Późne wnuki Dziadka

Przed Janem Pawłem był Józef Piłsudski, więc wyznawcy jego kultu – których sporo w całej Polsce, zwłaszcza wśród młodych ludzi – mogą nazywać się pokoleniem JP1.

Publikacja: 08.08.2014 23:30

Jan Józef Kasprzyk, komendant marszu szlakiem I Kompanii Kadrowej: za mundurem panny sznurem

Jan Józef Kasprzyk, komendant marszu szlakiem I Kompanii Kadrowej: za mundurem panny sznurem

Foto: PAP, Jacek Bednarczyk Jacek Bednarczyk

Muszę się przyznać: nie jestem bez winy. Z blatu biurka patrzy na mnie mosiężne popiersie Marszałka, które pamiątką rodzinną jest od jarmarku dominikańskiego odwiedzonego kilka lat temu podczas wakacji. Na półce stoi reprint dzieł zbiorowych Marszałka z 1937 r. pod redakcją Kazimierza Świtalskiego: wywiady i wykłady, analizy historyczne i teoretyczne, przemowy, eseje, komentarze. Jest wszystko i świetnie się czyta, więc jak nie kochać Marszałka?

Czuję się jego późnym wnukiem – ta postać symbolizuje dla mnie troskę o Polskę, choć o politycznej metodzie można dyskutować. I teraz wydaje mi się nawet, że mój własny dziadek przypominał trochę Dziadka, takie same kości policzkowe i uczesanie, choć wąs mniej sumiasty. Bo to się zazwyczaj wynosi z domu rodzinnego, gdzie nad kredensem ze słodyczami wisiał portret w maciejówce – delikatny węgielek w srebrnej ramie – choć akurat babcia wolała Paderewskiego nad klawiaturą.

Patron wrócił

To cud, że po okupacji niemieckiej i zwłaszcza sowieckiej kult Piłsudskiego istnieje i jest tak żywy. Po 1989 roku wszystko wróciło bowiem na miejsce: Marszałek jest patronem ulic, placów i szkół, ma wiele pomników. Jeszcze przed wojną, już po jego śmierci, Sejm uchwalił ustawę o ochronie imienia pierwszego Marszałka Polski, bo „pamięć czynu i zasługi Józefa Piłsudskiego, Wskrzesiciela Niepodległości Ojczyzny i Wychowawcy Narodu, po wsze czasy należy do skarbnicy ducha narodowego i pozostaje pod szczególną ochroną prawa", a „kto uwłacza imieniu Józefa Piłsudskiego, podlega karze więzienia do lat 5". Nagród za gloryfikowanie nie ma, bo być nie musi – to się dzieje samoistnie. Wieszane nad łóżkiem lub kominkiem skrzyżowane szable, stawiane na regałach polerowanych z czułością mosiężne figurki czy patrzące ze ścian zadumane portrety – podobne artefakty są wyrazem głębokiego uczucia, a czasem i dobrego tonu, jednak raczej wśród starszego pokolenia. Młodzi tego nie potrzebują, bo potrafią symbol uzupełnić o ideę bez żadnych pomocy.

Bo niby mądrość dotycząca wielkości Marszałka przychodzi z wiekiem, lecz młodym też się zdarza. Podoba im się zwłaszcza bezkompromisowość, bo Piłsudski bywał ostry. „Ja tego, proszę pana, nie nazywam Konstytucją, ja to nazywam konstytutą. I wymyśliłem to słowo, bo ono najbliższe jest do prostituty" (o konstytucji marcowej); „Naród wspaniały, tylko ludzie kurwy" (o Polsce); „Tylko dzięki zaiste niepojętej, a tak wielkiej i niezbadanej litości boskiej, ludzie w tym kraju nie na czworakach chodzą, a na dwóch nogach, udając człowieka" (o nas), „Panie Marszałku, a jaki program? – Najprostszy z możliwych. Bić kurwy i złodziei, mości hrabio" (o partii); czy „Choć nieraz mówię o durnej Polsce, wymyślam na Polskę i Polaków, to przecież tylko Polsce służę" (o sobie). Młodzi ludzie znają i powtarzają te cytaty, jeśli tylko deklarują przywiązanie do Marszałka. Więc bez obaw: nie grozi nam to, co stało się ze słowami papieża, których sens uleciał i zostały tylko kremówki. Marszałek zredukowany do wąsa? Nie tym razem: pamięć o nim trwa w najlepsze.

Maszerują strzelcy ?i nie tylko

Za trzy lata będą 150. urodziny Marszałka, w przyszłym roku – 80. rocznica śmierci. Teraz nie mniejsza okazja: równo 100 lat temu kompania strzelców – pierwszy od powstania styczniowego oddział polskiej armii – na rozkaz Piłsudskiego wyruszyła z krakowskich Oleandrów, by 6 sierpnia 1914 roku o godz. 9.45 obalić słupy zaborcze w Michałowicach i pomaszerować dalej. Strzelcy po wyzwoleniu z rąk Rosjan kolejnych miejscowości – Słomnik, Miechowa, Wodzisławia, Jędrzejowa i Chęcin – dotarli do Kielc. Tak właśnie powstawały Legiony Polskie. W 1924 roku dla uczczenia tego wydarzenia ustanowiono marsz wiodący pierwotnym szlakiem. Pomysł zaakceptował sam Piłsudski, choć nie lubił pomnikowej celebry – wolał pot i łzy, których oprócz śmiechu miała dostarczać ta impreza. Doroczne marsze odbywały się do wojny poza latem 1934 roku, gdy Małopolskę zalała woda i strzelcy pojechali na ratunek. Wznowiono go dopiero w 1981 roku w środowiskach niepodległościowych, mimo że był zakazaną manifestacją patriotyczną, zwalczaną zresztą przez władze komunistyczne i SB.

Marsz idzie właśnie po raz 49. Piłsudski byłby dumny, bo to nie przelewki – pobudki zdarzają się o godz. 4. Trasa – choć niedokładnie ta sama, co wtedy – liczy 120 kilometrów, które czuje się w nogach. – Mimo że to już nie kompania, lecz pułk – śmieje się Jan Józef Kasprzyk, komendant marszu: w tym roku maszeruje aż 700 uczestników! Czyli liczebność jak przed wojną, jednak wtedy marsz poprzedzały jeszcze całoroczne eliminacje, więc chętnych było wielu więcej. Tak wtedy, jak i dziś – to głównie młodzi ludzie: uczniowie, harcerze, strzelcy, zawodowi żołnierze i policjanci, którzy taką służbę wybrali z miłości do munduru. Wiele środowisk i grup, przybyłych zresztą z całej Polski, a w tym indywidualności jak jazzman Jerzy Bożyk, który po amputacji obu nóg pokonuje marsz na wózku, by śpiewać skomponowane przez siebie piosenki o Marszałku na głos jak dzwon i akordeon. Idą też artyści malujący Piłsudskiego, bo impreza to dla nich wyjście w plener. Ktoś zaproponował koszulki z Piłsudskim i hasłem „Dzięki Tobie mamy Polskę", które się przyjęły. Uczestnikom zdarza się zapuszczać wąsy na wzór Marszałka – jak Adamowi Słupkowi, chorążemu marszu. Na taki widok na ulicy można powiedzieć – hipster, ale podczas marszu – wnuk Piłsudskiego.

Może bez szczegółów, jednak podczas toalety widać czasem na ciałach wytatuowane mapy Polski, kotwice z Polską Walczącą. Piłsudskiego nie stwierdzono, ale do czasu! Bo przecież poniekąd maszerują dla niego. Sport, przygoda, nauka, doświadczenie, wyzwanie, nagrody – też się liczą, ale pryncypia są oczywiste. Może dlatego, o ironio, o Piłsudskim wcale nie rozmawiają chętnie – wstydzą się wielkich słów i skromnie usuwają w cień. Zamiast rozmawiać, lepiej działać – taka była przecież jego wola względem nas. Więc najlepiej odrzucić sztafaż pamiątek i zakasać rękawy. Jak Jakub Kalisz, który pomaga w organizacji marszu i sam idzie w nim po raz piąty z rzędu. Śmieje się, że nie jest piłsudskofilem. – Piłsudski to jednostka wybitna, co przyznają nawet jego wrogowie, i ja też to wiem. Ale nie zbieram portretów i popiersi, nie mam nad łóżkiem szabli i obrazów. Stawiam na zaangażowanie w pracę u podstaw, mozolną i organiczną. To też jest realizacja idei Piłsudskiego, który nie chciał pomników, lecz działania dla Polski – powtarza. Nieźle jak na 25-letniego chłopaka, który studiuje historię na UW, choć dopiero III rok.

Kalisz to warszawiak, rodzice za PRL stanowili typową klasę średnią, tradycji walki niepodległościowych czy legionowych w dziejach nie stwierdzono. Skąd więc kierunek nauki? Został niejako wykoncypowany, bo Kalisz dobrze wie, że historia samoistnie prędzej czy później dopadnie każdego z nas, więc można zadać uderzenie wyprzedzające. Stąd też pewnie rozwleczona nauka, a także działalność w Związku Piłsudczyków i aktywność w przygotowaniach do marszu. Anegdoty z minionych edycji? Niezbyt nadają się do prasy. – Marsz nie ma formuły pątniczej, lecz radosną – zastrzega komendant Kasprzyk. To nie wojsko, więc po drodze zdarzają się miłe przystanki: muzea, pałace, kościoły – marsz ma charakter edukacyjny. Także sportowo-obronny: można startować w zawodach na orientację i strzeleckich, konkursach wiedzy o Piłsudskim, mierzeniu codziennego tempa marszruty. Do wygrania są torby sportowe, sprzęt pod namiot, lecz przede wszystkim książki historyczne. Jest też specjalny kalendarz liczący czas od sierpnia do sierpnia, czyli od i do wymarszu Kadrówki. – Nie jest to przebieranie się w mundur i udawanie Kadrówki, my wznosimy jej żywy pomnik – mówi Kasprzyk, który jest przecież komendantem, nie Komendantem.

Ze szklanego obiektywu

Trzeba przyznać, że niedaleko padło jabłko od jabłoni: komendant Kasprzyk – prezes Związku Piłsudczyków – ze swoim symbolicznym szefem związany jest mocno, uczucie wręcz zdominowało wszystko inne. Nawet z narzeczoną ślub wezmą dopiero w przyszłym roku, bo teraz ważniejsze były przecież setne urodziny Legionów i trzeba było coś poświęcić. Chwilowo padło na miłość, na szczęście narzeczona jest wyrozumiała i nigdy nie miała pretensji. Poznali się zresztą przez Janusza Zakrzeńskiego, świetnego odtwórcę Marszałka, w którego reżyserii „Wesela" grali Poetę i Pannę Młodą, bo obydwoje lubią teatr – więc jak mogło być inaczej? Kasprzyk jeszcze w szkole podstawowej zagrał w musicalu „Gałązka rozmarynu" w Teatrze Rozmaitości – był chłopcem, którego legionista uczy piosenki „Warczą karabiny i dzwonią pałasze...". Przez wiele lat odgrywał również rolę adiutanta Piłsudskiego w widowisku „Pasjanse Pana Marszałka", zresztą u boku Zakrzeńskiego, który pokazywał Piłsudskiego w kapciach, słuchającego romansów Wertyńskiego, stawiającego pasjansa i troszczącego się o rodzinę.

Kasprzyk zabierał wybrankę na Litwę. Byli w Zułowie, gdzie Marszałek się urodził, i w Bezdanach, gdzie w 1908 roku brawurowo szturmował rosyjski pociąg. W Wilnie opowiadał jej, jak w 1927 r., gdy koronowano obraz Matki Boskiej Ostrobramskiej, do którego Piłsudski miał ogromny sentyment, lało jak z cebra, więc goście chcieli schronić się w katedrze, ale Piłsudski się nie zgodził. Zbeształ też gorliwego księdza, który osłaniał go parasolem: „Schowaj, ksiądz, ten parasol! Kiedy koronują Królową Polski, można stać na deszczu!". Kasprzyk z przyszłą żoną widzieli Rossę, gdzie obok matki Marszałka i jego serca leżą też trzej żołnierze, którzy stali na warcie przy Wodzu, gdy do miasta wkraczali Sowieci i polegli, broniąc grobu – trudno chyba o większe poświęcenie. Zatrważające, że grobowiec czasem staje się przedmiotem ataków „nieznanych sprawców", jednak MSZ nie instaluje obiecanego monitoringu i na deklaracjach się kończy (a grób generała Jaruzelskiego jeszcze przed pogrzebem obserwowała kamera!). Swoją drogą Kasprzyk nawet na wakacjach we Włoszech i ukochanym Rzymie nie może uciec od przeznaczenia: jest tam aleja i pomnik Marszałka.

Mówiąc krótko – to piłsudczyk, który fascynuje się życiem i dziełem Marszałka. To wyszło z domu. Rodzina miała tradycje niepodległościowe: ojciec był żołnierzem ZWZ-AK, wujkowie jeszcze przed wojną związani z tradycją piłsudczykowską. W takim klimacie dorastał i stąd konik bujany oraz szabelka w dłoni podczas zabawy w legionistę. Podrastając, śpiewał „Pierwszą Brygadę". Nie mógł więc nie iść na historię, pracę magisterską pisał o Związku Strzeleckim w II Rzeczypospolitej. O Piłsudskim tworzył artykuły, prowadził audycje w radiu, pisał biogramy do wydawnictw. Na co dzień pracuje w Bibliotece Narodowej, gdzie analizuje stan czytelnictwa, co nie jest bezpośrednio związane z Piłsudskim, ale – Kasprzyk się uśmiecha – budynek przed wojną otrzymał imię Marszałka, więc ślad jednak jest. Od lat jest radnym na warszawskiej Ochocie, co także tłumaczy tym, że przez działalność w samorządzie realizuje myśl Piłsudskiego o aktywizacji młodego pokolenia w duchu służby Rzeczypospolitej – od lat działa w komisjach związanych z młodzieżą, kulturą i dziedzictwem narodowym. I co najważniejsze: wciąga młodych w nurt piłsudczykowski.

O wyborze ulubionej dyscypliny sportowej również zadecydował Piłsudski. Kasprzyk jeździ konno, bo chciał mieć coś z ułana, choć „Marszałek nie był kawalerzystą i ja takich ambicji nie mam" – to jednak doskonały sport dla utrzymania kondycji. W domu aż strach otworzyć lodówkę, bo Piłsudski jest dosłownie wszędzie. Właściciel ma znaczki, monety, pocztówki, również dokumenty z oryginalnymi podpisami – akty nadania Krzyża i Medalu Niepodległości czy Krzyża Legionowego z autentycznym podpisem. Są zdjęcia z życia prywatnego, np. na tym z lat 30. Marszałek stoi z córkami w uzdrowisku w Druskiennikach. – To, co po nim pozostało, warte jest każdej ceny. Szukałem pamiątek na giełdach staroci, teraz w internecie – mówi Kasprzyk. Niedawno upolował poselski egzemplarz konstytucji kwietniowej z 1935 roku, dekalogu Piłsudskiego. Kupił też oryginalną karykaturę Czermańskiego, który Wodza uchwycił zgarbionego i podpartego szablą. Jest i skarb – oryginał zdjęcia, jeszcze ze szklanego obiektywu, gdy Piłsudski stoi ze sztabem 12 sierpnia 1914 roku, czyli wtedy, kiedy Kadrówka dotarła do Kielc! Ma w sumie kilkaset woluminów i fotografii, kilkanaście dokumentów i tyleż przedmiotów. Na razie zbiera na własny użytek, nie śmiejąc konkurować z potentatami na rynku, ale kiedyś wszystko i tak odda do Muzeum w Sulejówku.

Liście dębu

75 lat temu odbył się ostatni zjazd legionistów. W tym roku, 9 sierpnia, odbywa się ponownie. Na spotkaniu organizowanym przez Muzeum Józefa Piłsudskiego w Sulejówku i miasto Kielce, które użyczyło gościny, zobaczą się potomkowie legionistów, ich rodziny i sympatycy. Symboliczne będzie spotkanie z Krzysztofem Jaraczewskim, wnukiem Marszałka, na co dzień opiekującym się jego spuścizną jako dyrektor muzeum. Wszyscy proszeni są o przyniesienie pamiątek i zdjęć, powstała specjalna przestrzeń do ich oglądania. Ba, pracownicy muzeum mają spisywać wspomnienia, digitalizować dokumenty, gromadzić skarby.

– Liczbę uczestników trudno określić, ale będzie ponad 50 potomków kadrowiaków (głównie dzieci) i innych legionistów wraz z rodzinami (również spoza Polski). Potwierdzenia cały czas przychodzą – mówi Agnieszka Uścińska z muzeum, koordynatorka spotkania. Ludzie zapowiadają się głównie ze zdjęciami. Ciekawa jest historia pani Sak, która obiecała przywieźć „całą historię legionową swojego ojca" od wstąpienia do Kadrówki – także listy miłosne pisane z frontu do żony. Sam Jaraczewski przywiezie odebrane z depozytu w Zamku Królewskim najcenniejsze pamiątki po dziadku: koszulkę chrzcielną, szablę legionową, ryngraf z Matką Boską Ostrobramską, buławę marszałkowską...

Dla młodszych również będzie wiele się działo: zabawy plenerowe, gra miejska, grupy rekonstrukcyjne i warsztaty historyczne z zadaniem odkłamania mitów na temat Piłsudskiego. Ciekawe, że zajęcia odbędą się także w pracowni lalek z ceramicznymi główkami i pięknymi sukniami, które – reklamują organizatorzy – są marzeniem każdej dziewczynki. Inspiracją do takiej zabawy było rzadkie zdjęcie Piłsudskiego z córkami, trzymającymi w rękach takie właśnie lalki, choć większość w tych czasach stanowiły zwykłe szmacianki. W pracowni będą wykonywane także inne zabawki z epoki, w tym „zośki" i koniki na patyku – dzieci także nie mogą nie pokochać Marszałka.

Na pewno pokochał go 10-letni Remigiusz Jaskółowski, który jest teraz we Francji na wakacjach z tatą na wyjeździe historycznym. Przez ostatnie lata wspólnie podróżują po Europie i biorą udział w inscenizacjach historycznych oraz uroczystościach rocznicowych, w tym upamiętniających żołnierzy Legionów. Byli na spotkaniu z prezydentem Francji François Hollande'em, gdy w ogrodach Tuileries tata Remigiusza wręczył mu odznakę członków sztabu Legionów Polskich noszoną na kołnierzach kurtek mundurowych. „Remek równie dzielnie prezentował się podczas pikniku legionowego w Akademii Obrony Narodowej w Rembertowie" – pisze ojciec o synu. W Kielcach na Kadrówce też się pojawili – wybrali się tylko na start, bo młody jest jeszcze za mały na marszowe harce – jako rekonstruktorzy. Remek od małego bierze udział w działaniach stowarzyszenia Tradycyjny Oddział C. i K. Regimentu Artylerii Fortecznej No. 2 barona Edwarda von Beschi – Twierdza Kraków, które kultywuje tradycje jednostek z przełomu XIX i XX w., w tym I pułku artylerii Legionów Polskich. Tata Remigiusza wraz z babcią wiele razy opowiadali o odrodzeniu Polski, a kiedy dowiedział się o Piłsudskim – komendancie, skojarzył to z ojcem, który w regimencie również jest komendantem. Dzięki temu w domu nie brakuje pamiątek po Legionach, zresztą taka jest rodzinna historia: pradziadek Remka był ogniomistrzem w baterii przydzielonej do I Brygady Legionów. Rodzina wywodzi się z Krakowa, choć teraz mieszka w Warszawie, ale nie sposób nie wracać do swoich korzeni, bo my wszyscy z nich. I z Niego.

Muszę się przyznać: nie jestem bez winy. Z blatu biurka patrzy na mnie mosiężne popiersie Marszałka, które pamiątką rodzinną jest od jarmarku dominikańskiego odwiedzonego kilka lat temu podczas wakacji. Na półce stoi reprint dzieł zbiorowych Marszałka z 1937 r. pod redakcją Kazimierza Świtalskiego: wywiady i wykłady, analizy historyczne i teoretyczne, przemowy, eseje, komentarze. Jest wszystko i świetnie się czyta, więc jak nie kochać Marszałka?

Czuję się jego późnym wnukiem – ta postać symbolizuje dla mnie troskę o Polskę, choć o politycznej metodzie można dyskutować. I teraz wydaje mi się nawet, że mój własny dziadek przypominał trochę Dziadka, takie same kości policzkowe i uczesanie, choć wąs mniej sumiasty. Bo to się zazwyczaj wynosi z domu rodzinnego, gdzie nad kredensem ze słodyczami wisiał portret w maciejówce – delikatny węgielek w srebrnej ramie – choć akurat babcia wolała Paderewskiego nad klawiaturą.

Pozostało 94% artykułu
Plus Minus
Tomasz P. Terlikowski: Adwentowe zwolnienie tempa
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Plus Minus
„Ilustrownik. Przewodnik po sztuce malarskiej": Złoto na palecie, czerń na płótnie
Plus Minus
„Indiana Jones and the Great Circle”: Indiana Jones wiecznie młody
Plus Minus
„Lekcja gry na pianinie”: Duchy zmarłych przodków
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Plus Minus
„Odwilż”: Handel ludźmi nad Odrą