Święci i rabini

Wiernym z wrocławskich synagog marzyły się równość i nowoczesność. Ta druga nie przyniosła im jednak tej pierwszej.

Publikacja: 09.08.2014 11:00

Odbudowa Synagogi pod Białym Bocianem – tu na zdjęciu z 2003 roku ma rangę symbolu

Odbudowa Synagogi pod Białym Bocianem – tu na zdjęciu z 2003 roku ma rangę symbolu

Foto: Archiwum Fundacji Bente Kahan

Nie trzeba było Normana Daviesa, by Wrocław uznany został za wzorcowe środkowoeuropejskie miasto. Już na przełomie XIX i XX wieku intelektualiści czescy, chorwaccy, brytyjscy i niemieccy (oraz niektórzy sztabowcy) zaczęli się interesować ziemiami na pograniczu trzech cesarstw. To wtedy stolica Dolnego Śląska zaczęła być wymieniana jednym tchem (obok Triestu, Bukaresztu, Wilna i Lwowa) jako „typowe miasto środkowoeuropejskie", trafiając w tej roli do dziesiątków mniej lub bardziej udanych rozpraw i esejów.

Argumentami były: położenie na granicy wpływów kilku mocarstw; przechodzenie miasta przez stulecia z rąk do rąk; obecność, jak wówczas to ujmowano, „żywiołu" germańskiego, słowiańskiego i żydowskiego. Davis postawił tylko kropkę nad „i". Opisując, jak zmieniająca suwerenów i patronów, choć bezspornie piastowska Wrotizla, ustępuje pod koniec średniowiecza czeskiemu  Vratislavovi w granicach korony św. Wacława. Ten zaś – habsburskiemu Presslawowi, który zmienia się w Bresslau, a później straci jedno „s" i jako Breslau przeżyje Republikę Weimarską oraz Trzecią Rzeszę, by w końcu 1945 roku stać się Wrocławime.

Ten osobliwy rodowód jest rzeczywiście typowy dla ziem Europy Środkowej i podobnej typowości można by się dopatrzyć w wielu płaszczyznach życia wrocławskich mieszczan. Prawo magdeburskie, zakony żebracze, pierwsza gotycka świątynia, epidemia czarnej śmierci, husyci i inni kacerze – żadnego z tych epizodów nie brak również w Krakowie, Koloszwarze czy Grodnie, aż do pojawienia się oddziałów Wehrmachtu i Armii Czerwonej.

Podobnego schematu można by się dopatrzyć w podejmowanych próbach rekonstruowania dziejów wspólnoty żydowskiej we Wrocławiu. Wiadomo, że gdzieś na początku historii różnych miast pojawia się wzmianka w zapiskach, starozakonnego najczęściej, wędrowca z Toledo czy Wenecji. Potem – pierwsze kamienie nagrobne. Pierwsza, nieistniejąca już od dawna, bożnica, pierwsze imię miejscowego Żyda cieszącego się zaufaniem księcia. Potem nadchodzi czas oskarżeń o trucie studzien, pogromów i powrotów. Zaś kilka wieków później – pierwszych prób emancypacji, zakładania czytelni i pobożnych stowarzyszeń, powstawania gimnazjów, wydziałów uniwersyteckich, gazet, kół syjonistów – aż po gęstniejący cień Zagłady.

Tak właśnie rozwijało się życie żydowskiej wspólnoty.

Kamienie ?z cmentarza

Pierwsze ślady społeczności są jednakowo trudne do odnalezienia, niezależnie od wyznania: z odpisów dokumentów i relacji trafiają do nas pojedyncze imiona. Zwykle nie wiemy nawet, na ile są reprezentatywne, na ile przypadkowe. O wspólnocie żydowskiej we Wrocławiu wspomina w swojej relacji z przełomu XII i XIII wieku Jehuda ha-Cohen, rabin z Moguncji. Z roku 1204 zachował się odpis przywileju Henryka I Brodatego, na mocy którego bracia Józef i Chaskiel (Ezechiel) posiadać mieli wieś Sokolniki. Prawdopodobnie była zastawem. I trzecia data, zachowana w najtrwalszym materiale: macewa kantora Dawida datowana przez specjalistów na początek sierpnia 1203 roku.

Te pierwsze trzy fakty stanowią już solidny punkt zaczepienia – i wyjścia do spekulacji. Wędrowcy zwykle nie mieli prawa do korzystania z cmentarzy. Wspólnota żydowska musiała już być w tym czasie dobrze zakorzeniona we Wrotizli, fachowość zaś, z jaką sporządzono nagrobek Dawida, używając stosownych formuł i motywów ikonograficznych, pozwala przypuszczać, że nie był to pierwszy grób żydowski we Wrocławiu. Gmina najwyraźniej troszczyła się o swoich.

To nie był jeszcze złoty wiek. Ilość przywilejów i gwarancji wydawanych Żydom przez miejscowych władców („Lud pod szczególną opieką księcia" lub „słudzy dworu", servi camerae) czy „List żelazny" Henryka IV oznaczają, że potrzebna im była ochrona. W dokumentach z tych czasów ocalały pojedyncze imiona: jakiś Salomon, kucharz księcia; jakiś okulista Abraham z XIV wieku; zapisane nazwy dwóch uliczek, Żydowskiej i Rabinackiej, przez które przetoczyły się co najmniej dwa duże pogromy: w latach 1349 i 1360. Takie zajścia były w tej epoce codziennością.

Wspólnota żydowska w tamtych czasach musiała budować, oprócz domów mieszkalnych i składów, również domy modlitwy (w najlepszym okresie istniały we Wrocławiu aż cztery synagogi), ale jedyna kwestia „budowlana", o jakiej wiemy, dotyczyła cmentarzy. Władcy kilkakrotnie nadawali miejscowym Żydom przywilej sprowadzający się do obietnicy nietykalności nekropolii. Ale równie często odwoływano go lub po prostu ignorowano. Najgłośniejszą decyzję tego rodzaju podjął Jan Luksemburski, zezwalając w roku 1345  radzie miejskiej na zabranie kamieni nagrobnych z miejscowego kirkutu „na budowę murów miejskich".

Miasto ?bez Żydów

Sprawa nagrobków stała się jednak rychło bezprzedmiotowa. Strach, jaki wstrząsnął miastami Europy Zachodniej po epidemiach dżumy (czarna śmierć) znalazł ujście w brutalniejszych niż wcześniej pogromach. Nie inaczej stało się we Wrocławiu, gdzie do samosądów zachęcał wędrowny kaznodzieja, franciszkanin Jan Kapistan, oskarżając Żydów o profanację hostii. W lutym 1453 wybuchają pierwsze pożary i zamieszki, rychło potem w głośnym procesie na spalenie na stosie skazanych zostaje 41 Żydów. Cała społeczność zostaje zaś wygnana z miasta. Dzieci do lat siedmiu odebrano rodzicom i przekazano pobożnym chrześcijańskim rodzinom na wychowanie. Żydowskie mienie ruchome zostaje skonfiskowane, budynki – zburzone, a parcele przekazane miastu. Wreszcie w 1455 r. wydany zostaje przywilej „De non tolerandis Judaeos" – standardowy w brzmieniu, ale nad Odrą przestrzegany skrupulatniej niż w miastach Rzeczpospolitej, gdzie najczęściej pozostawał martwym prawem. Wrocław natomiast stanie się na kilkaset lat miastem bez  Żydów.

Do metropolii leżącej w granicach Korony Czeskiej, z czasem podporządkowanej Habsburgom, docierają wprawdzie starozakonni – przede wszystkim z ziem Rzeczpospolitej – ale przez długie lata jednak są w nim rzeczywiście przejezdnymi. Tolerowani na czas jarmarków i wielkich targów wełnianych, muszą nosić żółty filcowy krążek na ubraniu. Tego, że jednak osiadali w mieście, dowodzą przede wszystkim wzmianki o istniejących wówczas bożnicach – leszczyńskiej, głogowskiej czy lwowskiej. Oficjalnie jednak władze czyniły raczej wyjątki dla nielicznych. Do zamieszkiwania w granicach Wrocławia uprawnieni byli praktycznie jedynie dostawcy kruszców do mennicy cesarskiej i przedstawiciele wielkich domów handlowych z Moraw, Rusi czy Mołdawii.

Jeszcze w roku 1738, na kilka lat przed wybuchem wojen śląskich, Karol VI Habsburg przeprowadza, jak byśmy dziś powiedzieli, „weryfikację", nakazując wysiedlenie wszystkich „nieuprzywilejowanych" Żydów. To wówczas kwitnąć zacznie groźna terminologia: Żydzi podzieleni zostaną na „Schutzjuden" (chronionych), „Privilegierte", „Tolerierte", aż po „Fix-Entristen" płacących słoną daninę za prawo zamieszkania. Z tamtych czasów zachowa się pamięć o wzniesionej pod koniec XVII wieku Kamienicy pod Złotym Jeleniem i gościnie, jakiej udzielali starozakonnym przybyszom (pewnie nie całkiem bezinteresownie) administratorzy kościelnych majątków w granicach miasta.

Widoki na zmiany dla miejscowych Żydów pojawiają się wraz z wojskiem Fryderyka II zajmującym miasto już w trakcie pierwszej z wojen śląskich. Pruskiego władcę interesuje wyłącznie wzmacnianie państwa, znosi więc w praktyce zakaz osiedlania się. Wyraża też zgodę na budowę pierwszych świątyń żydowskich o charakterze publicznym.

Nic dziwnego, że rabin Baruch Wesel komponuje poemat na cześć Fryderyka. Pod koniec wieku XVIII liczebność społeczności żydowskiej szacuje się na ponad dwa tysiące osób. Minister ds. Śląska hrabia Hoym zdąży jeszcze pod koniec swych rządów wyrazić zgodę na powstanie w maju roku 1790 pierwszej świeckiej i nowoczesnej szkoły przeznaczonej dla młodzieży żydowskiej. Jej wychowankowie uczyli się nie tylko niemieckiego, hebrajskiego, francuskiego i polskiego (oraz „pisania w jidysz"!), ale i rysunku, rachunków, geografii, historii, przyrody, a nawet przyswajali sobie „wiadomości moralne i obywatelskie".

Powrót ?ochotnika

11 marca 1812, na fali antynapoleońskiego uniesienia, król Prus Fryderyk Wilhelm III wydaje Dekret Emancypacyjny, na mocy którego Żydzi uznani zostają za „krajowców i obywateli". Zyskują prawo i obowiązek służby w armii. W jej szeregi trafią również wychowankowie wrocławskiego gimnazjum. Rewolucję, jaka się dokonała, świetnie pokazuje obraz Moritza Daniela Oppenheima „Powrót ochotnika z wojny wyzwoleńczej 1812 roku". Młodziana w szamerowanym mundurze podziwiają oniemiałe siostry i matka. Brodaty ojciec tuli go w uniesieniu, aż z potylicy zsuwa mu się jarmułka, młodszy brat zaś nieśmiało dotyka zakazanej do niedawna w żydowskim domu szabli...

Dla Wrocławia ważniejsze będą jednak szkoły: Gimnazjum Wilhelma, od którego wszystko się zaczęło, funkcjonować będzie przez cały XIX wiek. W ślad za nim powstawać będą kolejne, także dla dziewcząt. W roku 1842 zawiązuje się towarzystwo samokształceniowe („Israelitischer Lehr- und Leserverein"). W tym samym czasie rozpoczyna swoją działalność we Wrocławiu rabin Abraham Geiger, twórca najważniejszej może reformy religijnej w nowożytnym judaizmie. Pochodzącemu z Frankfurtu duchownemu marzyło się uproszczenie i modernizacja obrzędów religijnych (rozważał nawet możliwość przeniesienia szabatu na niedzielę...). A to po to, aby umożliwić Żydom pełny udział w życiu politycznym, społecznym i kulturalnym. Jego działalność była elementem szerszego ruchu modernizacyjnego, znanego jako „Wissenschaft des Judentums", który rozwinął się na ziemiach niemieckich już w początkach XIX wieku. Inicjatorem tego przedsięwzięcia  był jedene z uczniów Hegla, Eduard Gans. Ale to Geiger doprowadził dzieło modernizacyjne do rozkwitu, organizując we Wrocławiu w roku 1846 trzecią i najważniejszą z niemieckich konferencji rabinów.

To z jego inicjatywy powstało w roku 1854 Żydowskie Seminarium Teologiczne, pod koniec wieku XIX – najpoważniejszy w owym czasie środek studiów judaistycznych na świecie. Seminaryjny miesięcznik „Monatsschrift fuer Geschichte und Wissenschaft des Judentums" był przez długie lata najważniejszym wrocławskim periodykiem akademickim, wyczekiwanym w bibliotekach Starego i Nowego Świata. Nie był to, rzecz jasna, jedyny, ani najdłużej się ukazujący tytuł prasowy wrocławskiej społeczności żydowskiej. „Breslauer Judisches Gemeindeblatt" drukowany był przez blisko wiek. Warto jednak zatrzymać się na chwilę przy Oppenheimie i Geigerze jako symbolicznej antytezie postaci, które mamy przed oczami, myśląc o środkowoeuropejskim „Jidyszlandzie", którego figurą jest chasydzki cadyk. Tymczasem wrocławscy Żydzi, gdy pojawiła się możliwość asymilacji, w większości zdecydowali się z niej skorzystać.

Filantropi ?i alpiniści

Dlatego pewnie historia społeczności wrocławskiej nie jest „malownicza" na sposób, do jakiego przywykliśmy, czytając u Singera czy Kuśniewicza. Tam pokazany był świat pogromów, karczem, dybuków i nieszczęśliwie zakochanych szlachciców. W dziejach nadodrzańskich Żydów gęsto jest od wydawców, lekarzy, inwestorów i filantropów w rodzaju Juliusa Schottländera, fundatora Parku Południowego pozostającego jednym z największych publicznych ogrodów miasta. Rozkwitają Dom Pielęgniarek Żydowskich, Szkoła Prywatna Adolfa Löwy, Gimnazjum Fryderyka, izby handlowe i towarzystwa śpiewacze.

Ba, Żydzi stanowili w pewnym momencie jedną piątą „Niemieckiego i Austriackiego Związku Alpejskiego", słynnego Alpenvereinu! Gdy zaś, jak stało się właśnie w przypadku aryjskich i antysemickich alpinistów, dawano im do zrozumienia, że są niemile widziani – zakładali własne struktury. Wspinacze Towarzystwo Karkonoskie, filantropi i poeci Lożę Lessinga, sportowcy – Stowarzyszenie Bar Kochba, osoby o temperamencie działaczy – kolejne partie polityczne. Jak jednak pisać o tym, by wyliczenie nie zaczęło przypominać stron jednej z popularnych na przełomie wieku miejskich ksiąg adresowych?

Dlatego może zamiast głównego nurtu asymilacji warto przywoływać postaci i zjawiska czynne niejako „na styku" dwóch kultur i odwołujące się do dwóch duchowości. Ich najdoskonalszym chyba przykładem pozostaje Edyta (Edith) Stein, urodzona we Wrocławiu w święto Jom Kippur w ortodoksyjnej pobożnej rodzinie żydowskiej. Pójźniejsza absolwentka uniwersytetów we Wrocławiu i Getyndze, asystentka Husserla, która po powrocie do Wrocławia i lekturze pism św. Teresy z Avila przyjęła w 1922 roku chrzest, 11 lat później wstąpiła do Karmelu w Kolonii, co nie uchroniło jej przed śmierciąw Auschwitz.

Garść popiołu

Św. Edyta Stein aresztowana została przez gestapo w klasztorze w Holandii. Jednak los ogromnej większości Żydów wrocławskich, którzy nie zdołali wyemigrować, dopełnił się nad Odrą. Podobnie jak modernizaja miasta, również nazyfikacja Wrocławia była bardzo dynamiczna. Do roku 1938 można się było jeszcze łudzić, że to chwilowe zaostrzenie kursu. Złudzenia prysły jednak ostatecznie dopiero razem z szybami sklepów, bibliotek i klinik w nocy z 9 na 10 listopada. Już o godzinie 2 w nocy płonęła tzw. nowa synagoga na ulicy Łąkowej (inne wypalono i zdemolowano): za księgarnie zabrano się nad ranem. „Poszedłem dalej i znalazłem się obok sali nabożeństw na parterze kamienicy, gdzie modliła się moja rodzina – wspominał ranek 10 listopada czternastoletni wówczas Johan Najmann. – Zwoje naszej Tory zostały zabrane, rzucone na chodnik i podpalone. Wróciłem później i nabrałem do kieszeni garście popiołu i zwęglonych resztek. Kiedy wróciłem do domu, matka płakała. Pierwszy raz w życiu widziałem, jak płacze".

Starania o „aryzację" mienia, deportacje do Polski (a wkrótce na ziemie Generalnej Guberni), wprowadzanie naszywek na ubraniach i tworzenie gett trwały jeszcze trzy lata. Nieliczni zdołali wydostać się na zachód Europy lub do Palestyny (należał do nich m.in. późniejszy nestor amerykańskiego dziennikarstwa, dziś współpracownik „Rz" Walter Laqueur). Ogromna większość została wywieziona – przede wszystkim do Auschwitz – w dziesięciu transportach: ostatni odjechał z Dolnego Śląska w czerwcu 1944 roku.

Pióro ?Białego Bociana

Powojenny los społeczności żydowskiej w Polsce historycy zwykli określać mianem „Odrodzenia i upadku". Wiele czynników, od bliskości obozów pracy, w których przetrwała część dolnośląskich Żydów; poprzez strategiczne decyzje władz PRL pragnące jak najszybciej zasiedlić tzw. Ziemie Odzyskane aż po kuszącą bliskość granicy zachodniej sprawiły, że polscy Żydzi osiedlali się przede wszystkim na Dolnym Śląsku. Stąd krótkotrwała kariera takich ośrodków żydowskiego osadnictwa jak Dzierżoniów czy Wałbrzych, ale przede wszystkim rozwój wspólnoty w naturalnej stolicy regionu – Wrocławiu.

Nie trwało to jednak długo. Najpierw – represje stalinizmu, które oznaczały kres działalności również partii, stowarzyszeń i organizacji żydowskich. Potem chwilowa liberalizacja roku 1956 i towarzyszące jej uchylenie granic, wreszcie zaś – antysemicka kampania w latach 1967–1968 dramatycznie uszczupliły liczebność wspólnoty wrocławskiej. Najwymowniejszym przykładem jej zapaści pozostają losy największej z ocalałych i użytkowanych po wojnie bóżnic wrocławskich, Synagogi pod Białym Bocianem.

Z pewnością wzniesiony pod koniec lat 20. XIX wieku gmach synagogi naruszony był zębem czasu i wojnami, a kurcząca się i starzejąca wspólnota miała za mało sił i środków na jej konserwację. Czy jednak naprawdę można uznać za przypadek, że po 20 latach demolowania elewacji i witraży przez nieznanych sprawców Wydział Budownictwa, Architektury i Urbanistyki Wojewódzkiej Rady Narodowej wydał zakaz użytkowania synagogi (utrzymany, mimo wielu odwołań) w połowie roku 1966?

Odebrany budynek niszczał przez kolejnych 30 lat: kolejni nominalni właściciele, od Uniwersytetu Wrocławskiego przez Akademię Muzyczną po prywatnego przedsiębiorcę, nie byli w stanie nie tylko pchnąć remontu naprzód, ale bodaj ocalić przed zdewastowaniem. Pod koniec lat 80. ciekawi „żydowskiego Wrocławia" przybysze brodzili w gruzach. ?Pierwsze po latach nabożeństwo odbyło się po latach, w święto Rosz ha-Szana, we wrześniu 1995. Odbudowa synagogi dokonywana staraniem gminy, Ministerstwa Kultury, fundacji i ofiarodawców, przy wsparciu arcybiskupa Henryka Gulbinowicza trwała kilkanaście lat. Do dziś trwają zresztą drobne prace renowacyjne, ale Centrum Kultury i Edukacji Żydowskiej działa tam z rozmachem. We Wrocławiu, jak w całej dotkniętej Zagładą Europie, nie ma mowy o happy endzie, zakończeniu tak radosnym, by zacierało i wynagradzało pamięć o wcześniejszych doświadczeniach. Może jednak fakt, że  mimo wszystko, dzieje wspólnoty żydowskiej w dolnośląskim mieście się nie zakończyły, powinien być źródłem otuchy?

W tekście wykorzystałem pracę Leszka Ziątkowskiego „Dzieje Żydów we Wrocławiu" (Wydawnictwo Dolnośląskie, Wrocław, 2000).

Nie trzeba było Normana Daviesa, by Wrocław uznany został za wzorcowe środkowoeuropejskie miasto. Już na przełomie XIX i XX wieku intelektualiści czescy, chorwaccy, brytyjscy i niemieccy (oraz niektórzy sztabowcy) zaczęli się interesować ziemiami na pograniczu trzech cesarstw. To wtedy stolica Dolnego Śląska zaczęła być wymieniana jednym tchem (obok Triestu, Bukaresztu, Wilna i Lwowa) jako „typowe miasto środkowoeuropejskie", trafiając w tej roli do dziesiątków mniej lub bardziej udanych rozpraw i esejów.

Argumentami były: położenie na granicy wpływów kilku mocarstw; przechodzenie miasta przez stulecia z rąk do rąk; obecność, jak wówczas to ujmowano, „żywiołu" germańskiego, słowiańskiego i żydowskiego. Davis postawił tylko kropkę nad „i". Opisując, jak zmieniająca suwerenów i patronów, choć bezspornie piastowska Wrotizla, ustępuje pod koniec średniowiecza czeskiemu  Vratislavovi w granicach korony św. Wacława. Ten zaś – habsburskiemu Presslawowi, który zmienia się w Bresslau, a później straci jedno „s" i jako Breslau przeżyje Republikę Weimarską oraz Trzecią Rzeszę, by w końcu 1945 roku stać się Wrocławime.

Pozostało 93% artykułu
Plus Minus
Podcast „Posłuchaj Plus Minus”: AI. Czy Europa ma problem z konkurencyjnością?
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Plus Minus
„Psy gończe”: Dużo gadania, mało emocji
Plus Minus
„Miasta marzeń”: Metropolia pełna kafelków
Plus Minus
„Kochany, najukochańszy”: Miłość nie potrzebuje odpowiedzi
Materiał Promocyjny
Do 300 zł na święta dla rodziców i dzieci od Banku Pekao
Plus Minus
„Masz się łasić. Mobbing w Polsce”: Mobbing narodowy