Losy Polonii Warszawa

Tułaczka po ligowych dołach stworzyła między kibicami Polonii Warszawa niepowtarzalne więzi. Tylko czy wystarczy im zapału, jeśli ich drużyna znowu na dobre ugrzęźnie w III lidze?

Publikacja: 22.08.2014 20:00

Losy Polonii Warszawa

Foto: Fotorzepa, Jarosław Olszewski Jarosław Olszewski

Skórzec pod Siedlcami. Stadion miejscowego klubu Naprzód to boisko przy tutejszym gimnazjum. Ale w kwietniu tego roku niespodziewanie szkołę otoczyły zastępy policji i straży pożarnej. Nie było tam jednak żadnego wypadku ani ćwiczeń antyterrorystycznych. Nie, to zbliżał się mecz ligowy z Polonią Warszawa. Przerażony starszy pan kazał zatrzymać się córce i wnukowi, po czym chwycił za telefon, aby zadzwonić do zięcia. – Bogdan, chyba kibole Polonii przyjadą! Jest mnóstwo policji, przyprowadzili nawet armatki wodne, jak za stanu wojennego! Będą burdy! – ponaglał zięcia, by jak najszybciej do nich dołączył.

Po chwili rozległ się śpiew: „To my, fani z Warszawy, ślad za nami krwawy...". – Bogdan, już są! Co najmniej ze stu, słychać ich z daleka – rzucił do słuchawki starszy pan.

A wtedy zza rogu wyszło kilkunastu chłopaków. „Hej, Polonia KKS, każdy kibic wie, co to jest!" – zawołali i... serdecznie przywitali się z fanami przeciwnika. W garniturach, na głowach kapelusze, kolorowe peruki. Dziarsko rozpinali marynarki, krawaty powiewały na wietrze. I to mają być kibole?

Heroiczna historia

Rok temu Polonia Warszawa karnie została wyrzucona z ekstraklasy – za niepłacenie pensji piłkarzom i pracownikom. Kibice żartowali wtedy gorzko, że to, co nie udało się hitlerowcom i komunistom, powiodło się „śląskiemu bandycie" Ireneuszowi Królowi. Wykończył Polonię. Szemrany biznesmen w 2012 roku odkupił klub od Janusza Wojciechowskiego, ekscentrycznego potentata branży budowlanej. Od rozrzutnego poprzednika różnił się drobnym szczegółem: był kompletnym bankrutem. A to oznaczało koniec Polonii.

Jednak wtedy zaangażowanie kibiców warszawskiego klubu przerosło najśmielsze oczekiwania. Klub w praktyce zaczęło utrzymywać kibicowskie stowarzyszenie Wielka Polonia. Dzięki datkom i karnetom-cegiełkom od zera zbudowano nową drużynę. Zespół w dużej części składał się z wychowanków Polonii. Kibice sami znaleźli sponsorów i stworzyli sztab trenerski. Trenerem został były piłkarz klubu Piotr Dziewicki, a jego asystentem Emil Kot, były „gniazdowy" (kibic prowadzący doping) Polonii, z doświadczeniem trenerskim w szkółkach piłkarskich.

Powstały grupy robocze: prawników, marketingowców, grafików, dziennikarzy. Wszyscy postanowili poświęcić swój wolny czas na wolontariat dla Czarnych Koszul.

Formalnie drużyną zarządza Miejski Klub Sportowy Polonia Warszawa, szkolący przy Konwiktorskiej juniorów. Idealnie pasowało to do heroicznej wizji odbudowy uciemiężonej drużyny, gdyż MKS był jedynym podmiotem, który zachował ciągłość ponadstuletniej tradycji najstarszego klubu stolicy. Nowy zespół w ostatniej chwili udało się zgłosić do czwartoligowych rozgrywek.

Trudno się więc dziwić, że od pierwszych spotkań na stadionie przy Konwiktorskiej panowała niesamowita atmosfera. Doping niezmiennie zaczynał się od przyśpiewki „Za te 40 lat, za III ligi smak...".

Śpiewano to zresztą jeszcze wtedy, gdy zespół grał w ekstraklasie, bo polonijna duma budowana była wokół dramatycznej historii klubu. We wrześniu 1945 roku klub nie zgodził się na przyjęcie jako patrona Milicji Obywatelskiej. Polonia, choć w 1946 roku została pierwszym powojennym mistrzem Polski, kilka lat później została przez komunistów wyrzucona z I ligi. W 1993 roku powróciła do ekstraklasy i dziewięć lat później zdobyła mistrzostwo Polski. A teraz znowu jest w ligowym niebycie.

Tułaczka po ligowych dołach stworzyła jednak między kibicami niepowtarzalne więzi. Tekst o 40 latach w III lidze śpiewany na piątym poziomie rozgrywek zyskiwał nowy wymiar. Choć tak naprawdę wspominanie rozgrywek w III lidze, w momencie gdy Polonia grała w IV, brzmiało jak wspomnienie lat świetności.

Na Konwiktorskiej nie zmieniło się wiele. Gdyby nie zamknięcie jednej z trybun (chodziło o obniżenie kosztów), można by pomyśleć, że Polonia wciąż gra w ekstraklasie. Od pierwszego spotkania na Konwiktorskiej 6 (K6 – jak mówią kibice) zainteresowanie meczami było olbrzymie. Wielu fanów, którym wcześniej nie przychodziło nawet do głowy, by wybierać się na tzw. wyjazdy, nagle poczuło zew przygody.

Alleluja, Polonia!

Na wyjazdach kibice Polonii prawie wszędzie zostawiali dobre wrażenie, często wielokrotnie lepsze niż sama drużyna. Zwłaszcza że zachwycali nieznanym na małych boiskach dopingiem. Czasami doping ten budził podziw, ale czasami wyglądał dość groteskowo. Otóż na przykład na wielkich stadionach kibice stają na trybunach tyłem do murawy, łapią się za barki, skaczą i tak dopingują swoją drużynę. Na Wyspach Brytyjskich rozpoczyna się to od wezwania: „Let's all do the Poznan!" – bo właśnie od poznańskich kibiców Brytyjczycy nauczyli się tej zabawy. Nieraz skaczą całe trybuny.

Na małych, gminnych boiskach w ten sposób bawili się tylko kibice Polonii, nawet jeśli czasem brakowało... trybun. Trzeba więc było skakać po płaskim terenie. Ale dla wielu widzów prowincjonalnych drużyn i tak była to nie lada atrakcja: robili zdjęcia, kręcili filmy, przybiegali z dziećmi, by pokazać im, jak wygląda prawdziwy doping.

Gdy na wyjazdach brakowało gniazdowego, w jego rolę po kolei wcielali się inni kibice. Raz po raz ktoś intonował przyśpiewkę. Chłopakom, a zwłaszcza dziewczynom, nieprzyzwyczajonym do głośnego śpiewu, raz po raz wysiadało gardło. Wtedy słychać było: „Dobra, teraz ja!".

Kiedy w Ciechanowie przy wyniku 3:0 poloniści zaśpiewali: „Jeden gol, drugi gol, trzeci leci, na tablicy trzy zero się świeci...", ktoś nagle się zorientował, że na stadionie nie ma tablicy i nic się nie świeci. Przerwał więc przyśpiewkę, narzucając innym spontaniczny tekst: „Gdzie macie tablicę, Ciechanów, gdzie macie tablicę?"...

Przy każdej zmianie w Polonii kibice dziękują schodzącemu zawodnikowi, skandując jego nazwisko. A gdy miejscowi kibice wykazują się opieszałością, poloniści potrafią skandować nazwiska graczy gospodarzy. Część miejscowych często dziękowała im za to brawami.

Kibice w Skórcu chcieli dopingować swoich. Przynieśli nawet bębny. Ale co począć z wystrojonymi w garnitury i kapelusze polonistami: ubliżać im czy nie?... Gdy na początku drugiej połowy, po ostrej reprymendzie starszych fanów, młodzi postanowili wreszcie skorzystać z bębnów, argumenty wytrącił im z ręki ksiądz Mariusz, zagorzały kibic Polonii. Wcielił się w rolę gniazdowego, krzycząc wniebogłosy: „Alleluja, alleluja, alleluja, Polonia!"

Duchowny w sutannie (w końcu na wojnę wyrusza się w mundurze...) to było dla skórzeckich fanów za wiele. Odpuścili.

Ksiądz Mariusz pochodzi z warszawskiego Grochowa. Wspomina, że wychowywał się w pięknej, rodzinnej tradycji „czarni-kulturalni", zgodnie z polonijnym hasłem: „od małego, na całego". Jako nastolatek był „ultrasem" (tak nazywa się bardzo zaangażowanych kibiców zajmujących się przygotowywaniem meczowych opraw). Na mecze wyjazdowe jeździ od zawsze. Miłości do Polonii nie przerwało nawet powołanie kapłańskie. W ekstraklasie bywał na wszystkich meczach na Konwiktorskiej, o ile nie wypadały w niedzielę. Na trybunie Kamiennej – na której zasiadali najbardziej fanatyczni kibice – znał go chyba każdy.

Kiedy Polonia spadła do IV ligi, ksiądz Mariusz znowu ruszył za ukochaną drużyną. Na mecze przychodził czasem z miejscowymi duchownymi. Szybko jednak przenosił się na trybunę, gdzie kibicowali poloniści, bo ciągnęło go do swoich. W przerwie można go było jednak znowu spotkać przy księżach, których przyprowadził na mecz. Z błyszczącymi oczyma opowiadał im o historii Polonii, tłumaczył, dlaczego to klub jedyny w swoim rodzaju. Polonijną „ewangelizację" na meczach wyjazdowych prowadził także wśród najmłodszych. Ci wychowani „w doktrynie Legii" często się z nim przekomarzali.

Na mecz jak na wesele

Choć garnitury w Skórcu wyglądały na happening rodem z Pomarańczowej Alternatywy, wcale tak nie było. Była to dokładnie przemyślana strategia walki z policją. Kibice ubrali się porządnie, by zmylić stojące po drodze do Skórca patrole. Chcieli wyglądać tak, jakby jechali na wesele. Cztery samochody „weselników" bez problemu dojechały do Skórca, a szykujące się do akcji przeciw nim zastępy uzbrojonych po zęby stróżów prawa i masywnych strażaków, wozy bojowe i armatki wodne wyglądały mało poważnie.

Tę maskaradę zorganizowano nie bez przyczyny. Otóż parę tygodni wcześniej, przed meczem Polonii w Żurominie, policjanci obstawili wszystkie drogi do miasta. Przez lornetki obserwowali samochody na warszawskich rejestracjach. Zatrzymywali te, co do których mieli podejrzenia, że jadą nimi kibice. Jedno auto dziwnym trafem przedostało się przez zasieki. Gdy nieświadomy niczego kierowca pod bramą stadionu Wkry spytał przez uchylone okno, czy kibice gości mają wchodzić główną bramą, zdezorientowany policjant odpowiedział pytaniem: „Jak wy tu w ogóle dojechaliście?!"...

Na polonistów czekało 40 miejsc w klatce dla gości. W klatce, bo na małych stadionach hucznie nazywany sektor gości to często niewielka, odizolowana wzmacnianą siatką klatka gdzieś z boku jednej z trybun.

Kibiców Polonii nic nie było w stanie zniechęcić. Nawet czterogodzinny „areszt" na nieczynnej stacji benzynowej pod Wyszkowem. Wtedy jeszcze na mecze jeździli autokarami. Ruszyli z Konwiktorskiej na tyle wcześnie, by żadne niespodziewane kontrole nie przeszkodziły im w dotarciu na czas do Wyszkowa, ale nie docenili determinacji policji, która urządziła pokazówkę. Autokary zatrzymano na stacji. Policjanci nie pozwolili nikomu wyjść z autobusu. Zabrali dowody i z ostentacyjną powolnością sprawdzali dane pasażerów. Do toalety (czyli do pobliskiego lasu) można było chodzić tylko pojedynczo, w obstawie funkcjonariuszy. Ktoś z kibiców nie wytrzymał napięcia i zaczął krzyczeć do policjantów, by wszyscy się wylegitymowali i powiedzieli, kto dowodzi akcją. W odpowiedzi został potraktowany gazem łzawiącym w twarz.

Kontrola na nieczynnej stacji skończyła się równo z ostatnim gwizdkiem meczu. Jeden ze stróżów porządku nie omieszkał triumfalnie donieść o tym kibicom. – Jak chcecie, możecie pojechać obejrzeć chociaż stadion, bo Wyszków niedaleko – kpił.

Policji oraz lokalnym władzom wcale nie zależy bowiem, by poloniści mogli sobie beztrosko jeździć po Mazowszu na mecze. Nikomu nie jest na rękę organizowanie meczów podwyższonego ryzyka. Zresztą owo ryzyko stwarzają zazwyczaj nie chuligani Polonii – jak błędnie rozumował starszy pan ze Skórca dzwoniący do zięcia – lecz kibole Legii, których w prowincjonalnych mazowieckich miasteczkach nie brakuje.

Małe gminne stadiony nie gwarantują nikomu bezpieczeństwa. To dlatego organizatorzy bali się przydzielać bilety kibicom Polonii. Zwłaszcza że policja ich straszyła, że będą burdy, że trzeba będzie spełnić wygórowane normy bezpieczeństwa. Krótko mówiąc: koszty, koszty, koszty. Na początku sezonu wiceprezes Mazowieckiego ZPN Mirosław Starczewski sugerował nawet, że sama obecność polonistów na ligowych stadionach może prowokować miejscowych do agresji. Dlatego rozważano wprowadzenie zakazu wyjazdowego dla kibiców Polonii. Oczywiście dla ich własnego bezpieczeństwa.

Szaliki skradzione legionistom

Uczciwie trzeba przyznać, że poloniści nie zawsze byli potulni jak baranki. Zdarzały się i wulgarne przyśpiewki o Legii, i zakazane race, i zaczepki wobec kibiców gospodarzy, a czasem też prowokowanie policji.

Po meczu w Mławie za wulgarną wymianę uprzejmości z miejscowymi fanami Mazowiecki Związek Piłki Nożnej nałożył na kibiców Polonii zakaz wyjazdowy na dwa mecze. Kibice odegrali się za to, wbiegając w kominiarkach na murawę boiska w Ostrołęce. Przestraszyli nawet własnych piłkarzy, którzy myśleli, że to powtórka z meczu z Łomianek. Wtedy chuligani Legii ukradli jednemu z zawodników Polonii koszulkę.

Poloniści mają też na sumieniu takie bitwy jak ta w pociągu do Ciechanowa, gdy kilku legionistów pożegnało się z szalikami. Po co wdają się w utarczki? Odpowiadają, że dla nich dobre imię klubu jest tym, czym socjalizm był dla Jaruzelskiego: „będą go bronić jak niepodległości".

Dla Roberta Gawkowskiego, historyka z Uniwersytetu Warszawskiego, doskonałego znawcy historii polskiego futbolu, wyjazd na takie mecze to nie pierwszyzna. – To wszystko już było – wspomina Robert, który doskonale pamięta czasy, gdy Polonia grała w III lidze.

Kiedyś Gawkowski jeździł nawet na mecze wyjazdowe. Potem w ruch kibicowski bardziej zaangażował się jego syn. Gdy jednak dla Polonii znowu przyszły trudne czasy, Robert poczuł, że i on musi wesprzeć klub na wyjazdach. Gąbin, Raciąż – proszę bardzo. Czasem jeździ z nim żona. Ona jednak gorzej znosi przepychanki z policjantami. W Raciążu, gdzie funkcjonariusze zachowywali się bardzo agresywnie w stosunku do polonistów i nie chcieli ich przepuścić z dworca na stadion, wyglądała na dosyć przestraszoną.

Na szczęście są takie miejsca na Mazowszu, gdzie Polonia ma swoich fanów. Na przykład Żuromin, z którego pochodzi Łukasz Teodorczyk, była gwiazda Czarnych Koszul. Teodorczyk, dziś snajper Lecha Poznań i reprezentant Polski, pojawił się na niedawnym meczu Wkra–Polonia. Policjanci przepuścili go nawet do klatki dla gości, by mógł się przywitać z kibicami.

Doping zza bram

Fanklub w Żurominie powstał, zanim jeszcze Teodorczyk przeszedł z Wkry na Konwiktorską. Nauczyciel WF z gimnazjum zaczął organizować wyjazdy na mecze ekstraklasy do Warszawy. Jedni jeździli na Legię, inni na Polonię, a część i tu, i tu. Teodorczyk w końcu odszedł wprawdzie do Lecha, lecz żuromińska sympatia dla Dumy Stolicy przetrwała.

Jeden z członków żuromińskiego fanklubu, 16-letni świeżo upieczony absolwent miejscowego gimnazjum, do szkoły dojeżdżał pekaesem. Zawsze z szalikiem Polonii na szyi. W mieście nikogo to nie dziwi i nie oburza. Zresztą przy wjeździe do Żuromina przyjezdnych wita wymalowane na przystanku duże graffiti z herbem Polonii i podpisem „Polonia Warszawa, FC Żuromin".Polonia wygrała grupę mazowiecką północną IV ligi i awansowała do łódzko-mazowieckiej grupy III ligi. Po ostatnim meczu sezonu trener Piotr Dziewicki obiecywał kibicom, że drużyna powalczy o awans, będą wzmocnienia, nowi sponsorzy. Sęk w tym, że zarządzający drużyną MKS Polonia Warszawa nie potrafił dogadać się z kibicami, którzy chcą mieć wgląd w finanse klubu, bo uważają, że jest on źle zarządzany. Na razie nic nie wyszło z planów powołania spółki, do której weszliby przedstawiciele stowarzyszenia kibiców Wielka Polonia, MKS Polonia Warszawa i Stowarzyszenie Klubu Sportowego Polonia Warszawa (którym kieruje samorządowiec PO Grzegorz Popielarz, przewodniczący rady warszawskiej dzielnicy Bemowo).

Z działaczami MKS Polonia Warszawa nie tylko kibice nie potrafią się dogadać. Z funkcji trenera zrezygnował Piotr Dziewicki, który cały poprzedni sezon pracował za darmo. Ba, własną kartą kredytową pokrywał nawet wydatki na drużynę, o których zapomniał MKS. Wraz z nim odeszli asystent Emil Kot i kilku najbardziej oddanych klubowi piłkarzy.

Trener nie mógł się pogodzić z tym, że nie miał wpływu na politykę transferową prowadzoną przez działaczy. Kibice stanęli za nim murem i zagrozili włodarzom, że dopóki MKS nie podpisze umowy o przekazaniu drużyny nowej spółce, klub nie zobaczy od nich już ani złotówki. A przypomnijmy, że ostatnio to właśnie kibice utrzymywali klub, m.in. ze składek i sprzedaży cegiełek. Teraz zapowiadają, że nie będą kupować biletów na mecze, a doping będą prowadzić zza bram stadionu.

Trzeci raz w ciągu czterech lat Polonia Warszawa stoi na krawędzi. Doświadczenie jednak mówi, że akurat ten klub musi przetrwać. W końcu ani hitlerowcy, ani komuniści, ani dziwaczni biznesmeni w III RP nie dali rady go wykończyć.

Skórzec pod Siedlcami. Stadion miejscowego klubu Naprzód to boisko przy tutejszym gimnazjum. Ale w kwietniu tego roku niespodziewanie szkołę otoczyły zastępy policji i straży pożarnej. Nie było tam jednak żadnego wypadku ani ćwiczeń antyterrorystycznych. Nie, to zbliżał się mecz ligowy z Polonią Warszawa. Przerażony starszy pan kazał zatrzymać się córce i wnukowi, po czym chwycił za telefon, aby zadzwonić do zięcia. – Bogdan, chyba kibole Polonii przyjadą! Jest mnóstwo policji, przyprowadzili nawet armatki wodne, jak za stanu wojennego! Będą burdy! – ponaglał zięcia, by jak najszybciej do nich dołączył.

Po chwili rozległ się śpiew: „To my, fani z Warszawy, ślad za nami krwawy...". – Bogdan, już są! Co najmniej ze stu, słychać ich z daleka – rzucił do słuchawki starszy pan.

A wtedy zza rogu wyszło kilkunastu chłopaków. „Hej, Polonia KKS, każdy kibic wie, co to jest!" – zawołali i... serdecznie przywitali się z fanami przeciwnika. W garniturach, na głowach kapelusze, kolorowe peruki. Dziarsko rozpinali marynarki, krawaty powiewały na wietrze. I to mają być kibole?

Pozostało 93% artykułu
Plus Minus
Podcast „Posłuchaj Plus Minus”: AI. Czy Europa ma problem z konkurencyjnością?
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Plus Minus
„Psy gończe”: Dużo gadania, mało emocji
Plus Minus
„Miasta marzeń”: Metropolia pełna kafelków
Plus Minus
„Kochany, najukochańszy”: Miłość nie potrzebuje odpowiedzi
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Plus Minus
„Masz się łasić. Mobbing w Polsce”: Mobbing narodowy