Muszę się przyznać: nie jestem bez winy. Z blatu biurka patrzy na mnie mosiężne popiersie Marszałka, które pamiątką rodzinną jest od jarmarku dominikańskiego odwiedzonego kilka lat temu podczas wakacji. Na półce stoi reprint dzieł zbiorowych Marszałka z 1937 r. pod redakcją Kazimierza Świtalskiego: wywiady i wykłady, analizy historyczne i teoretyczne, przemowy, eseje, komentarze. Jest wszystko i świetnie się czyta, więc jak nie kochać Marszałka?
Czuję się jego późnym wnukiem – ta postać symbolizuje dla mnie troskę o Polskę, choć o politycznej metodzie można dyskutować. I teraz wydaje mi się nawet, że mój własny dziadek przypominał trochę Dziadka, takie same kości policzkowe i uczesanie, choć wąs mniej sumiasty. Bo to się zazwyczaj wynosi z domu rodzinnego, gdzie nad kredensem ze słodyczami wisiał portret w maciejówce – delikatny węgielek w srebrnej ramie – choć akurat babcia wolała Paderewskiego nad klawiaturą.
Patron wrócił
To cud, że po okupacji niemieckiej i zwłaszcza sowieckiej kult Piłsudskiego istnieje i jest tak żywy. Po 1989 roku wszystko wróciło bowiem na miejsce: Marszałek jest patronem ulic, placów i szkół, ma wiele pomników. Jeszcze przed wojną, już po jego śmierci, Sejm uchwalił ustawę o ochronie imienia pierwszego Marszałka Polski, bo „pamięć czynu i zasługi Józefa Piłsudskiego, Wskrzesiciela Niepodległości Ojczyzny i Wychowawcy Narodu, po wsze czasy należy do skarbnicy ducha narodowego i pozostaje pod szczególną ochroną prawa", a „kto uwłacza imieniu Józefa Piłsudskiego, podlega karze więzienia do lat 5". Nagród za gloryfikowanie nie ma, bo być nie musi – to się dzieje samoistnie. Wieszane nad łóżkiem lub kominkiem skrzyżowane szable, stawiane na regałach polerowanych z czułością mosiężne figurki czy patrzące ze ścian zadumane portrety – podobne artefakty są wyrazem głębokiego uczucia, a czasem i dobrego tonu, jednak raczej wśród starszego pokolenia. Młodzi tego nie potrzebują, bo potrafią symbol uzupełnić o ideę bez żadnych pomocy.
Bo niby mądrość dotycząca wielkości Marszałka przychodzi z wiekiem, lecz młodym też się zdarza. Podoba im się zwłaszcza bezkompromisowość, bo Piłsudski bywał ostry. „Ja tego, proszę pana, nie nazywam Konstytucją, ja to nazywam konstytutą. I wymyśliłem to słowo, bo ono najbliższe jest do prostituty" (o konstytucji marcowej); „Naród wspaniały, tylko ludzie kurwy" (o Polsce); „Tylko dzięki zaiste niepojętej, a tak wielkiej i niezbadanej litości boskiej, ludzie w tym kraju nie na czworakach chodzą, a na dwóch nogach, udając człowieka" (o nas), „Panie Marszałku, a jaki program? – Najprostszy z możliwych. Bić kurwy i złodziei, mości hrabio" (o partii); czy „Choć nieraz mówię o durnej Polsce, wymyślam na Polskę i Polaków, to przecież tylko Polsce służę" (o sobie). Młodzi ludzie znają i powtarzają te cytaty, jeśli tylko deklarują przywiązanie do Marszałka. Więc bez obaw: nie grozi nam to, co stało się ze słowami papieża, których sens uleciał i zostały tylko kremówki. Marszałek zredukowany do wąsa? Nie tym razem: pamięć o nim trwa w najlepsze.
Maszerują strzelcy ?i nie tylko
Za trzy lata będą 150. urodziny Marszałka, w przyszłym roku – 80. rocznica śmierci. Teraz nie mniejsza okazja: równo 100 lat temu kompania strzelców – pierwszy od powstania styczniowego oddział polskiej armii – na rozkaz Piłsudskiego wyruszyła z krakowskich Oleandrów, by 6 sierpnia 1914 roku o godz. 9.45 obalić słupy zaborcze w Michałowicach i pomaszerować dalej. Strzelcy po wyzwoleniu z rąk Rosjan kolejnych miejscowości – Słomnik, Miechowa, Wodzisławia, Jędrzejowa i Chęcin – dotarli do Kielc. Tak właśnie powstawały Legiony Polskie. W 1924 roku dla uczczenia tego wydarzenia ustanowiono marsz wiodący pierwotnym szlakiem. Pomysł zaakceptował sam Piłsudski, choć nie lubił pomnikowej celebry – wolał pot i łzy, których oprócz śmiechu miała dostarczać ta impreza. Doroczne marsze odbywały się do wojny poza latem 1934 roku, gdy Małopolskę zalała woda i strzelcy pojechali na ratunek. Wznowiono go dopiero w 1981 roku w środowiskach niepodległościowych, mimo że był zakazaną manifestacją patriotyczną, zwalczaną zresztą przez władze komunistyczne i SB.
Marsz idzie właśnie po raz 49. Piłsudski byłby dumny, bo to nie przelewki – pobudki zdarzają się o godz. 4. Trasa – choć niedokładnie ta sama, co wtedy – liczy 120 kilometrów, które czuje się w nogach. – Mimo że to już nie kompania, lecz pułk – śmieje się Jan Józef Kasprzyk, komendant marszu: w tym roku maszeruje aż 700 uczestników! Czyli liczebność jak przed wojną, jednak wtedy marsz poprzedzały jeszcze całoroczne eliminacje, więc chętnych było wielu więcej. Tak wtedy, jak i dziś – to głównie młodzi ludzie: uczniowie, harcerze, strzelcy, zawodowi żołnierze i policjanci, którzy taką służbę wybrali z miłości do munduru. Wiele środowisk i grup, przybyłych zresztą z całej Polski, a w tym indywidualności jak jazzman Jerzy Bożyk, który po amputacji obu nóg pokonuje marsz na wózku, by śpiewać skomponowane przez siebie piosenki o Marszałku na głos jak dzwon i akordeon. Idą też artyści malujący Piłsudskiego, bo impreza to dla nich wyjście w plener. Ktoś zaproponował koszulki z Piłsudskim i hasłem „Dzięki Tobie mamy Polskę", które się przyjęły. Uczestnikom zdarza się zapuszczać wąsy na wzór Marszałka – jak Adamowi Słupkowi, chorążemu marszu. Na taki widok na ulicy można powiedzieć – hipster, ale podczas marszu – wnuk Piłsudskiego.