Wdycham słodkie powietrze i przychodzi gorzka godzina.
Ze zbocza w nieładzie schodzą smukłe trawy.
Bordowe i złote zygzaki derenia
układają na śniegu nieśmiertelne zdania.
Wsiąkam w sarnie ścieżki słów
w zziębnięte zgłoski.
Za plecami uderzają o pnie buków fale twojej krwi.
Milczenie, ofiara i chłód czekają przy stole.