Germa: ślad na piasku

Na Saharze narodził się naród, który ma swoją kulturę, swoją tożsamość i język, ale nie ma szczęścia w kwestii państwowości.

Publikacja: 14.02.2014 15:57

Daleko na południe od brzegów Morza Śródziemnego, w połowie drogi między Egiptem a Mali, głęboko wśród pustyni, można przy odrobinie szczęścia trafić na ślady tajemniczych kultur z odległej przeszłości Sahary. Wiemy o nich nic lub bardzo mało. Egipcjanie, Nabatejczycy, Etiopowie, mieszkańcy Kusz – zostawili po sobie księgi, wyryte w skałach miasta, reliefy, świątynie i stosy papirusu. A co zostało po tych, którzy przed tysiącami lat pieczołowicie ryli w skałach olbrzymiego saharyjskiego stepu rysunki krokodyli, żyraf i nosorożców? Czy coś powiedzą o nich współcześni strażnicy tych terenów, Tuaregowie?

Tubylcy Sahary

Sahara to Tuaregowie i Berberowie. Są różni, ale mówią tym samym językiem. Tuaregowie wysocy, strzeliści nomadzi. Berberowie przysadziści i niscy. Tuaregowie wciąż w drodze, Berberowie mieszkają w jaskiniach, wskutek czego złośliwi Grecy nazwali ich troglodytami. Karnacja jasna albo ciemna, oczy czarne albo zielone, zdarzają się też błękitne, podobnie jak blond lub rude włosy. A więc cała plejada genów, wpływy tysięcy przodków, wygnańców z wszystkich krajów świata, którzy lądowali w saharyjskich przestrzeniach. Tak właśnie rodził się naród, który ma swoją kulturę, swoją tożsamość i język, ale nie ma szczęścia w kwestii państwowości.

Łączy ich największa pustynia świata – Sahara. Zasiedlają ją konsekwentnie od pogranicza doliny Nilu, a więc pierwszych oaz na egipskiej Pustyni Zachodniej, aż po łagodne stoki gór Atlas w Maroku. Ilu ich jest? Ponad 20 milionów; są więc całkiem sporym narodem. Problem z państwowością mają od niedawna. Wcześniej, w epoce przedkolonialnej ich wolności strzegła niedostępność pustyni. Łączyli się w konfederacje klanów. Mieli lokalnych kacyków i księstwa bez ściśle sprecyzowanych granic. Toczyli ze sobą wojny i rabowali tereny Sahelu. W stronę Morza Śródziemnego wybierali się rzadko, bo zwykle nadmorskie regiony strzeżone były przez łańcuchy punickich, rzymskich, bizantyjskich, a potem arabskich garnizonów. Rabowali więc biedniejsze i gorzej zorganizowane południe. Jakimż paradoksem jest, że właśnie to czarne, tak przez nich pogardzane do niedawna południe jest największą przeszkodą na drodze do państwowości!

Jad skorpiona we krwi

Słyszałem wiele legend o Tuaregach. Najpiękniejsza mówi, że Tuaregowie są jedynymi ludźmi, na których nie działa jad skorpiona. Skąd się to bierze? – pytałem znajomych Tuaregów. Jak to skąd? – odpowiadali. Tuareskie matki przed karmieniem niemowląt smarują sobie sutki odrobiną jadu skorpiona. W ten sposób przyzwyczajają dziecko do trucizny. Tuareg, kiedy już dorośnie, staje się nieczuły na jad i na strach. Tuaregowie to dzielni ludzie. Kochają wolność i przestrzeń, bo ich kraj, ich ziemia, Sahara to wolność i przestrzeń. Nie wiem, czy można opisać ją lepiej, innymi słowami.

Kim są Tuaregowie? Nomadami? To oczywiście banał, ale chyba konieczny, bo oddaje istotę rzeczy. Tuaregowie nie poruszają się, nie zmieniają miejsca zamieszkania. Tuaregowie wędrują! Trudno im wytłumaczyć, że tu, o, przed tą wydmą, jest jeszcze Libia, a tam, za kolejną, już Niger, a dwieście mil dalej Mali. Wszędzie jest przecież tak samo – odpowiadają. Ten sam piach, ten sam wiatr, to samo słońce. Tylko góry i oazy noszą inne nazwy... Ale kraj ten sam. Dlatego ciągle się buntują. Dlatego wywołują powstania raz w Nigrze, kiedy indziej w Mali czy Czadzie. Pędzą tam swoimi zdezelowanymi toyotami landcruiser, jak niegdyś na wielbłądach, i walczą po raz kolejny, setny, tysięczny o swoje państwo. Wyśniony, niepodległy i tak wciąż daleki Azawad.

„Tuareg" to liczba mnoga; każdy z osobna mówi o sobie Targui; ale mówi od niedawna, oba określania mają bowiem arabski źródłosłów. Ów emblemat sprzed tysiąca lat, oryginalne arabskie słowo tawarek oznacza „opuszczony przez Boga". Dla muzułmańskich zdobywców miało znamionować ludzi, którzy wybrali – pozornie niezrozumiały – wędrowny styl życia. Piszę „pozornie", bo czymże innym od tuareskiej jest pierwotnie arabska tradycja nomadów – Beduinów; owo tawarek musiało wiązać się więc albo z odstępstwem religijnym (Tuaregowie mogli przyjmować islam bez entuzjazmu), albo było wyrazem zgnuśnienia niegdyś wędrownego narodu Proroka.

We własnym języku Tuaregowie nazywają się Kel Tamashek, czyli „mówiący w języku tamaszek" lub Imashaghen, co się tłumaczy jako „szlachetni i wolni", albo po prostu Imouhar – „wolni ludzie". Istnieje teoria, że są potomkami starożytnego ludu Lemta z północnej Libii, który zepchnęli na pustynię zasiedlający ich ojczyznę w XI wieku członkowie arabskich plemion Bani Hilal i Bani Salim. Są w większości ortodoksyjnymi sunnitami. Niemniej ich wiara przesycona jest reminiscencjami starych plemiennych przesądów i rytuałów. Ile w tym zabytków odległych czasów szamanizmu i animizmu? Bez głębszych badań trudno powiedzieć.

Wojownicy w zawojach

Nie uznają ramadanu. Nie poszczą jak inni muzułmanie. Rzadko który wędruje do Mekki. Częściej wybierają pustynne miasta w Mali, gdzie są ośrodki ich kultury. Stąd się wywodzi ich pierwotne pismo. Ich odrębna muzykalność. Ich osobna ornamentyka. Ich kobiety, w przeciwieństwie do mężczyzn, nie zasłaniają twarzy. Zawoje noszą tylko wojownicy. Oczywiście obyczaj ten nie ma nic wspólnego z islamem; raczej wywodzi się z pierwotnej pustynnej higieny. Tuareskie nakrycie głowy nazywa się w ich języku tagelmoust. Sposób jego noszenia oznacza szczep, status i dojrzałość mężczyzny. Te noszone na co dzień mają do trzech metrów długości i zakłada się je w specjalny sposób, który ma gwarantować dobrą cyrkulację chłodnego powietrza. Na szczególne okazje zakłada się tagelmoust nawet ośmiometrowy. Przechodzi miękko w granatową, farbowaną indygo szatę, która barwi skórę na niebiesko, skąd się wzięła nazwa „błękitni ludzie pustyni".

O ich godności i honorze krążą legendy; Robin Hanbury-Tenison, który odbył szereg wypraw do środkowej Sahary, pisze w „Worlds Within: Reflections in the Sand", że podróż w ich towarzystwie wywołuje skojarzenia, jakby się podróżowało w grupie średniowiecznych rycerzy lub samurajów. To samo milczenie. Ta sama duma. I poczucie godności. Kto u Tuaregów jest ważniejszy? Kobiety czy mężczyźni? Trudno powiedzieć, bo tradycja zdefiniowała ich role zupełnie inaczej. Mężczyzna jest w ciągłym ruchu. Podąża z karawanami, walczy albo handluje. W domu jest gościem.

Kobieta inaczej. Jest ostoją rodziny. Fundamentem. Rządzi domostwem w sposób bezwzględny i autokratyczny. Ma wyjątkowo wysoki status. Historycznie tylko one umiały czytać i pisać. Mężczyzn tego nie uczono; zbyt niepewne wydawały się ich losy, zbyt wielu przepadało na pustyni, by warto było tracić czas na ich edukację. Inaczej z kobietą; jej przeznaczeniem było czekać, wychowywać dzieci i kształcić je w tradycji. A do tego potrzebna jest wiedza, stabilna pozycja i odpowiednie umiejscowienie w hierarchii. Rodziny były i są monogamiczne. Pochodzenie u Tuaregów, jak w tradycji semickiej, dziedziczy się po matce. Ojciec jest zawsze domniemany. Nie ma wśród Tuaregów tradycji wielożeństwa. A żarty na ten temat są w ich kręgu uznawane za przejaw grubiaństwa.

Kraj słoni i żyraf

Czy kiedyś tworzyli wyrafinowaną cywilizację? Czy zawsze byli nomadami? Trudno sięgnąć w ich przeszłość, bo źródeł pisanych jest na ten temat niewiele. O nadmorskich Berberach wiemy ze spisanych przez Rzymian dziejów Kartaginy. O cywilizacjach z głębi lądu wiadomo naprawdę niewiele. Pewnej wiedzy może dostarczać jedyne w kraju Tuaregów muzeum położone nieopodal ruin starożytnej Germy. To niemal tysiąc kilometrów od brzegów Morza Śródziemnego, we współczesnej Libii. Jest niewielkie, ale porządnie urządzone. Można w nim podziwiać nieźle udokumentowany proces awansu cywilizacyjnego tych okolic – od mniej więcej 8 tysiącleci przed Chrystusem. ?Kiedyś była tu sawanna. Żyły na niej słonie, żyrafy i hipopotamy, co uzmysławia ręka prehistorycznego malarza, który niezdarnie malował ochrą na kamiennych skałach naiwne wyobrażenia tych zwierząt. Obrazy są gęste i niemal obsesyjnie wyraziste. Czyżby dlatego, że malowali je świadkowie powolnego umierania swojego świata? Pochodzą z położonych nieopodal saharyjskich gór i dolin: Wadi Teshwinat, Wadi Aramas, Wadi Imrawen czy Matendush. Dowodzą, że prości pasterze, wędrujący za stadami i mieszkający w chatkach z plecionych traw, mieli wyższe potrzeby. W co wierzyli? Jakie były ich bóstwa, o ile w ogóle w czasach, gdy ryli krzemieniem w miękkich skałach kontury krokodyla, w ludzkim umyśle świtała już jakaś uniwersalna koncepcja boga?

Naukowcy redukują ich wiarę do prostych schematów animistycznych; dowodem mają być ryty i rysunki. Powstawały 10, 7 tysięcy lat przed Chrystusem. Spod grubych palców artysty wychodził krokodyl, hipopotam, żyrafa, stado bydła. Czy to zaklęte w zwierzętach duchy opiekuńcze, nic więcej?

Walczą po raz kolejny, setny, tysięczny o swoje państwo. Wyśniony, niepodległy i tak wciąż daleki Azawad

Ludzie sawann odeszli, kiedy proces stepowienia tych regionów przekształcił je w regularną pustynię. Owe rysunki z głębokich pustkowi saharyjskich dolin mogły być ostatnią modlitwą ginących z głodu i pragnienia o urodzaj. Jeśli był, to nieskuteczną; Sahara beznadziejnie szybko przeistaczała się w jałowe piaski, ludzie wymierali, a wcześniej popadali w degenerację, o czym świadczą zachowane po dziś dzień mumie, zwłaszcza mumie dzieci. Ich kości są wątłe, czaszki wypaczone i o szalonych proporcjach, zęby czyste i nienaruszone, jakby nigdy nie miały do czynienia z pożywieniem. Sahara umierała na ich oczach, a oni, upośledzeni fizycznie, z przerażeniem patrzyli na ich zielony do niedawna świat przekształcający się w mgnieniu oka w nieskończone połacie piasku. W końcu żarłoczna pustynia pożarła sawannę. Wczesnosaharyjska cywilizacja minęła, a wraz z nią wyjątkowa duchowość malarzy naskalnych stad i pasterzy; twórców zwierzęcych głów i nieskończonych wyobrażeń myśliwych. Czy wszyscy zginęli? Nie, jakiś refleks tej kultury przetrwał w Germie, stolicy Garamantów, w Wadi al-Hayat – Dolinie Życia.

Ekspedycje prokonsulów

Starożytna Germa (Garama), jakieś sto kilometrów na zachód od Murzuq, wygląda jak cmentarzysko rozbitych glinianych garnków. Niegdyś była wielkim miastem. Garamantowie opanowali technikę rzeźbienia ładnych fryzów, budowy rydwanów oraz łupienia karawan. Budowali pałace i systemy irygacyjne. Zamienili półpustynne oazy w ogród.

Dziś po mieście zostały tylko skorupy. W obrębie wypłukanych przez deszcze murów jedyną formą życia są porosty o urodzie przemysłowych śmieci. Na gruzach stolicy saharyjskiego imperium nie włóczą się nawet bezpańskie psy. Cisza i groza. Wokół resztki murów i krytych niegdyś palmowymi liśćmi domostw. Małych, skromnych i ciasnych. Z glinianych zwalisk wystają fragmenty ludzkich kości. Czyżby to ślady po grobach Garamantów? Czy po ich  wrogach, którzy stracili życie w walce i zostali pochowani w środku miejskich murów? Nie dowiemy się nigdy. W zachodniej części rumowiska wypłukany kolos ulepionej z błota cytadeli. Z jakich czasów? Trudno ustalić. Deszcze w tej części Sahary padają wyjątkowo rzadko, a jednak zdołały wypłukać życie z murów miasta Germa. Ich fundamenty muszą mieć setki, jeśli nie tysiące lat.

Czemu Garamantowie nie używali kamienia? Z lenistwa czy w naiwnym przekonaniu, że woda to żywioł, który można ujarzmić? Owszem, zamykali wodę w podziemnych kanałach. Nawadniała setki hektarów pól w Wadi al-Hayat, Wadi Shati i okolicznych dolinach. Do dziś trwa spór, czy nomadzi mogli sami dopracować się wyrafinowanego systemu irygacyjnego czy pomagali im Rzymianie. To od nich wiemy najwięcej o Garamantach.

Rzymianie byli sąsiadami z północy. Przypisują sobie cywilizowanie Garamantów i udane wyprawy wojenne. Tacyt i Pliniusz relacjonują rajdy rzymskich kohort podejmowane przeciw Garamantom po ich zbrojnych wycieczkach na prowincje nadmorskie. W 19. roku przed Chrystusem zdobył Germę rzymski namiestnik Korneliusz Balbus. 90 lat później w stronę Wadi al-Hayat wybrał się prokonsul Waleriusz Festus, tym razem jednak samo pojawienie się rzymskich oddziałów pod murami miasta skłoniło Garamantów do przyjęcia formalnej zwierzchności Imperium Romanum.

Na krótko jednak. Czterokonne rydwany Garamantów szybko znów pognały na północ. I znów na południe wyprawili się Rzymianie. I tak bez końca. Prócz wojen łączyły jednak Garamantów z Rzymianami również stosunki handlowe i widoczne po dziś dzień ślady bezgranicznej fascynacji nomadów kulturą Rzymu. Z pewnym wzruszeniem ogląda się dziś garamantejskie fryzy z czasów Chrystusa, z motywem wędrujących wielbłądów, albo rzeźbę, w której można bez trudu dopatrzeć się wpływów łacińskich, greckich bądź etruskich. Rzymianie żyli i umierali w Germie. Jest na to dowód w postaci rzymskiego pomnika i rzymskich grobów. Skąd wiemy, że rzymskich? Otóż, w niewielkiej odległości od pomnika znaleziono rzymskie urny z nadpalonymi ludzkimi kośćmi; Garamantowie chowali swoich zmarłych inaczej. Budowali dla nich niewielkie ceglane piramidy z otwartym u szczytu wietrznikiem, przez który dusze zmarłych były wynoszone przez święte ptaki na nieboskłon. Do dziś w pobliżu Germy zwiedza się takie cmentarze. Z niektórych piramid została kupa błota. Inne zachowują swój kształt i ciągle chronią szczątki zmarłych.

Po epoce ekspedycji wojennych przeciw Garamantom Rzymianie podjęli trud wypraw w głąb Sahary. Podobnie jak podróżnicy z późniejszych epok gnani byli na południe mitami i legendami o wielkich jeziorach i rzekach, które miały łączyć się ze świetnie znanym im z Egiptu Nilem. O dwóch wyprawach na południe wspomina Ptolemeusz. Odbyły się prawdopodobnie w dwóch ostatnich dekadach I wieku po Chrystusie. Przewodzący pierwszej z nich Septimius Flaccus dotarł ze swym odziałem najpierw do Germy, a potem przez trzy miesiące wędrował na południe, aż znalazł się w czarnym kraju – „wśród Etiopów". Prawdopodobnie zawędrował do oazy Bilnia, leżącej w połowie drogi między Murzuq a jeziorem Czad.

Również druga wyprawa, której przewodził Julius Maternus, dotarła najpierw do Germy i wyekwipowana przez jej władcę cztery miesiące wędrowała przez pustynię, aż doszła do rojącego się od stad nosorożców kraju Agisymba. Nie wiemy, czy Maternus podążał szlakiem w kierunku jeziora Czad czy też do oazy Asben. Niemniej niewątpliwym osiągnięciem pozostanie, że przebył drogę, która dla Europejczyków pozostawała niedostępna do połowy XIX wieku!

Krzyże z Agadez

Romantyczna epoka nomadów skończyła się w momencie, gdy wielbłądy zastąpiły terenowe toyoty. Tuaregowie zaczęli się osiedlać. W miastach i małych wioskach, jak ta nieopodal ruin Germy. Dziś pracują głównie jako przewodnicy i handlarze. Na rozłożonych matach rozkładają swoją cepelię i czekają na kupujących. Czegóż tu nie ma? Jest i rękodzieło, są starocie, stare tykwy, fragmenty uprzęży wielbłądów, szable, wisiorki, bransolety, noże, kindżały, szpilki do włosów, klipsy, kolczyki i breloki. Mosiężne figurki, szlifowane kamienie, sztućce, szachy, fragmenty starych strojów, amulety, sprzączki i ręcznie wykuwane kłódki. Wszystko w stopach srebra, chromu i niklu. Niekiedy rzeźbione w brązie albo ryte na mosiężnych płytkach. Ale uwagę przykuwa przedmiot w tych stronach dość osobliwy.

– Co to jest? – pytam człowieka w błękitnym zawoju.

– Krzyż... Tuareski krzyż.

– Jak to krzyż? Przecież jesteście muzułmanami?

– Ale nosimy krzyże.

– Chrześcijańskie?

– Nie wiem. Europejczycy mówią, że kiedyś byliśmy chrześcijanami i krzyże są tego śladem.

– To prawda?

– Nie mam pojęcia. Ale każde plemię, każdy klan ma swój osobny wzór krzyża. Kiedyś te krzyże były jak pieniądze. Za krzyże kupowało się kozę, wielbłąda...

– Żonę?

Po drugiej stronie zagadkowy uśmiech.

– To potężny talizman. Uczyni cię bogatym i będzie chronił od chorób. Ochroni przed złym okiem. Kup taki krzyż i noś. Tak jak my.

Kupiłem kilka krzyży. O różnych kształtach i różnych filigranowych zdobieniach. Nazywa się je z francuska: Croix d'Agadez, od pewnego miasta w Nigrze, gdzie je kiedyś masowo wytwarzano. Czy są dowodem na zapomniany rozdział z dziejów środkowej Sahary? Czy i tu trafiło chrześcijaństwo – już po Rzymianach, za bizantyjskich czasów? Są na to dowody. I w Germie, i w Murzuq, i w Trypolisie. Warto pójść tym śladem.

Daleko na południe od brzegów Morza Śródziemnego, w połowie drogi między Egiptem a Mali, głęboko wśród pustyni, można przy odrobinie szczęścia trafić na ślady tajemniczych kultur z odległej przeszłości Sahary. Wiemy o nich nic lub bardzo mało. Egipcjanie, Nabatejczycy, Etiopowie, mieszkańcy Kusz – zostawili po sobie księgi, wyryte w skałach miasta, reliefy, świątynie i stosy papirusu. A co zostało po tych, którzy przed tysiącami lat pieczołowicie ryli w skałach olbrzymiego saharyjskiego stepu rysunki krokodyli, żyraf i nosorożców? Czy coś powiedzą o nich współcześni strażnicy tych terenów, Tuaregowie?

Tubylcy Sahary

Sahara to Tuaregowie i Berberowie. Są różni, ale mówią tym samym językiem. Tuaregowie wysocy, strzeliści nomadzi. Berberowie przysadziści i niscy. Tuaregowie wciąż w drodze, Berberowie mieszkają w jaskiniach, wskutek czego złośliwi Grecy nazwali ich troglodytami. Karnacja jasna albo ciemna, oczy czarne albo zielone, zdarzają się też błękitne, podobnie jak blond lub rude włosy. A więc cała plejada genów, wpływy tysięcy przodków, wygnańców z wszystkich krajów świata, którzy lądowali w saharyjskich przestrzeniach. Tak właśnie rodził się naród, który ma swoją kulturę, swoją tożsamość i język, ale nie ma szczęścia w kwestii państwowości.

Pozostało 92% artykułu
Plus Minus
Podcast „Posłuchaj Plus Minus”: AI. Czy Europa ma problem z konkurencyjnością?
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Plus Minus
„Psy gończe”: Dużo gadania, mało emocji
Plus Minus
„Miasta marzeń”: Metropolia pełna kafelków
Plus Minus
„Kochany, najukochańszy”: Miłość nie potrzebuje odpowiedzi
Materiał Promocyjny
Do 300 zł na święta dla rodziców i dzieci od Banku Pekao
Plus Minus
„Masz się łasić. Mobbing w Polsce”: Mobbing narodowy