Przed kilkoma miesiącami głośnym echem odbił się nad Wełtawą antyhrabalowski bunt uczniów gimnazjum w Nymburku, rodzinnym mieście Bohumila Hrabala (1914–1997), najwybitniejszego, obok Jaroslava Haska, czeskiego pisarza XX wieku. Tamtejsi gimnazjaliści zaprotestowali przeciwko planom dyrekcji, która w związku z przypadającą w tym roku 100. rocznicą urodzin autora „Zbyt głośnej samotności" (i 111. rocznicą powstania szkoły) postanowiła nadać jej jego imię. – Nigdy nie słyszałem o takim pisarzu – oświadczył przewodniczący samorządu uczniowskiego. Inny znów uczeń stwierdził, że z tego, co mu wiadomo, Hrabal dwukrotnie nie zdał do następnej klasy, nie zasługuje więc na to, by być patronem jednej z najlepszych w kraju szkół średnich (czeskie gimnazjum jest odpowiednikiem naszego liceum). List protestacyjny podpisało kilkuset uczniów.
Sam Hrabal być może pokiwałby tylko głową nad takim obrotem wydarzeń i ze stoickim spokojem zamówiłby kolejny kufel piwa. Jeszcze za życia zażyczył sobie, by poświęconą mu tablicę pamiątkową zawiesić na takiej wysokości, by psy mogły załatwić przy niej małą potrzebę. Taka tablica zdobi dziś ścianę nymburskiego browaru, w którym się wychował i gdzie mieszkał do 35. roku życia. Nie znosił pompy, a z rodzinnym miastem łączyła go wyjątkowo skomplikowana relacja. Wprawdzie rozsławił je w swoich książkach, takich jak „Postrzyżyny" czy „Taka piękna żałoba". Tymczasem po śmierci najbliższych: ojca, matki i stryja Pepina, odwiedzał je nader rzadko. „Nikt nie jest prorokiem we własnym kraju, więc czemu ja miałbym być wyjątkiem? Nie lubią mnie tu" – wspominał. O jego rzeczywistym stosunku do Nymburka wymownie świadczy fakt, że zdecydował się nawet na ekshumację ciał najbliższych z tamtejszego cmentarza i pochował ich w nowym grobie rodzinnym w pobliskiej miejscowości Hradisztko, gdzie po latach spoczął wraz z żoną. „Już go skreśliłem, ten Nymburk, jakim jest teraz".
Katolik honoris causa
Pytany, gdzie w takim razie czuje się jak u siebie, wymieniał Wiedeń, Budapeszt i Lwów. A przede wszystkim Drohobycz. „Od czasu jak przeczytałem »Sklepy cynamonowe«, przeprowadziłem się tam i mieszkam tam do dziś, choć nigdy tam nie byłem, ale co z tego? Fikcja bywa doskonalsza i prawdziwsza niż rzeczywistość". Hrabal był obywatelem wyimaginowanej Europy Środkowej, a zarazem najgenialniejszym obok Brunona Schulza piewcą jej XX-wiecznej apokalipsy.
Choć jego los nie był tak tragiczny, jak zamordowanego przez esesmana polskiego pisarza, życie nie szczędziło mu gorzkich prób, rozczarowań, zawodów, klęsk i upokorzeń. Jeśli mimo to kojarzymy autora „Obsługiwałem angielskiego króla" jako jednego z najpogodniejszych twórców w dziejach literatury światowej, dowodzi to tylko skali jego talentu i niezwykłej, optymistycznej, działającej niczym końska dawka prozacu wymowy jego dzieła. Nie jest to jednak łatwy optymizm; w niczym nie przypomina banałów wypisywanych w psychologicznych poradnikach, od których uginają się półki w sieciach księgarskich.
Optymizm Hrabala najbardziej przypomina ewangeliczną Dobrą Nowinę. Andrzej Stasiuk przed laty rozbawił do łez publiczność, która szczelnie wypełniła największą salę teatralną w morawskim Ołomuńcu, mówiąc, że jego zdaniem Hrabal był pisarzem – w najściślejszym tego słowa znaczeniu – katolickim. Ta spontaniczna wypowiedź, nieobliczona przecież na tani efekt, lecz podyktowana przez najcenniejszą kompetencję czytelniczą – dar zrozumienia i zachwytów – dotyka istoty fenomenu, jakim jest pisarstwo Hrabala (a przy okazji, być może, również istoty katolicyzmu). Twórczość czeskiego pisarza jest niemającą odpowiednika w literaturze współczesnej epifanią rzeczywistości, a zarazem apologią stworzenia. Fakt, że Hrabal niejednokrotnie i całkiem dosłownie stwierdził, że nie wierzy w Boga osobowego, potwierdza tylko regułę, że prawdziwa sztuka nie jest własnością swego twórcy; że ów twórca jest tylko narzędziem, że jest – jak to ujął W.H. Auden – „ręką farbiarza".
Uroda światów odmalowanych przez Hrabala nie ma sobie równych, co jest tym bardziej zadziwiające, że twórca ten z premedytacją opiewał ludzi z najniższego szczebla tzw. drabiny społecznej: robotników fizycznych, pakowaczy makulatury, Cyganów, bezdomnych, alkoholików; ludzie z lepszego towarzystwa, wykształceni i niegdyś zamożni, występują w jego opowiadaniach jedynie wówczas, gdy sami znaleźli się na dnie, strąceni w niebyt przez rewolucję komunistyczną. Paradoksalnie on sam wywodził się z zamożnej mieszczańskiej rodziny, ukończył studia prawnicze, lecz sam, z własnej woli konsekwentnie się proletaryzował, zanim jeszcze po 1948 roku dopomogli mu w tym komuniści. Powiadał, że pisarz musi żyć na dnie i spoglądać w górę – nigdy na odwrót. Tylko wtedy jego egzystencja będzie miała walor autentyzmu, a twórczość – rangę niepodważalnego świadectwa i krystalicznego artyzmu. Twórca i jego dzieło muszą stanowić jedność.