Brazylia bez makijażu

W zarządzanym przez gangi Rio de Janeiro nie dałoby się normalnie żyć, gdyby nie zjawiskowa uroda tego miasta – mówi amerykański badacz, który od 10 lat mieszka i pracuje nad Zatoką Guanabara.

Publikacja: 07.06.2014 01:19

FIFA raczej nie opuści Brazylii. Ale nie jest tam mile widziane

FIFA raczej nie opuści Brazylii. Ale nie jest tam mile widziane

Foto: AFP

Red

Od czerwca ubiegłego roku, kiedy brutalnie stłumiono antyrządową demonstrację w São Paulo, mieszkańcy Brazylii regularnie wychodzą na ulice największych miast i protestują przeciw organizacji mundialu. Dlaczego zapaleni kibice, za jakich uchodzą na świecie Brazylijczycy, nie chcą u siebie święta futbolu?



Christopher Gaffney:

To czerwona kartka dla rządu Dilmy Rousseff. Brazylijczycy zrozumieli, że organizacja mundialu, wbrew obietnicom władzy, nie przyniesie im żadnych korzyści. Na organizację mistrzostw wydano już 13 miliardów dolarów, a równocześnie nie inwestuje się w sferę publiczną: mamy kiepską ochronę zdrowia, ledwie zipiący publiczny transport i słaby system kształcenia. Państwo nie radzi sobie też z utrzymaniem bezpieczeństwa. Regułą przygotowań do mundialu jest korupcja i często bezprawne wyburzanie całych osiedli tylko po to, żeby blisko jakiegoś stadionu powstał parking. Nikt nie pyta przy tym o zdanie mieszkańców.



Przyzna pan jednak, że w 12 miastach goszczących tegoroczny mundial pojawiły się nowoczesne stadiony. W kraju futbolu to chyba oczekiwana inwestycja?



„Pierwszorzędne stadiony, trzeciorzędne szkoły i szpitale" – napisali na jednym z plakatów demonstranci. Finansowanie wygórowanych żądań FIFA pieniędzmi podatników odbywa się kosztem potrzebnych inwestycji w usługi publiczne i w miejską infrastrukturę. Nie pojawiły się obiecane nowe linie metra, specjalne pasy dla autobusów, mosty i promy. Poza tym wyremontowane na mistrzostwa stadiony stały się dla większości Brazylijczyków niedostępne. Jeszcze do niedawna na mecz można było wejść za dolara (około 3 reali), a w tej chwili ceny biletów są najwyższe na świecie. Po mistrzostwach niewiele się pod tym względem zmieni, bo władze oddały stadiony – dotąd publiczne – w zarząd prywatnym firmom. Większości Brazylijczyków nie będzie więc stać na kibicowanie.



Prywatne firmy są z reguły lepsze w zarządzaniu niż urzędnicy.



Owszem, w kraju, gdzie panuje uczciwa konkurencja, ale w Brazylii prywatna firma, w ramach 30-letniego kontraktu na zarządzanie legendarnym stadionem Maracanã i czerpanie z tego tytułu sporych zysków, zwraca państwu tylko 18 proc. inwestycji. Przypomnę tylko, że remont kosztował podatników 1,2 miliarda dolarów. Na dodatek w jego wyniku stadion pomieści znacznie mniej kibiców. Kiedyś na stadionie Maracanã zasiadało 179 tys. osób, dziś już tylko 76 tys. Może chodzi po prostu o to, aby piłka nożna, tak jak w Europie Zachodniej, stawała się w Brazylii sportem dla wybranych?

No właśnie, od kilku lat w Brazylii działa ruch kibiców „Associação Nacional dos Torcedores" zwalczający „europeizację brazylijskiej piłki". Czyżby w europejskiej tradycji piłkarskiej było coś złego?

Chodzi o zjawisko pozbywania się ze stadionów kibiców gorzej sytuowanych – tak było np. w Anglii. Miały temu służyć podwyżki cen biletów. Brazylijczycy nie chcą, aby ich ukochanym futbolem rządziła – z pominięciem dobra kibiców – wyłącznie ekonomia. Niestety, ten proces już się rozpoczął. Przestrzeń publiczna jest prywatyzowana za publiczne pieniądze, a na mecze przychodzi coraz mniej ludzi. Traci na tym przede wszystkim brazylijska kultura, bo futbol jest niewątpliwie jej częścią.

Chodził pan na mecze na stadionie Maracanã przed remontem i był pan tam również niedawno. Co się zmieniło?

Kiedyś na stadionie mieściło się ponad 100 tys. osób, które doskonale się bawiły. Mecz był świętem, a nawet pewnego rodzaju rytuałem. Trybuny pulsowały życiem. Ludzie wydrapywali swoje inicjały na betonowych murkach otaczających stadion, przychodziły całe rodziny, a pasję do piłki przekazywano z pokolenia na pokolenie. Niektórzy wchodzili bez biletu i nikt ich nie zatrzymywał. Stadion należał do kibiców.

FIFA dba o bezpieczeństwo...

Niestety, nowe zasady pozbawiły Maracanã duszy. Plastikowy, zimny i martwy stadion legenda stał się co najwyżej miejscem, na którym odbędzie się globalne widowisko telewizyjne. Zapłacili za nie zwykli Brazylijczycy, ale nie są już tam mile widziani. Oczywiście, prawdziwa spontaniczna zabawa będzie trwała na ulicach brazylijskich miast, na które kibice i tak przenosili się zawsze ze stadionów. Warto jednak pamiętać, że tej ulicznej subkultury nie byłoby bez dawnego Maracanã.

Przeciw mundialowi zbuntowali się jednak nie tylko kibice. Protestuje głównie tzw. klasa średnia, najczęściej ludzie młodzi. Trudno mi to zrozumieć, bo poziom życia w Brazylii się poprawia: w ciągu ostatniej dekady aż 10 milionów obywateli udało się wyrwać z kompletnego ubóstwa, a 40 milionów awansowało do klasy średniej. Rośnie konsumpcja – od 2001 roku liczba prywatnych samochodów w Rio de Janeiro zwiększyła się o 73 proc! Nie jest więc chyba tak źle!

Dla reszty świata ten tlący się już co najmniej rok społeczny gniew jest rzeczywiście niezrozumiały. I trudno się dziwić, bo międzynarodowa opinia publiczna uwierzyła w miraż stworzony przez światowe media. Brazylia jest w nim obsadzona w roli gospodarczego tygrysa.

A nie jest? Brazylia jest przecież szóstą gospodarką świata.

Zostawmy statystyki i przyjrzyjmy się najbardziej nagłaśnianemu w mediach sukcesowi obecnego rządu – coraz liczniejszej klasie średniej. W oficjalnych rejestrach czteroosobowa rodzina, której miesięczny dochód wynosi 1400 reali, czyli około 630 dolarów, jest już zaliczana do klasy średniej. Tymczasem ludzi, którzy chcą się czuć klasą średnią, bo tak wmawia im rządowa propaganda, nie stać na związane z tym statusem wydatki. Bycie prawdziwą klasą średnią w Brazylii oznacza całkowitą niezależność od beznadziejnych usług publicznych. Zakłada więc posiadanie samochodu, możliwość wysyłania dzieci do prywatnej szkoły i leczenie w prywatnych przychodniach. Za 600 dolarów trudno osiągnąć taki poziom życia, ponieważ Brazylia jest niezwykle drogim krajem. Ludzie są więc rozczarowani, w dodatku stara klasa średnia z powodu rosnących obciążeń podatkowych i coraz wyższych cen czuje się zagrożona. Jednych więc wciąż nie stać na lepsze życie, a drugich coraz mniej. Swoją frustrację wyrażają od kilkunastu miesięcy na ulicach.

Czy ich demonstracje są skuteczne?

Moim zdaniem tak. Dzięki protestom udało się na przykład w Rio uratować XIX-wieczny zabytek z czasów Cesarstwa Brazylii. Remont stadionu Maracanã przewidywał bowiem wyburzenie sąsiadujących z nim basenu, szkoły i centrum kulturalnego rdzennych mieszkańców Brazylii znajdujących się właśnie w tym zabytkowym budynku. Bez mobilizacji mieszkańców i ich nacisku na władze nie udałoby się zablokować planów rozbiórki. Opór mieszkańców uratował również kilka faweli, czyli brazylijskich slumsów. Vila da Taboinha i Vila Operária miały zostać wyburzone, ale dzięki protestom zostały. Nie byłoby tych kilku zwycięstw nad administracyjną samowolą bez protestów z ubiegłego roku.

Od kilku lat trwa rządowa akcja pacyfikacyjna faweli, które w Rio, jak nigdzie na świecie, sąsiadują z bogatszymi dzielnicami. Powstają tam m.in. posterunki policji. Czy mieszkańcy są z tego powrotu państwa na ich teren zadowoleni?

Zamiast 500 policjantów zachowujących się jak oddziały komandosów przydałoby się tam 500 nauczycieli i 500 lekarzy. Policyjne patrole powinny zamiast strzelać rozmawiać z mieszkańcami o ich potrzebach i o tym, jak skutecznie zintegrować fawele z resztą miasta. Niestety, pacyfikacja jest realizowana w sposób autorytarny, nieliczący się z mieszkańcami. Fawele nadal są dowodem na absolutną indolencję władz, które nie potrafią stworzyć jakiegoś sensownego planu mieszkaniowego dla najbiedniejszych cariocas (mieszkańcy Rio – red.), a mówimy przecież o jakichś 20 proc. mieszkańców.

Maria Ramos, brazylijska reżyser filmów dokumentalnych o fawelach, uważa, że pacyfikacja była potrzebna, bo daje terroryzowanym na co dzień przez handlarzy narkotyków mieszkańcom poczucie bezpieczeństwa.

Z faweli rzeczywiście zniknęli zmotoryzowani handlarze narkotyków, straszący przechodniów bronią. Zdarza się mniej zabójstw. Warto jednak pamiętać, że większość zwolenników rządowej akcji pacyfikacyjnej nie żyje w fawelach i nie ma pojęcia o tym, jak tam się zachowuje policja. Tymczasem, kiedy jest się czarnoskórym chłopakiem z dzielnicy biedy,  prawdopodobieństwo aresztowania albo innego rodzaju nękania ze strony policji jest bardzo duże. Moim zdaniem trwające już pięć lat pacyfikacje nie odniosły więc większego skutku. Przecież nie ograniczono nawet handlu narkotykami. Zresztą decydenci myślą pewnie nieoficjalnie, że mundial bez trawki i kokainy byłby nudny...

Wbrew wyobrażeniom Europejczyków fawele nie wyglądają tak źle jak slumsy w Afryce, ale i tak, jak słyszałam, trwa pospieszna akcja upiększania tych dzielnic.

Fawele, szczególnie te znajdujące się najbliżej Maracanã, lepiej wypadną w telewizyjnych relacjach, jeśli staną się estetycznie znośniejsze. Świat kojarzy przecież te dzielnice ze zbrodnią i przestępczością. Rząd pracuje więc nad specjalnym makijażem. Planowane są nawet instalacje kolejek linowych nad najbardziej znanymi fawelami: Rocinha i Complexo do Alemão. I znów nikt nie konsultuje się w tej sprawie z mieszkańcami, a przecież oni nigdy nie czuli się obywatelami jakiejś zamkniętej strefy, odizolowanej od reszty miasta. „Fawele – samotne wyspy" to fałszywy mit. Przecież większość mieszkańców tzw. dzielnic biedy uczciwie pracuje w innych częściach Rio. Fawele mają znaczenie polityczne i są ważną częścią miejskiej kultury, choćby ze względu na działające tam szkoły samby. Mam tam wielu przyjaciół i odwiedzam te miejsca bez lęku.

Ubiegłoroczne czerwcowe protesty wybuchły podobno z powodu wzrostu cen biletów autobusowych z 3 na 3,20 reala. Przyznaję, że brzmi to trochę niepoważnie.

Pozornie. W Brazylii obowiązują niezwykle wysokie podatki, wyższe niż np. w Kanadzie, a życie jest bardzo drogie. Nawet drobne różnice cen mają więc znaczenie. W praktyce najwięcej podatków płaci klasa średnia i w zamian dostaje niesprawny transport publiczny, skandaliczne warunki w szpitalach, nieskuteczną policję i wadliwą kanalizację. Tak jest w większości brazylijskich miast, nie tylko w Rio.

Można odnieść wrażenie, że nie rozmawiamy o niezwykle bogatym kraju. Przecież u wybrzeży Brazylii, pod dnem Atlantyku, odkryto właśnie gigantyczne złoża ropy i gazu. Są podobno warte prawie ?3 biliony dolarów!

Bo Brazylia to fantastycznie bogaty kraj, ponad 200 milionów mieszkańców, niezliczone bogactwa naturalne. Problem polega więc nie na braku pieniędzy, ale na niesprawiedliwym podziale dóbr. Według wskaźników nierównomierności w dystrybucji dochodów wśród 20 największych gospodarek świata Brazylia zajmuje ostatnie miejsce.

Plagą tego państwa jest korupcja. Ludzi wkurza to, że można się wzbogacić na publicznych pieniądzach. Brak przejrzystości na styku prywatnych i publicznych pieniędzy widać na każdym kroku. Przykładem jest choćby budowa zapór wodnych – inwestycja publiczna. Realizację poszczególnych etapów budowy powierza się firmom powiązanym ze sobą towarzysko bądź politycznie. Niewtajemniczeni nie mogą liczyć na choćby kawałek z tego tortu. Podobnie funkcjonują przygotowania do mundialu. W dodatku obiekty wybudowane za publiczne pieniądze oddaje się w prywatne ręce, szczególnie w Rio de Janeiro. Transport publiczny: metro, autobusy, kolej, promy są już w Rio prywatne.

Jest tak źle, że kibice powinni szybko oddać bilety i zostać w domu?

Jeśli przyjadą ze zbyt dużymi oczekiwaniami, nie będą zadowoleni. Zobaczą praktycznie zmilitaryzowane miasta, w których szambo wylewa się na ulice. Po większości miast trudno się sprawnie poruszać: szwankuje transport i brakuje podstawowych informacji. W Rio de Janeiro nie ma na przykład mapy połączeń autobusowych! Warto się też przygotować na słabą sieć teleinformatyczną. Trzeba się więc uzbroić w cierpliwość i nastawić na wakacje w Ameryce Łacińskiej, gdzie nie wszystko, albo wręcz rzadko cokolwiek, działa, ale ludzie i przyroda są wspaniali.

Czy ktoś w Brazylii w ogóle cieszy się z mundialu?

Nikt, może z wyjątkiem naprawdę zamożnych Brazylijczyków, a i oni zamiast się cieszyć, raczej żyją w stresie.

Dlaczego?

Obawiają się tego, co może się wydarzyć w czerwcu. Na ulice brazylijskich miast, w których odbędą się rozgrywki, wyjdzie 150 tys. uzbrojonych po zęby policjantów. Przeszli trening pod okiem FBI, Mosadu, francuskiej policji i MI7. To będą ci sami policjanci, którzy brutalnie dławili ubiegłoroczne protesty i w tym roku również strzelali gumowymi kulami do protestujących. Niestety, to również ci sami policjanci, którzy strzelają na co dzień w fawelach.

Czy turyści będą bezpieczni?

W Rio, na szczęście, zagraniczni kibice będą się poruszać wyłącznie po południowej części miasta. Rio de Janeiro dzieli się w tej chwili na trzy miasta: spacyfikowane i zmilitaryzowane południe, opanowaną przez handlarzy narkotyków północ i część zachodnią kontrolowaną przez tzw. milicję Liga da Justiça (z port. Liga Sprawiedliwości) założoną w 2007 roku przez byłego policjanta. Liga cieszy się wyraźnym poparciem władz miasta.

Może więc lepiej organizować tego typu wydarzenia sportowe w krajach rozwiniętych, takich jak Niemcy czy Wielka Brytania? Nie ma wtedy narzekania na opóźnienia, niedoróbki, nie ma obaw o bezpieczeństwo kibiców.

Może i tak, ale FIFA przywozi ze sobą do Brazylii model biznesowy polegający na wyciśnięciu maksimum zysków w bardzo krótkim czasie – podobnie jest zresztą z Komitetem Olimpijskim – a ten model działa w krajach takich jak Brazylia, Rosja czy RPA wyjątkowo gładko. Rządzą tam skorumpowane i niekompetentne elity, które nie potrafią i nie chcą dbać o prawdziwe potrzeby własnych obywateli. Dlatego cała ta medialna gadanina o opóźnieniach czy bezpieczeństwie w sektorach dla VIP-ów jest generowana przez przedstawicieli FIFA, których nie obchodzi to, co stanie się w Brazylii w dłuższej perspektywie. Czemu więc Brazylijczycy mają się tak przejmować np. grafikiem oddawania namiotów, w których będą witani goście specjalni FIFA?

A jeśli protesty wywołane przez rozrzutne przygotowania do mundialu doprowadzą w końcu do prawdziwych reform?

Tak mówią przedstawiciele FIFA, ale błogosławienie kryzysu, bo wyprowadza ludzi na ulicę, to całkowicie fałszywy i przewrotny argument. Mundial oddala perspektywę zmian, bo wielu ludzi wini teraz nie rząd, ale działaczy FIFA.

Mecz otwarcia mistrzostw rozpoczyna się prawie dokładnie w rocznicę ubiegłorocznych manifestacji. Czy w czasie mundialu może dojść do protestów?

Niewątpliwie tak. W tym roku odbywają się wybory i opozycja zrobi wszystko, aby osłabić rządzącą Partię Robotniczą. Poza tym na swoją okazję czekają sfrustrowani młodzi anarchiści z Czarnego Bloku, którzy chętnie wypróbują swoje siły w ulicznych walkach. Wreszcie sama policja ma od władzy carte blanche. Policjanci byli niezwykle brutalni już w ubiegłym roku, a co dopiero teraz, kiedy stawka będzie o wiele wyższa, tym bardziej że dostali więcej broni i są lepiej wyszkoleni.

I nie powstrzyma ich obecność zagranicznych turystów?

Wątpię. Wyobraźmy sobie kilka tysięcy pijanych brytyjskich kibiców na plaży Copacabana. Czy myśli pani, że policja w łagodny sposób poprosi ich o zachowanie spokoju? W Brazylii działa się inaczej. Skończy się na brutalnym laniu.

Strasznie pan narzeka, a przecież Rio de Janeiro to najpiękniejsze miasto na świecie...

I ja je za to naprawdę kocham, choć jednocześnie nienawidzę, bo jestem zmuszony tolerować wszystkie niedogodności związane z niewydolnością publicznych służb. Życie codzienne w rządzonym przez gangi narkotykowe, praktycznie zmilitaryzowanym i dysfunkcyjnym mieście, z którego państwo się wycofało, jest męczące. Nic tu nie działa tak jak powinno. Czasem naprawdę chce się płakać. Praktycznie codziennie po wyjściu z domu przechodzę przez wyciek z kanalizacji, na ulicy jest niebezpiecznie, zatoka Guanabara jest zanieczyszczona, a metro ma tylko jedną linię! Jestem urbanistą, uczę się tego miasta od lat i widzę, jak niszczy je kiepska władza. Gdyby nie piękno Rio i kultura, którą tworzą jego mieszkańcy, naprawdę nie dałoby się tu normalnie żyć.

Christopher Gaffney jest geografem i urbanistą, visiting professor na Uniwersytecie Federalnym Fluminense w brazylijskim Niterói. Od 2009 roku stypendysta Fulbrighta w Rio de Janeiro, gdzie bada wpływ przygotowań do Mundialu 2014 na rozwój miasta. Autor popularnego blogu o Brazylii.

Od czerwca ubiegłego roku, kiedy brutalnie stłumiono antyrządową demonstrację w São Paulo, mieszkańcy Brazylii regularnie wychodzą na ulice największych miast i protestują przeciw organizacji mundialu. Dlaczego zapaleni kibice, za jakich uchodzą na świecie Brazylijczycy, nie chcą u siebie święta futbolu?

Christopher Gaffney:

Pozostało 98% artykułu
Plus Minus
„Ilustrownik. Przewodnik po sztuce malarskiej": Złoto na palecie, czerń na płótnie
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Plus Minus
„Indiana Jones and the Great Circle”: Indiana Jones wiecznie młody
Plus Minus
„Lekcja gry na pianinie”: Duchy zmarłych przodków
Plus Minus
„Odwilż”: Handel ludźmi nad Odrą
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Plus Minus
Gość "Plusa Minusa" poleca. Artur Urbanowicz: Eksperyment się nie udał