Raporty najwyższej wagi

Jeden z naszych oficerów zapytał Ryszarda Kuklińskiego: – Dlaczego sądzisz, że sowiecki plan jest taki dobry? – Bo sam go opracowałem. To naprawdę dobry plan ?– odpowiedział mu wtedy pułkownik.

Publikacja: 31.01.2014 23:45

Poznał pan Kuklińskiego osobiście już kilka dni po jego przylocie do USA. Pamięta pan to spotkanie?

Aris Pappas, były analityk CIA:

Tak. Mój szef kazał mi pojechać do „bezpiecznego miejsca", gdzie miałem się spotkać z człowiekiem, który właśnie uciekł do USA. Nakazał mi też zastosowanie tzw. surveillance detection routes, co mnie zdziwiło, bo choć ta procedura jest dobrze znana agentom działającym w terenie, to w przypadku analityków jej stosowanie  – zwłaszcza w okolicach Waszyngtonu – było rzadkością. Mocno upraszczając, polega ona na tym, że jadąc z biura do miejsca, gdzie przebywał Kukliński, musiałem wyruszyć kilka godzin wcześniej i krążyć bez celu, sprawdzając, czy przypadkiem w tylnym lusterku nie widzę kogoś, kto szwenda się po mieście równie bezsensownie co ja. Gdy w końcu dotarłem na miejsce i wszedłem do środka, w pokoju było tyle dymu, że ledwo można było coś zobaczyć. Mój rozmówca palił jednego papierosa po drugim. Pułkownik Kukliński nie mówił wtedy jeszcze po angielsku, a ja nie mówiłem po polsku, więc porozumiewaliśmy się przez tłumacza. Wówczas nawet nie znałem jego nazwiska. Pierwsze pytanie, które mi zadał, brzmiało: „Czy dostałeś moje materiały z zeszłego tygodnia dotyczące XYZ?". Od razu stało się więc dla mnie jasne, że to on był głównym źródłem naszych informacji dotyczących planów wprowadzenia stanu wojennego. Już podczas pierwszego spotkania usłyszałem od niego, że decyzja o wprowadzeniu stanu wojennego w Polsce już zapadła. To była niezwykle ważna wiadomość. Tego samego wieczoru wraz z moim szefem przygotowaliśmy raport, który trafił prosto do Białego Domu. Pamiętam, że byłem pod wrażeniem szczegółowości odpowiedzi Kuklińskiego. A także – co może zabrzmieć dramatycznie – zaimponowała mi jego godność. Podczas tego spotkania pułkownik Kukliński otrzymał nowe nazwisko, pod którym miał zacząć nowe życie w USA. Nie pamiętam, kiedy się dowiedziałem, jak się naprawdę nazywa, bo do dziś ja i moi koledzy z CIA, mówiąc o nim, używamy zazwyczaj tego drugiego nazwiska.



Jak ono brzmi?



Nie powiem. Możliwe, że to zostało już odtajnione, ale wolałbym nie popełniać tego typu błędu.

Jak rozumiem, zazwyczaj kiedy do USA uciekał były oficer z bloku sowieckiego, CIA umieszczała go i jego rodzinę w tzw. bezpiecznym domu, dawała nowe nazwisko i pieniądze na rozpoczęcie nowego życia jako właściciela baru z burgerami czy sprzedawcy używanych samochodów. Dlaczego w przypadku Kuklińskiego postąpiliście inaczej?

To proste. Kukliński był niezwykle utalentowanym oficerem Układu Warszawskiego. Nawet w USA był więc dla nas niezwykle przydatny, bo pokazywał sposób myślenia armii bloku wschodniego. Zamiast kupować mu komis samochodowy i pozwolić na rozpoczęcie nowego życia, zadawaliśmy mu kolejne pytania i pozwalaliśmy na konfrontację z wysokiej rangi oficerami USA. To były niezwykle interesujące spotkania. Pamiętam zdziwienie amerykańskich wojskowych, którzy zakładali, że skoro facet ryzykował życie, aby pomagać Zachodowi, to musiał wierzyć, iż w razie trzeciej wojny światowej Zachód zwycięży. Tymczasem Kukliński pomagał nam z innego powodu: on się bał, iż jeśli dojdzie do trzeciej wojny światowej, to Sowieci ją wygrają. Pamiętam, jak jeden z naszych oficerów zapytał go: – Dlaczego sądzisz, że sowiecki plan jest taki dobry? – Bo sam go opracowałem. To naprawdę dobry plan – odpowiedział mu wtedy Kukliński. Pułkownik był dla nas cenny, bo w każdym konflikcie obie strony różnie oceniają swoje możliwości. Również w tym wypadku to, co my uważaliśmy za słabość Sowietów, oni sami uznawali za swoją przewagę. I odwrotnie.

Ale gdy pułkownik Kukliński pierwszy raz skontaktował ze służbami USA, to nie chciał być szpiegiem amerykańskim, lecz zamierzał zawiązać w Wojsku Polskim spisek i wywołać bunt przeciw sowieckim okupantom. Dlaczego nie zaakceptowaliście tego planu?

Ten plan był bardzo romantyczny, brzmiał ekscytująco, ale szanse jego powodzenia w latach 70. były niezwykle małe. Nasi ludzie skontaktowali się więc wówczas z Kuklińskim i zapytali, czy zamiast próbować czegoś z rozmachem godnym Aleksandra Wielkiego, nie zdecydowałby się na systematyczne przekazywanie informacji osłabiających Sowietów.

Kukliński przekazał CIA 45 tysięcy stron dokumentów. Jak istotne to były informacje?

Słyszałem nawet o 50 tysiącach stron. Nikt ich pewnie nigdy dokładnie nie policzył, ale było tego mnóstwo. W mojej opinii Kuklińskiego można uznać za jednego z najważniejszych agentów CIA w bloku komunistycznym. Ja byłem odpowiedzialny za analizę informacji dotyczących zagrożeń militarnych dla państw NATO. I w tej dziedzinie raporty, które od niego otrzymywaliśmy, miały najwyższą wagę. Oczywiście, docierało do nas również mnóstwo informacji z innych źródeł, ale pułkownik Kukliński nie tylko podawał nam fakty, ale również pomagał w ich interpretacji.

Jakim cudem w czasach, kiedy nawet szpiedzy nie mieli jeszcze gadżetów do transmisji danych przez satelitę, pułkownik z dostępem do najważniejszych generałów Układu Warszawskiego przez dziewięć lat kontaktował się z obcym wywiadem i nie skończył w lochach KGB?

Odpowiedź na to pytanie jest związana z tym, czy ktoś wierzy w Boga czy nie. Sam zadałem mu podobne pytanie. I udzielił mi bardzo prostej odpowiedzi: miałem szczęście. Sądzę, że to szczęście towarzyszyło mu, bo wierzył, że to, co robi, jest niezwykle ważne i że jakaś siła wyższa mu w tej misji pomaga.

Dlaczego Sowieci, którzy wysyłali ogon nawet za szkolnymi wycieczkami z USA, nie wykryli podwójnego agenta w Sztabie Generalnym?

Z pewnością w latach 70. nie było możliwości, aby przeszkolić Kuklińskiego w dziedzinie technik operacyjnych. Tymczasem miał on zadanie wynieść dokumenty ze sztabu, zawieźć je do domu, sfotografować i umieścić zdjęcia w miejscu, z którego mogły zostać zabrane i przekazane na Zachód. Jak mu się to udawało tak długo? Ja mu wierzę, że to było szczęście. Oczywiście był też bardzo ostrożny.

Nie znam jednak szczegółów jego działań, bo nie byłem jego oficerem prowadzącym, ale analitykiem. W czasie, gdy pułkownik Kukliński był w Polsce, nie miałem z nim żadnego kontaktu. Nie wiedziałem, kim jest. Nazwiska Kuklińskiego ze względów bezpieczeństwa nie znał wówczas żaden z analityków CIA. Wszystkie dokumenty były bardzo starannie zabezpieczane i czytały je tylko te osoby, które rzeczywiście mogły zrobić z nich użytek. Na przykład raporty dotyczące planów wprowadzenia stanu wojennego trafiały bezpośrednio do mnie. Ale nawet ja nie wiedziałem, czy pochodzą od jednej osoby czy z dziesięciu różnych źródeł.

Jeśli zaś chodzi o amerykańskich licealistów na wycieczce w Moskwie, to jako cudzoziemcy z natury rzeczy w systemie sowieckim byli podejrzani. Pułkownik Kukliński był zaś utalentowanym oficerem Sztabu Generalnego, absolwentem kursu w Akademii im. Woroszyłowa. Takim ludziom wówczas ufano.

Nie baliście się, że po latach może przejść na drugą stronę i zacząć przekazywać wam fałszywe informacje?

Zawsze istnieje takie ryzyko. I zawsze sprawdza się wiarygodność agenta i przekazywanych przez niego dokumentów.

W grudniu 1981 r. Sowieci byli o krok od odkrycia prawdy o Kuklińskim. Jak Rosjanie wpadli na trop amerykańskiego szpiega w Polsce?

Nie sądzę, by kiedykolwiek ustalono to ze stuprocentową pewnością. Według znanej mi wersji rząd USA przekazywał polskiemu papieżowi informacje, które miały pozwolić pomóc Polakom w odzyskaniu wolności. Janowi Pawłowi II lub komuś z jego najbliższego otoczenia przekazano wiadomość, że CIA ma dostęp do planów wprowadzenia w Polsce stanu wojennego. Agent KGB w Watykanie, ktoś z otoczenia papieża, musiał albo podsłuchać tę rozmowę, albo zdobyć później dostęp do tej informacji. Przekazał ją do KGB, a Sowieci przesłali ją dalej do Polski, gdzie szef sztabu stwierdził: „mamy szpiega".

Niedługo potem Kukliński dał sygnał CIA, że musi uciekać z Polski. Tego typu gwarancja bezpiecznej ewakuacji agenta była częścią kontraktu z Kuklińskim? To standardowa część umowy między CIA a jej agentami?

Tak. Dlatego gdy pewnego dnia Kukliński wraz z grupą oficerów usłyszał, że w sztabie jest szpieg, a plany stanu wojennego są w rękach centrali CIA, dał sygnał do ewakuacji.

Czy częścią kontraktu Kuklińskiego były też pieniądze w zamian za informacje?

Nie. Gdy Kukliński wykonywał swoje działania w Polsce, nie był przez nas opłacany i nie oczekiwał żadnej zapłaty. Z mojej wiedzy wynika, że nigdy nie zamierzał wyjeżdżać z Polski. Spodziewał się, że jeśli nie zostanie wykryty, to będzie mógł nadal mieszkać w kraju. A jeśli wpadnie, to zostanie zabity. Niespodziewanie okazało się jednak, że jest możliwość zorganizowania ucieczki. Gdy był już w Ameryce, CIA przekazała mu pieniądze, które były ulokowane na specjalnym koncie bankowym, na wypadek gdyby musiał zacząć swoje życie od nowa na Zachodzie. To była typowa procedura. I gdyby nie uciekł, nigdy nie dostałby tych pieniędzy.

Mimo to w Polsce postać Kuklińskiego budzi kontrowersje. Niektórzy widzą w nim bohatera, inni zdrajcę.

To smutne. Ja nie mam żadnych wątpliwości, że Kukliński był bohaterem. Nie chodziło mu o sławę, nie chodziło o pieniądze, nie chodziło o władzę. To był człowiek, który ryzykował własne życie, kierując się jednym celem: doprowadzenia do wyzwolenia Polski.

Czy był zdrajcą marionetkowego sowieckiego rządu w Polsce? Jestem pewien, że Jaruzelski i jego ludzie nie byli szczęśliwi z powodu rezultatów jego działań. Kukliński uważał jednak, że tamten rząd był nielegalny, że Sowieci byli okupantami. I nie tylko tak uważał, on – w przeciwieństwie do ludzi, którzy myśleli podobnie, ale nie zrobili nic, by to zmienić – robił, co w jego mocy, by jego kraj był wolny. Czy można powiedzieć, że Kukliński samodzielnie zapobiegł wybuchowi trzeciej wojny światowej? Nie. Bo życie to nie film. Losy świata nie zależą w tak dużym stopniu od działań pojedynczych osób. Czy przyczynił się do tego, że do wojny nie doszło? Oczywiście. Czy Kukliński przyczynił się do tego, że Polska odzyskała wolność? Jasne, że tak. To, co zrobił, było nieocenione tak dla Polski, jak i dla USA. To dzięki niemu może pan teraz spokojnie rozmawiać ze mną przez telefon.

Jest pan w stanie podać konkretny przykład sytuacji, gdy działania Kuklińskiego uratowały życie Polaków?

Tak. Pierwszy dotyczy „Solidarności". Były dwa momenty, w którym Sowieci szczególnie obawiali się działań „Solidarności": w 1980 r. i w 1981 r. Informacje od Kuklińskiego zapobiegły sowieckiej inwazji na Polskę w grudniu 1980 r. Kukliński wyjaśnił nam bowiem, co ludzie tacy jak marszałek Wiktor Kulikow są gotowi zrobić. To dzięki niemu Zachód ostrzegł Moskwę, że inwazja na Polskę nie będzie tolerowana. Drugi konkret jest związany z militarną koncepcją Sowietów, która mówiła, że najlepszą obroną jest atak. Gdyby poczuli się bardzo zagrożeni, wydaliby rozkaz ataku. Zachód musiał być więc gotowy do obrony.

Nie muszę tłumaczyć, w jak wielkim niebezpieczeństwie byli Polacy ze względu na położenie geograficzne waszego kraju. Kukliński wiedział, że NATO ma jeden eszelon, a Sowieci mają dwa eszelony. Pierwszy tworzyły oddziały rozlokowane we wszystkich krajach Europy Wschodniej, w tym siły polskie, czeskie, wschodnioniemieckie oraz oddziały sowieckie w Niemczech Wschodnich. Tym siłom dorównywał eszelon NATO. Sowieci mieli jednak drugi eszelon stacjonujący w ZSSR, który kompletnie zmiażdżyłby obronę NATO. Zachód mógł go powstrzymać tylko w jeden sposób: używając broni atomowej. Gdyby doszło do wojny, drugi eszelon prawdopodobnie przemierzałby już terytorium Polski w stronę frontu, więc to Polska stałaby się celem uderzenia nuklearnego. Kukliński pomógł temu zapobiec.

Jak reagował, gdy czytał, że w wolnej już Polsce zastanawiano się, czy jest bohaterem czy zdrajcą?

Czasem był z tego powodu wściekły. Czasem przygnębiony. Czasem uważał, że to niedorzeczne. Czasem – zwłaszcza zanim doszło do jego rehabilitacji i uchylenia wyroku śmierci – pisał nawet sprostowania do polskich gazet. Gdy potem, po wizycie w Polsce, opowiadał, jak otrzymał honorowe obywatelstwo Krakowa, jak wyglądały jego spotkania z Polakami, miał w oczach łzy. Był niezwykle dumny. Był też dumny z tego, że był pierwszym polskim oficerem w NATO.

Przez ponad dwadzieścia lat przyjaźnił się pan z Kuklińskim. Czy bardzo trudno było mu się przystosować do życia w USA?

Oczywiście na początku było mu trudno – zwłaszcza że wcześniej nie planował ucieczki do Ameryki. Po jakimś czasie jednak  zaakceptował życie w USA.

Jego dwóch synów zginęło. Sądzi pan, że to była zemsta Rosjan?

Nie. Nie mam powodów, by w to wierzyć. Jego syn Bogdan zachowywał się tak, jakby wyciął z gazety listę najbardziej niebezpiecznych zawodów na świecie i próbował przetestować każdy po kolei. Ciągle ryzykował. Pracował między innymi jako nurek ratownik na Alasce. W dniu, w którym zginął – wbrew zaleceniom lokalnych władz – wypłynął na wody Zatoki Meksykańskiej podczas sztormu. Znaleziono potem pustą łódź. Było dość oczywiste, że syn Kuklińskiego i jego kolega zostali zmieceni z pokładu przez falę. Gdyby rzeczywiście miała to być zemsta Rosjan, to musieliby oni wysłać łódź podwodną na wody Zatoki Meksykańskiej, między Teksasem a Florydą wynurzyć się w środku sztormu, odnaleźć łódź syna Kuklińskiego i zabić dwie osoby, które znajdowały się na pokładzie. To byłby pewnie dobry scenariusz na film, ale w rzeczywistości to kompletny absurd.

Jego drugi syn zginął rok później.

Wiem tylko, że to był wypadek samochodowy. Nie znam żadnych innych szczegółów.

Aris Pappas w latach 60. służył w Korei Południowej, a następnie jako oficer wywiadu w Europie. Między rokiem 1975 a 2003 był analitykiem CIA, specjalistą ds. zbrojeń Związku Sowieckiego i państw Układu Warszawskiego. Od 2004 r. pracuje dla firmy Microsoft.

Poznał pan Kuklińskiego osobiście już kilka dni po jego przylocie do USA. Pamięta pan to spotkanie?

Aris Pappas, były analityk CIA:

Tak. Mój szef kazał mi pojechać do „bezpiecznego miejsca", gdzie miałem się spotkać z człowiekiem, który właśnie uciekł do USA. Nakazał mi też zastosowanie tzw. surveillance detection routes, co mnie zdziwiło, bo choć ta procedura jest dobrze znana agentom działającym w terenie, to w przypadku analityków jej stosowanie  – zwłaszcza w okolicach Waszyngtonu – było rzadkością. Mocno upraszczając, polega ona na tym, że jadąc z biura do miejsca, gdzie przebywał Kukliński, musiałem wyruszyć kilka godzin wcześniej i krążyć bez celu, sprawdzając, czy przypadkiem w tylnym lusterku nie widzę kogoś, kto szwenda się po mieście równie bezsensownie co ja. Gdy w końcu dotarłem na miejsce i wszedłem do środka, w pokoju było tyle dymu, że ledwo można było coś zobaczyć. Mój rozmówca palił jednego papierosa po drugim. Pułkownik Kukliński nie mówił wtedy jeszcze po angielsku, a ja nie mówiłem po polsku, więc porozumiewaliśmy się przez tłumacza. Wówczas nawet nie znałem jego nazwiska. Pierwsze pytanie, które mi zadał, brzmiało: „Czy dostałeś moje materiały z zeszłego tygodnia dotyczące XYZ?". Od razu stało się więc dla mnie jasne, że to on był głównym źródłem naszych informacji dotyczących planów wprowadzenia stanu wojennego. Już podczas pierwszego spotkania usłyszałem od niego, że decyzja o wprowadzeniu stanu wojennego w Polsce już zapadła. To była niezwykle ważna wiadomość. Tego samego wieczoru wraz z moim szefem przygotowaliśmy raport, który trafił prosto do Białego Domu. Pamiętam, że byłem pod wrażeniem szczegółowości odpowiedzi Kuklińskiego. A także – co może zabrzmieć dramatycznie – zaimponowała mi jego godność. Podczas tego spotkania pułkownik Kukliński otrzymał nowe nazwisko, pod którym miał zacząć nowe życie w USA. Nie pamiętam, kiedy się dowiedziałem, jak się naprawdę nazywa, bo do dziś ja i moi koledzy z CIA, mówiąc o nim, używamy zazwyczaj tego drugiego nazwiska.

Pozostało 84% artykułu
Plus Minus
„Ilustrownik. Przewodnik po sztuce malarskiej": Złoto na palecie, czerń na płótnie
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Plus Minus
„Indiana Jones and the Great Circle”: Indiana Jones wiecznie młody
Plus Minus
„Lekcja gry na pianinie”: Duchy zmarłych przodków
Plus Minus
„Odwilż”: Handel ludźmi nad Odrą
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Plus Minus
Gość "Plusa Minusa" poleca. Artur Urbanowicz: Eksperyment się nie udał