Jego miny są skończenie banalne. Zabiegi wizerunkowe pachną żałośnie wyszukanym celebrytyzmem à la Hollywood. Retoryka tchnie garnizonową prostotą. Metoda polityczna jest rodem z Łubianki. Hipokryzja sięga szczytów Hindukuszu. Zadęcie jeszcze wyżej.
A jednak świat się go boi. Czy dlatego, że trudno go rozszyfrować? Myślę, że nie. Nie jest nieprzenikniony. Pod maską chłodnego spokoju kłębią się doskonale znane uczucia. Demony, których tożsamość świetnie rozpoznajemy. Świat boi się jego nieprzewidywalności! Bo ów kłębek uczuć, rozpasanych emocji, kompleksów podpartych imperialną erekcją powoduje, że Putin ignoruje granice oczywiste dla polityków cywilizowanego świata. Posuwa się dalej. Wchodzi głębiej. Przesuwa pionki na globalnej szachownicy jakby wbrew racjonalnym regułom. Przynajmniej tak to widzi Zachód.
Czy odnosi realne sukcesy? Jeszcze 50 lat temu miałby pole do nieskrępowanego działania. Jego poprzednicy: Stalin, Chruszczow czy Breżniew, działali znacznie bardziej brutalnie. Podbicie Europy Środkowej, szturm na Budapeszt w 1956 czy wzięcie Pragi 12 lat później to były prawdziwie zwycięskie kampanie. Trzeszczące w szwach imperium nabierało po nich solidniejszych kształtów, za każdym razem mocniejsze i większe. Ale oni mieli prócz armat i tanków inny solidny oręż. Była nim ideologia; oszukańcze przesłanie o światowej rewolucji i triumfującej klasie robotniczej.
Czymże wobec tamtego katechizmu dysponuje Putin? Legendą carskiej Rosji? Imperialnym sowieckim resentymentem? Cóż to znaczy w epoce iPhone'a i Google, nawet w Rosji. To w istocie oferta dla starców i debili. Ci pierwsi niedługo wymrą. Drudzy zawsze będą marginesem. Głośnym i groźnym, ale wciąż marginesem.
Cóż ma do zaoferowania reszcie swoich poddanych? Służbę w mundurze? Odległy syberyjski garnizon? Wczasy pracownicze na podbitym Krymie, gdzie po masło, twaróg i mleko stoi się w kilometrowych kolejkach? A może mafijną karierę w ukradzionych Gruzinom Abchazji i Osetii Południowej? Albo Naddniestrzu zabranym Mołdawianom? Przecież to skanseny komunizmu. Wie to każdy, kto tam był.
A może zdobędzie serca Rosjan militarnymi sukcesami godnymi Kutuzowa czy Paskiewicza? O, nędzo. I tu jest żałośnie króciutki. Państwo poszerzył o obszar wielkości stolicy. W sprawie Ukrainy stoi w rozkroku. Maskuje się. Wysyła jakichś „zielonych ludzików". Kretyńsko tłumaczy się Angeli Merkel ?i Obamie, kłamiąc przy tym jak sztubak. Z niewdzięczną Polską walczy na wieprze i jabłka. Niemcom odgraża się, że przestanie sprowadzać mercedesy. Francuzom, że wytnie z moskiewskiego rynku ostrygi. Iście napoleońska strategia! Upadną od nich i Paryż, i Berlin, i Warszawa. Czy naprawdę sądzi, że Rosjanie tego nie widzą? Że się w duchu nie śmieją?