie.

Otieno miał przekrwione oczy. Podniósł się. Zrobił krok w stronę buszu, a potem drugi. Trzeci. Czwarty.

Jak na bardzo starego człowieka krok miał wyjątkowo sprężysty. Po chwili pogrążył się w hojnym bogactwie zieleni ogrodów Seme, a my zostaliśmy sami z jego historią. Historią skał pierwszej żony, na które ludzie Luo mówią Kit Mikaye.

Ludzie Luo

Ludzie Luo mają się za najmądrzejszych w Afryce. To dzięki fosforowi z ciał ryb, które jedzą. To właśnie on – fosfor – rozwija mózg! – tłumaczą. Tak im to wyjaśnili przed laty Anglicy, więc Luo wierzą, że dzięki rybom mają najzdrowsze i najdoskonalsze mózgi w Afryce. Rzeczywiście są bardzo przedsiębiorczy, uparci, zdyscyplinowani. Ich kenijska stolica Kisumu aż lśni czystością. Nie ma w niej zwałów błota jak w Mombasie. Nie ma zaśmieconych ulic jak w Nairobi. I nie ma w okolicy większych zbiorowisk białych. Spotkać białego na ulicach Kisumu to prawdziwa rzadkość. Sami czarni. Luo i ich sąsiedzi, Kisii, Luja i Kalendjin. Z wszystkimi (w przeciwieństwie do największych konkurentów, czyli Kikujusów) Luo utrzymują dość poprawne stosunki.

Luo przyszli nad Jezioro Wiktorii zapewne w siedemnastym wieku w czasie wielkiej migracji Nilotów na południe. Rozsiedli się wokół wielkiego Nam i porzucili obyczaje nomadów. Prawdopodobnie po swoich poprzednikach przejęli kulturę rybacką i zaczęli wybierać się na wody jeziora. Zjeść rybę – to dla wielu Afrykanów wyzwanie. Masaj na przykład ryby nie tknie. Dla Masaja zjedzenie ryby wydaje się jeszcze większą obrzydliwością niż zjedzenie ptasiego mięsa. Porządny Masaj żywi się wymieszanym z krwią krowim mlekiem, serem, mięsem i pewną, acz skromną liczbą akceptowanych roślin. Ryby je się praktycznie tylko wśród mieszkańców wybrzeża i nad Jeziorem Wiktorii.

Niegdyś, w odległej przeszłości, jezioro oferowało nieskończony asortyment gatunków. Dziś to miniona epoka. Od kiedy Anglicy wpuścili do jeziora narybek okonia nilowego, większość endemicznych gatunków ryb po prostu zniknęła. Czym więc żywią się rybacy znad wód Nam? Łowią głównie okonie, ale i tilapie, której populacja przeżyła. Czasem można na targach rybnych znaleźć olbrzymiego afrykańskiego suma. Ale to wszystko.

Kisumu to wielkie miasto ze starym cuchnącym portem. Żegluga promowa po Jeziorze Wiktorii prawie dogorywa, ale ciągle jeszcze istnieje. Kiedyś promy przewoziły ludzi i towary. Zabierały na pokład całe składy pociągów, rzesze podróżnych.

Tuż za granicami Kisumu zaczynają się wioski. Jest ich bardzo wiele. To wyjątkowo gęsto zaludniony teren. Na wzgórzach ornitologiczny raj. Miliony ptaków, szczebiot, śpiew i gruchanie właściwie nie ustaje. Może tylko przez krótką chwilę, tuż przed świtem, ptaki dają nieco wytchnienia. Ulice pełne dzieci. Rowerów. Motocykli, ciężarówek. Wszyscy w drodze. Wszędzie pełno ruchu. Jedni udają się na targ w Seme, inni właśnie wracają. Przy drogach sady. Rosną mangowce, drzewa awokado. Dużo plantacji bananów i jeszcze więcej palm oleistych. Przy wioseczkach kościoły, zwykle kilka, bo są tu i katolicy, i protestanci. Muzułmanów brak.

Otieno jest czcigodnym starcem. Ma osiemdziesiąt lat lub więcej. Przeżył wszystkich swoich braci i siostry. Ma zawsze pod ręką kij  z bulwiastą końcówką. To maczuga – mówi, choć trudno go sobie wyobrazić walczącego tym narzędziem z kimkolwiek innym niż armią mrówek. Ma swoje miejsce pod drzewem. Często tam siada i wtedy wszyscy wiedzą, że będzie opowiadał. Zna najwięcej historii o ludziach Luo. Jest żywą pamięcią swoich współplemieńców. Przez stulecia, nie znając pisma, historie po prostu opowiadali, więc zostało ich tyle, ile pamiętali starcy. Otieno pamięta wiele, choć jakiekolwiek próby ustalenia choć przybliżonego  czasu wydarzeń, o których opowiada, skazane są na porażkę. To było dawno temu – mówi Otieno. Niekiedy dodaje – bardzo dawno. „Dawno" to gdy był dzieckiem, „bardzo dawno" to czasy wcześniejsze. A więc od początku świata do czasów, które pamięta. Ta historia wydarzyła się bardzo dawno.

Wielki wąż

Przed wielu, wielu laty w odmętach Nam żył wielki wąż Mumbo. Był samotny, jak wszystkie wodne węże, i stronił od ludzi. Pokazywał się tylko nielicznym kapłanom, którzy wypływali na jezioro, by składać mu ofiary z chleba i mięsa koźląt. Nie chciał się mieszać do spraw ludzi, bo wiedział, że każda jego interwencja będzie jak burza na jeziorze, która podmywa brzegi, wywraca łodzie, gubi mężczyzn i wyciska łzy z oczu kobiet...  Siedział więc w głębinach i pokazywał się ludziom raz do roku. Czasami tylko, w wyjątkowo rozgwieżdżone noce, wypływał z głębin, wystawiał łeb na powierzchnię i przyglądał się światu. Tak było przez wiele stuleci i wszyscy byli szczęśliwi. Aż przybył do kraju Luo biały człowiek i zaczął wszystko zmieniać. Burzył wioski i budował farmy. Wybijał stada zebr i gnu, by grodzić sawannę drutem kolczastym i wypasać swoje bydło. Potem skierował swoje strzelby przeciw dzikim zwierzętom. Najpierw wybił lwy, które atakowały bydło, potem lamparty i gepardy, które zagryzały jego kozy i owce. Z czasem obrócił się również przeciw hienom i szakalom, które podchodziły pod druty farm i zagryzały cielęta. Żyrafy i antylopy uciekły na równiny. Antylopy poszarpane drutami wymarły. Mniejsze zwierzęta, poza złośliwymi małpami, przestały istnieć. Wielkie łodzie białych wyciągały ogromne ławice ryb... więc zaczął się głód. Wielki wąż wychylał głowę coraz częściej i rozpaczał nad złym, żebraczym losem Luo... Jego lud ginął w biedzie i nieszczęściu. Nie mógł na to patrzeć... Więc zawezwał kapłanów i ogłosił im, że jeśli Luo będą żyć moralnie i według zasad, sprawi, że biali odejdą na dobre. Kapłani przekazali słowa Mumbo ludziom Luo i ci zmienili swoje życie. Przestali upijać się piwem, zrezygnowali z błyskotek i paciorków, kobiety zaczęły ubierać się skromnie. Mężczyźni wypływali wczesnym rankiem na jezioro i pracowali z wielkim oddaniem. Zaczęły się więc dla Luo dobre czasy. A pewnej nocy, jak obiecał Mumbo, biali w pośpiechu spakowali swoje walizki i strzelby, zaprzęgli konie, zebrali stada i opuścili brzegi Nam. Zostały po nich puste domy i opuszczone farmy. Ludzie Luo wdarli się do nich, zabrali wszystko, co zostało, i przenieśli do swoich domów. Szybko powróciła zwierzyna, zebry i antylopy, lwy i lamparty. Przyroda jakby się obudziła, ptaki zaczęły śpiewać, a jezioro znów pełne było ryb. Mumbo zaś – szczęśliwy, że ludzie Luo odzyskali spokój – wrócił do swoich głębin jeziora i zasnął na sto lat. Śpi po dziś dzień, choć wszystko się zmieniło. Luo znów zaczęli upijać się piwem, kobiety niestosownie ubierać, brat zdradzał brata, a dzieci rodziców. Wrócili więc biali i znów pobudowali farmy. Luo błagali czarowników, by ci wypłynęli na jezioro i zbudzili Mumbo, ale czarownicy odmówili. Powiedzieli: nie możemy budzić wielkiego węża, bo kiedy się dowie, że sprzeniewierzyliście jego czary, wzbudzi burzę na jeziorze i wszyscy zginęli. Więc śpi Mumbo po dziś dzień i tylko czasem przez sen porusza ogonem, a ludzie muszą sobie radzić sami. Ale minie kiedyś sto lat i Mumbo się obudzi... Wychyli nad powierzchnię jeziora swój olbrzymi łeb i zapyta, jak my – ludzie Luo – żyjemy? I co mu wtedy odpowiemy?

Otieno błysnął gałkami swoich przekrwionych oczu i rozejrzał się wokół. Słuchały zasępione twarze. Nikt się nie odezwał.

Słońce nad Seme chyliło się do snu. Wielkie Nam na horyzoncie oddychało olbrzymimi płucami, wydychając w stronę gwiazd tysiące ton pary wodnej.

Zaczynały się odzywać ptaki i nocne małpy.

Mumbo w najciemniejszej głębi jeziora poruszył ogonem.

Zaczęła się noc.

Stary Otieno siedział na prostym krześle pod koroną młodego mangowca i przez chwilę niemo poruszał sinymi ustami. Końcówka grubego kija wędrowała po piasku wokół jego nóg, by w końcu otrzeć się o wyrwę w lewej stopie, ślad po straconym przed laty małym palcu.

Kit Mikaye

Jego kij zawsze wykonywał ten sam taniec na chwilę przed opowieścią.

– Opowiem wam o skałach pierwszej żony – opuścił na chwilę głowę.

– Opowiedz.

– Nazywamy to miejsce w naszym języku Kit Mikaye. To ogromne kamienie porozrzucane nad brzegiem Nam. Potężne i bardzo ciężkie.

Pozostało 96% artykułu
Plus Minus
Podcast „Posłuchaj Plus Minus”: AI. Czy Europa ma problem z konkurencyjnością?
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Plus Minus
„Psy gończe”: Dużo gadania, mało emocji
Plus Minus
„Miasta marzeń”: Metropolia pełna kafelków
Plus Minus
„Kochany, najukochańszy”: Miłość nie potrzebuje odpowiedzi
Materiał Promocyjny
Do 300 zł na święta dla rodziców i dzieci od Banku Pekao
Plus Minus
„Masz się łasić. Mobbing w Polsce”: Mobbing narodowy