Mała Mołdawia z jajami

Jak wielkie trzeba mieć jaja w polityce, ile odwagi, by zachować się jak maleńka Mołdawia, na pozór kraj wystraszony oraz postsowiecki i palnąć między oczy kremlowskiemu Nr 4, czy 5, wicepremierowi Dymitrowi Rogozinowi, co miało miejsce 9 maja w Kiszyniowie.

Publikacja: 17.05.2014 09:00

Bogusław Chrabota

Bogusław Chrabota

Foto: Fotorzepa, Tom Tomasz Jodłowski

Palnąć i czekać, aż pysk spuchnie. Na oczach świata na dodatek.

O Mołdawii sami jej obywatele mówią, że to państwo zachowuje się, jakby go nie było. Siedzi cicho jak mysz pod miotłą, licząc, że Putin go nie dojrzy, ale kilka dni temu, w tak hucznie obchodzony pod murami Kremla Dzień Zwycięstwa, zdecydowało się na odruch godny lwa.

Rogozin wybrał się do Naddniestrza oficjalnie w celu wzięcia udziału w uroczystościach państwowych i przeprowadzenia wizytacji inwestycji, które prowadzi tam za rosyjskie pieniądze lokalna władza. Tajemnicą poliszynela był jednak inny cel eskapady wicepremiera. Znany z ciętego języka i radykalnie nacjonalistycznych poglądów Rogozin miał przywieźć do Moskwy pudła z 30 tysiącami podpisów obywateli Naddniestrza pod apelem o uznanie niepodległości prowincji. Czy mołdawskie władze o tym wiedziały, czy nie, sprawa to drugorzędna. Ważne, że Rogozin podpisów separatystów do Moskwy, przynajmniej w komplecie, nie dowiózł.

Problemy kremlowskiego aparatczyka zaczęły się jeszcze przed startem jego samolotu w Moskwie. Oto na przelot pana Rogozina nad swoim terytorium zgody nie wyraziła  Ukraina. Samolot musiał więc lecieć dookoła, przez terytorium Bułgarii i Rumunii. Lądował zaś nie w Tyraspolu, stolicy zbuntowanej prowincji, gdzie lotniska nie ma, ale w Kiszyniowie, stolicy Mołdawii. Mołdawianie przywitali go z honorami i odstawili do naddniestrzańskich Bender. Potem było świętowanie w leżącym nieopodal Tyraspolu, defilada z udziałem stacjonujących w Naddniestrzu rosyjskich żołnierzy, wiwatujące tłumy, heroiczne pieśni ojczyźniane, tysiące goździków, ogólnie znany postsowiecki standard. Najważniejsze jednak było przedstawienie wicepremierowi oficjalnego adresu Kongresu Wspólnot Rosyjskich do Władimira Władimirowicza z prośbą o uznanie niepodległości i przekazanie pudeł z listami poparcia. Rogozin wracał więc do Kiszyniowa objuczony jak wielbłąd i z przekonaniem, że swoją robotę wypełnił znakomicie.

I tu niespodzianka. Przed startem samolotu na pokład rosyjskiej maszyny wkroczyli uzbrojeni mołdawscy policjanci w kominiarkach i znaleźli pudła z podpisami. Chwilę później przesyłka, jako potencjalnie godząca w mołdawską konstytucję, została skonfiskowana przez celników. ?Z pewnością Rogozin się wściekł, ale niewiele mógł zrobić, bo wypowiedzenie Mołdawii wojny na lotnisku w Kiszyniowie ze względu na szczupłość sił własnych mogło go skazać na nieuniknioną niewolę. Nie dość tego. Kooperacji  z kremlowskim watażką odmówiła Rumunia, zabraniając mu przelotu nad  swoim terytorium. Wystartował więc, kierując się nad Ukrainę, ale tam w przekonaniu, że jego samolot zostanie przejęty przez ukraińskie myśliwce, zawrócił i jak niepyszny lądował znów w Kiszyniowie. Do domu musiał wracać – o hańbo! – na pokładzie zwykłego samolotu kursowego, co wicepremierowi Rosji nie przydarzyło się pewnie nigdy od czasów późnych Rurykowiczów.

Jakiż musiał być wstyd i niesmak w otoczeniu Putina, skoro Kreml nie zrobił  z tej historii awantury większego kalibru, dając tylko szansę na wyszczekanie się Rogozinowi w internecie, że Mołdawian ograł i część podpisów do Moskwy przywiózł, a następnym razem poleci w tamte strony rosyjskim bombowcem (sic!). Nie omieszkał przy okazji obrazić Rumunów, odgrażając się, że „wkrótce wyjaśnimy wam, kim jesteście i co o was myślimy!".

Cóż powiedzieć? Nie to osobliwe, że Rogozin to cham (skądinąd rumuński MSZ zażądał od Kremla wyjaśnień, czy słowa Rogozina to oficjalne stanowisko Federacji).  Wszak ?w wielu krajach to częste, a w Rosji niemal norma. To, co naprawdę mi się podoba, to odwaga przyjaciół Mołdawian. Prawie nie mają armii. Nad krajem wisi istna czarna chmura kremlowskich ambicji. Są przekonani, że kolby karabinów wojaków Putina prędzej czy później wybiją im z głowy europejskie aspiracje. Nie pytają „czy?", tylko „kiedy?" zacznie się inwazja. A jednak potrafią zagrać na nosie wysokiej rangi czynownikowi. Pokazać mu figę z makiem. Posłać w czorty ze spuszczonymi spodniami.

Czy Kreml się odpłaci? Głupio by było jakoś, bo cała historia jest jak z kabaretu. Gdyby po historii z Rogozinem nastąpiła inwazja Mołdawii, byłaby to najśmieszniejsza wojna świata. Dlatego nie boję się o Kiszyniów. Ale czapki z głów. Liczy się odwaga i poczucie narodowej godności. Swoją drogą, czy podobnie zachowaliby się Francuzi, Belgowie czy Niemcy? Szczerze wątpię. Zapewne rozłożyliby jeszcze wicepremierowi Rosji czerwony dywan na lotnisku i zafundowali na drogę skrzynkę dobrego szampana. Ze strachu? A może zakłopotania. Nie wiem. Ważne, że dostali lekcję. Od rzekomo zastrachanego narodu. Od Mołdawian.

Palnąć i czekać, aż pysk spuchnie. Na oczach świata na dodatek.

O Mołdawii sami jej obywatele mówią, że to państwo zachowuje się, jakby go nie było. Siedzi cicho jak mysz pod miotłą, licząc, że Putin go nie dojrzy, ale kilka dni temu, w tak hucznie obchodzony pod murami Kremla Dzień Zwycięstwa, zdecydowało się na odruch godny lwa.

Pozostało 92% artykułu
Plus Minus
Podcast „Posłuchaj Plus Minus”: AI. Czy Europa ma problem z konkurencyjnością?
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Plus Minus
„Psy gończe”: Dużo gadania, mało emocji
Plus Minus
„Miasta marzeń”: Metropolia pełna kafelków
Plus Minus
„Kochany, najukochańszy”: Miłość nie potrzebuje odpowiedzi
Materiał Promocyjny
Do 300 zł na święta dla rodziców i dzieci od Banku Pekao
Plus Minus
„Masz się łasić. Mobbing w Polsce”: Mobbing narodowy