Polski kompleks. Czy Polacy to Niemcy wschodu, czy Rosjanie zachodu?

Zachodnioeuropejskie aspiracje Polaków nie ulegają wątpliwości – ale czy na pewno powinniśmy mówić wciąż o aspiracjach? A może staliśmy się krajem Europy Zachodniej, zupełnie tego nie dostrzegając?

Aktualizacja: 20.07.2019 12:01 Publikacja: 19.07.2019 00:01

Polska jest prawdziwym europejskim tygrysem. W latach 1989–2016 nasze PKB wzrosło o 125 proc. Wystar

Polska jest prawdziwym europejskim tygrysem. W latach 1989–2016 nasze PKB wzrosło o 125 proc. Wystarczy podróż przez kilka krajów Starego Kontynentu, by zorientować się, że nigdzie nie buduje się tak dużo i tak szybko, jak choćby w Warszawie

Foto: shutterstock

Polska polityka zagraniczna od 1989 roku ma jednoznacznie prozachodni wektor. Nie ma w Polsce znaczącej siły politycznej, która kwestionowałaby przynależność Polski do Unii Europejskiej. I nic dziwnego – robiłaby to wbrew miażdżącej większości Polaków – z kwietniowego badania CBOS wynika, że obecność Polski w UE popiera 91 proc. respondentów, a przeciwnych jej jest zaledwie 5 proc. ankietowanych. Pod tym względem jesteśmy nawet bardziej zachodni od Zachodu – z badania Pew Research opublikowanego w marcu 2019 r. wynika, że Polacy postrzegają rolę UE najlepiej spośród wszystkich krajów Unii (72 proc. pozytywnych ocen). Dla porównania w Niemczech odsetek zadowolonych z Unii był o 9 punktów procentowych gorszy, a w Grecji przewagę mieli ci, którzy o Unii myśleli źle (62 proc.).

Jednocześnie jednak sami o sobie często myślimy wciąż jako o uboższych krewnych Zachodu, odstających od niego nie tylko materialnie, ale także społecznie, mentalnie i ustrojowo. W głośnym „Weselu" Smarzowskiego, obrazie postrzeganym jako Polaków portret własny, w pewnym momencie jeden z podpitych gości składa życzenia państwu młodym wyjeżdżającym na wakacje do Chorwacji. – Mówią, że to dziki kraj, że gorszy od Polski, mniej kulturalny znaczy. Ale mój znajomy był i mówi, że g... prawda. A jak auto zostawisz otwarte na ulicy to nic. A jak się napiją, to się nie nap... tylko się bawią i śpiewają. A kible mają czyste. Nie to co u nas – tłumaczy. Innymi słowy, gdzie nam do Zachodu, skoro taka Chorwacja to już dla nas kultura wyższa i wielki świat.

Smarzowski nakręcił „Wesele" w przededniu wejścia Polski do UE, ale 14 lat później wielu Polaków myśli o Polsce bardzo podobnie. Kiedy w popularnym internetowym serwisie Q&A (pytania i odpowiedzi) kilkanaście miesięcy temu ktoś zadał pytanie, czy Polska jest krajem Europy Zachodniej, Wschodniej czy może Środkowej, jedna z odpowiedzi najbardziej zdecydowanie umiejscawiająca nasz kraj na Wschodzie była autorstwa Polaka. „Nie widzę wielu podobieństw między Polską a krajami Europy Zachodniej, z wyjątkiem tego, że są (razem) w UE i NATO" – napisał użytkownik z Polski. Tymczasem np. użytkownik ze Szwajcarii wskazał, że dychotomia Wschód–Zachód po zimnej wojnie straciła rację bytu, ale jeśli wciąż stosować ten podział, to Polska jest dziś bez wątpienia krajem Zachodu. Jaka jest prawda?

Już nie biedni krewni

Podział Zachód–Wschód przynajmniej od czasów rewolucji przemysłowej był silnie związany z czynnikiem ekonomicznym. Upraszczając nieco, Zachód był uprzemysłowiony, nowoczesny i bogaty; Wschód – rolniczy, zacofany i biedny. W czasie zimnej wojny – mimo prowadzonej przez komunistów, często forsownej industrializacji – podział ten jeszcze się pogłębił. Prof. Rafał Chwedoruk w rozmowie z „Plusem Minusem" zwraca zresztą uwagę, że paradoks komunizmu sprowadził się do tego, że w naszej części Europy nie doprowadził on do powstania atrakcyjnej, alternatywnej względem świata Zachodu kultury – a rywalizacja dwóch bloków sprowadziła się do ścigania się z Zachodem na jego warunkach, czyli w poziomie ogólnego dobrobytu. Dlatego zdaniem prof. Chwedoruka upadek komunizmu przesądził się w czasach Gierka, gdy PRL postawił na konsumpcję na kredyt, której gospodarka komunistyczna nie była w stanie unieść.

W 1989 roku Polska, podobnie jak wszystkie inne kraje Europy Środkowo-Wschodniej była biedna, tak jak biedne były te państwa w dwudziestoleciu międzywojennym. W 1938 roku według wyliczeń historyka Paula Bairocha PKB II RP było ponadsześciokrotnie mniejsze od PKB Niemiec, niemal pięciokrotnie mniejsze od PKB Wielkiej Brytanii i trzykrotnie mniejsze od PKB Francji. Z drugiej strony wyprzedzaliśmy wówczas zdecydowanie pod tym względem np. Portugalię. W 1989 roku było gorzej, o czym świadczy fakt, że PKB w przeliczeniu na mieszkańca było u nas wówczas niższe niż np. na Węgrzech czy nawet na Ukrainie.

Jeszcze w 2000 r. nadal mieliśmy prawo czuć się ubogimi krewnymi, stojącymi co najwyżej w przedsionku Zachodu. Z podawanych przez Eurostat danych dotyczących siły nabywczej w przeliczeniu na osobę (wskaźnik pokazuje, ile mieszkaniec danego kraju może faktycznie nabyć dóbr przy uwzględnieniu cen w danym państwie) wynikało, że przeciętny Polak mógł kupić zaledwie 38 proc. tego co przeciętny Niemiec, 46 proc. tego co przeciętny mieszkaniec UE i 29 proc. tego co przeciętny Amerykanin. 18 lat później wskaźniki te zmieniły się jednak drastycznie. Obecnie przeciętny Polak dysponuje siłą nabywczą na poziomie 71 proc. siły nabywczej w całej UE, 49,5 proc. siły nabywczej Amerykanina i 57 proc. siły nabywczej przeciętnego Niemca.

Wciąż mało? Jak zauważa socjolog prof. Jarosław Flis, problemem Polaków jest w tym wypadku punkt odniesienia. – Jeśli ktoś jest milionerem, a ma za sąsiada miliardera, to czy oznacza, że jest przez to biedniejszy? Nie, ale takie odnosi wrażenie – mówi prof. Flis. Jeśli więc porównujemy się z naszymi sąsiadami zza Odry, to rzeczywiście możemy mieć wrażenie, że Zachód jest jeszcze daleko. Ale kiedy np. porównamy się z Portugalią – której przynależności do Zachodu, również jeśli chodzi o poziom życia, nikt nie kwestionuje – odkrylibyśmy, że dystans dzielący nas od końcówki zachodnioeuropejskiego peletonu już pokonaliśmy. Oto bowiem jeszcze w 2000 r. siła nabywcza Polaka stanowiła zaledwie 56 proc. siły nabywczej Portugalczyka. Dziś jest to już 93 proc. Zdaniem MFW kwestią kilku lat jest, gdy przegonimy ten iberyjski kraj. Greków już zresztą pod względem tego wskaźnika wyprzedziliśmy.

Mówiąc o gospodarce, warto też zauważyć, że jest ona w Polsce wyjątkowo stabilna – co też odróżnia nasz kraj od stereotypowego myślenia o Wschodzie, który wzbogaca się, wyprzedając surowce lub żywność, przejada wpływy, a potem wegetuje. Spośród wszystkich państw naszej części Europy w latach 1989–2016 tylko Albania zanotowała nieco większy wzrost PKB w przeliczeniu na mieszkańca – ale kraj ten startował z trzy razy niższego niż Polska poziomu. Polskie 125 proc. wzrostu wygląda imponująco przy np. 15 proc. wzrostu PKB na osobę w Rosji czy aż 36-proc. spadku PKB na osobę na Ukrainie.

Od 1992 roku gospodarka Polski nieustannie się rozwija i pod tym względem z całą pewnością Polska jest raczej Niemcami Europy Wschodniej niż Rosją Europy Zachodniej. Na to ostatnie miano – jeśli chodzi o gospodarkę – bardziej zasługiwałaby Grecja, która wciąż nie może dojść do siebie po kryzysie sprzed kilku lat.

W kwestii polskiej gospodarki po 1989 r. prof. Chwedoruk zwraca uwagę na jeszcze jedną istotną sprawę. – W Polsce nie obserwowaliśmy występującej na Wschodzie oligarchizacji eksploatatorskiej. Polskie elity mają swoje wady, ale nie traktują społeczeństwa, jak Kreole traktowali ludność tubylczą – mówi. Polska po 1989 r. nigdy nie miała swojego Rinata Achmetowa – ukraińskiego oligarchy, kontrolującego de facto dużą część kraju.

Nowa ziemia obiecana

Na symboliczne przesunięcie Polski na Zachód wskazują też dające się zauważyć w ostatnich latach trendy migracyjne. Z jednej strony wciąż stosunkowo duża jest liczba Polaków żyjących na emigracji (z danych GUS wynika, że obecnie jest to ok. 2,5 mln osób, z czego ok. 90 proc. wyemigrowało do innych państw europejskich), co mogłoby sugerować, że wciąż aktualny jest paradygmat Polski jako wschodniego rezerwuaru siły roboczej dla bogatego Zachodu, z drugiej jednak Polska stała się jednocześnie importerem owej siły ze Wschodu.

Z danych Eurostatu wynika, że w 2017 roku spośród wszystkich krajów europejskich to właśnie Polska wydała najwięcej tzw. pierwszych pozwoleń na pobyt dla obywateli spoza UE – pod tym względem wyprzedziliśmy nawet przyciągającą jak magnes imigrantów Wielką Brytanię. Co więcej – te same dane Eurostatu wskazują, że spośród 683 tys. imigrantów, którzy przybyli w 2017 roku do Polski, niemal 597 tys. zdecydowało się na przyjazd do naszego kraju w celu podjęcia pracy. Innymi słowy dla Ukraińców czy Białorusinów, którzy stanowią większość imigrantów, Polska stała się tym, czym dla Polaków są Wielka Brytania czy Niemcy – miejscem realizacji marzenia o lepszym, zamożniejszym życiu. Z jednej strony wpływa na to duży popyt na siłę roboczą w Polsce (w maju stopa bezrobocia wyniosła 5,4 proc., co oznacza, że de facto w wielu branżach zaczyna brakować rąk do pracy). Z drugiej fakt, że bogacący się Polacy nie są już zainteresowani podejmowaniem najgorzej płatnych zajęć (np. w rolnictwie, w handlu) – a jednocześnie płaca oferowana na tych stanowiskach jest atrakcyjna dla imigrantów ze wschodu, co również jest bardzo „zachodnim" zjawiskiem.

O tym, że miejsce Polski na gospodarczej mapie świata zmieniło się, świadczy również najnowsza edycja rankingu HSBC Expat Annual League Table, w której sklasyfikowano 33 państwa pod kątem tego, gdzie najlepiej żyje się i pracuje cudzoziemcom. Polska zajęła w nim 13. miejsce – ustępując wprawdzie Niemcom czy Szwajcarii – ale wyprzedzając m.in. Francję, Włochy czy Wielką Brytanię. Nasz kraj oceniono najkorzystniej pod kątem możliwości rozwoju kariery pracownika i stabilności ekonomicznej państwa. Oprócz Polski w rankingu nie pojawił się żaden inny kraj dawnego bloku sowieckiego.

Wracając jeszcze do polskich emigrantów, warto odnotować, że ich pozycja w zachodnich społeczeństwach wyraźnie się zmieniła – o czym przekonują w rozmowach z „Plusem Minusem" przedstawiciele Polonii w Wielkiej Brytanii i we Włoszech.

Anna Traczewska, dziennikarka portalu polacywewloszech.com, która na Półwyspie Apenińskim mieszka od 20 lat, a przyjeżdżać do Włoch zaczęła na przełomie lat 80. i 90., wspomina, że w czasie, gdy upadała żelazna kurtyna, Polacy przyjeżdżali do Włoch podejmować najprostsze prace. – Polak mył szyby na skrzyżowaniach, Polki opiekowały się starszymi ludźmi – wspomina. Dziś, jak dodaje, jest zupełnie inaczej. – Włosi nadal chcą zatrudniać Polki do opieki nad seniorami, bo opiekunki z Polski mają tu dobrą renomę, ale Polki nie chcą już takiej pracy podejmować, ponieważ podobne pieniądze mogą zarobić w Polsce. Co więcej – wielu Polaków, którzy przyjechali do Włoch w latach 80. i 90., obecnie myśli o powrocie – tłumaczy.

Z kolei Adrianna Chodakowska, redaktor naczelna portalu Londynek.net, podkreśla, że denerwuje ją, gdy słyszy pytania o Polaków wyjeżdżających na Wyspy „na zmywak". – To nieaktualny mit powtarzany przez tych, którzy nie wiedzą, co się dzieje na Wyspach. Zdarzają się oczywiście Polacy, którzy przyjeżdżają tu do tego typu pracy, ale są to pojedyncze przypadki – podkreśla. I dodaje, że na Wyspach najwięcej jest polskich budowlańców (których w Polsce – notabene – zastępują budowlańcy z Ukrainy), ale wielu Polaków robi też kariery w londyńskim City. – Zwłaszcza młodzi Polacy świetnie tu sobie radzą, są też bardzo doceniani przez Brytyjczyków. Poza tym nie zapominajmy, że jesteśmy bardzo przedsiębiorczym narodem i Polacy na Wyspach założyli ponad 60 tys. firm – mówi Chodakowska.

Oaza politycznej stabilności

Niedocenianym, „zachodnim" wymiarem polskiej rzeczywistości jest też sfera instytucjonalna państwa polskiego oraz stabilna scena polityczna. Biorąc pod uwagę trwający w ostatnich latach spór z UE w kwestii praworządności w Polsce, takie zdanie może wydawać się wprawdzie zaskakujące, ale tylko do momentu, w którym na sprawę spojrzy się w szerszym kontekście.

Przede wszystkim polska demokracja wypada bardzo korzystnie przy porównaniu z innymi państwami naszego regionu. W sąsiadującej z Polską Ukrainie, zagrożonej egzystencjalnie w wyniku konfliktu z Rosją, prezydentem został właśnie aktor, którego dotychczasowy związek z polityką polegał na tym, że grał prezydenta w popularnym serialu. Premierem Czech jest biznesmen, na którym ciążą podejrzenia o defraudację środków unijnych na rzecz swojego przedsiębiorstwa, które „po cichu" ma nadal kontrolować. Na Słowacji premier Robert Fico musiał ustąpić, po tym jak w kraju tym doszło do szokującego całą Europę zabójstwa dziennikarza Jana Kuciaka, badającego powiązania otoczenia słowackiego premiera z włoskimi grupami przestępczymi (w tle również była kwestia wyłudzania środków z UE).

W Rumunii w ubiegłym roku władza brutalnie tłumiła demonstracje organizowane m.in. przez rumuńskich emigrantów protestujących przeciwko korupcji i stagnacji gospodarczej, która zmusiła nawet 25 proc. (!) obywateli tego kraju do szukania lepszego życia poza jego granicami. Podobne demonstracje, pod podobnymi hasłami i również współorganizowane przez emigrantów, dobywają się w Bułgarii. W Albanii opozycja bojkotuje prace parlamentu, zbojkotowała też niedawne wybory samorządowe, zarzucając obecnej władzy korupcję i sfałszowanie wyborów parlamentarnych z 2017 roku. Stojąca w rozkroku między UE a Rosją Serbia niedawno groziła wojną Kosowu, po tym jak kraj ten zdecydował się stworzyć własne siły zbrojne. Na Węgrzech Viktor Orbán stworzył system, który zaczyna przypominać system autorytarny, w którym opozycja wprawdzie istnieje, ale wybory jest w stanie wygrywać wyłącznie Fidesz. A media są praktycznie pod kontrolą ludzi związanych z prezydentem.

Na tym tle Polska jawi się jako oaza politycznej stabilności. Przede wszystkim po „demokratycznym chaosie" początku lat 90., gdy parlament stanowił mozaikę partii i partyjek, w tym egzotycznych ugrupowań w rodzaju Polskiej Partii Przyjaciół Piwa, scena polityczna ustabilizowała się dzięki wprowadzeniu do ordynacji progu wyborczego. Prof. Chwedoruk zwraca przy tym uwagę, że bardzo gładko poszło Polsce przejście ze stabilnego podziału wokół osi postsolidarność i postkomunizm, do nowego podziału, którego wyrazem jest obecny podział między PO i PiS. Partie protestu – w rodzaju Samoobrony, Ruchu Palikota czy Kukiz'15 – pojawiają się wprawdzie w tym politycznym krajobrazie, ale żadna nie jest w stanie stać się jego trwałym elementem i skutecznie kontestować istniejącego podziału politycznego, który zdaje się odpowiadać istniejącym w Polsce podziałom społecznym.

Polskie rządy są przez to wyjątkowo stabilne – od 1993 roku tylko raz (w 2007 roku) parlament nie dotrwał do końca kadencji (tej stabilności może Polsce zazdrościć np. Belgia, permanentnie w ostatnim czasie borykająca się z problemem wyłonienia większości rządzącej). Prof. Flis twierdzi wręcz, że obecnie w całej Europie Zachodniej nie ma kraju, który miałby tak stabilny system polityczny jak Polska. Zwraca przy tym uwagę, że w polskim parlamencie nie ma partii, która zasiadałaby w nim dłużej niż dwie kadencje i nie brała w którymś momencie udziału w sprawowaniu rządów, co czyni polski system bardzo reprezentatywnym. Jak dodaje, z krajów Europy Zachodniej podobnym systemem partyjnym może pochwalić się jeszcze tylko Malta. – Pod tym względem polski system polityczny przypomina złote lata Zachodu, czyli lata 70. – mówi prof. Flis.

Z kolei politolog prof. Ewa Marciniak, w ocenie której polscy politycy wyróżniają się na minus względem Zachodu (polskiej klasie politycznej prof. Marciniak zarzuca „brak klasy"), przyznaje jednocześnie, że „kościec instytucjonalny" polskiego państwa jest stabilny. – Nie można sobie wyobrazić, że ktoś nagle zlikwiduje instytucje takie jak np. NIK czy RPO – mówi. Przy okazji prof. Marciniak opowiada o ciekawym badaniu, w którym właśnie bierze udział. – Pytamy młodzież licealną, jak postrzega politykę – na poziomie centralnym i lokalnym. Okazuje się, że młodzież z Ukrainy zwraca uwagę przede wszystkim na problem korupcji i oligarchizacji w polityce. Młodzież z Polski mówi o teatralizacji polityki i na to, że politycy jedynie udają, że działają na rzecz dobra wspólnego. Z kolei młodzież z Holandii mówi przede wszystkim o tym, że politycy zbyt małą wagę przywiązują do kwestii związanych z ekologią i ochroną klimatu – opisuje. Wyniki zdają się dowodzić, że tradycyjnie „wschodnie" grzechy polityczne nie są dziś w percepcji społecznej udziałem Polski. – Powiedziałabym, że jesteśmy Zachodem Wschodu – mówi prof. Marciniak.

Warto przy tym odnotować, że pod względem politycznym do Zachodu przybliżyła nas powojenna zmiana granic Rzeczypospolitej. – Z bagażem Kresów nasza droga na Zachód nie byłaby taka prosta – mówi prof. Chwedoruk, który dodaje, że w II RP Kresy Wschodnie „ciągnęły do problemów, które na Zachodzie nie występowały". Chodzi oczywiście o kwestie narodowościowe, które i dziś obciążają wiele państw naszego regionu (kwestia mniejszości węgierskiej na Słowacji, krwawy rozpad Jugosławii, problem mniejszości rosyjskiej na Ukrainie czy na Łotwie). Paradoksem historii jest fakt, że ZSRR, który włączył Polskę do bloku wschodniego, jednocześnie – w wyniku zmian granic, do jakich doprowadził w Europie – stworzył podstawę do tego, by po zrzuceniu radzieckiej dominacji Polsce łatwiej było dołączyć do Zachodu. W innym przypadku, jak mówi prof. Chwedoruk, groziłoby nam to, że w latach 90. Polacy „zamiast na jumę do Niemiec, jeździliby z kałasznikowami do Lwowa".

Tymczasem współczesna Polska o Kresach wprawdzie pamięta, ale jednocześnie pogodziła się z tym, że mimo kulturowych więzów łączących ją z tymi ziemiami, pozostaną one na trwałe poza granicami Rzeczypospolitej. Żadna licząca się w Polsce siła polityczna nie kontestuje tego faktu, na co wpływ ma też skuteczna integracja z Polską tzw. ziem odzyskanych. – Odcięcie Kresów było bolesnym ciosem w tożsamość kulturową, ale przesunięcie geograficzne pomogło w zbliżeniu Polski do Zachodu. Stworzyło bazę pod industrializację, reformę rolną, a jednocześnie deficyt wolności osobistej wzmacniał jej głód – podsumowuje prof. Chwedoruk.

Dynamiczni, ale zorganizowani

A czy na poziomie percepcji społeczeństw Zachodu Polska jest już członkiem rodziny państw zachodnich? Anna Traczewska mówi, że jeśli chodzi o Włochów, zależy to głównie od ich metryki i wykształcenia. – Starsze pokolenie, ludzie gorzej wykształceni wciąż potrafią widzieć w Polsce kraj położony za żelazną kurtyną. Ale młodsi zdecydowanie zaliczają Polskę do krajów zachodnich – mówi przedstawicielka włoskiej Polonii.

Jak dodaje, Polska jest postrzegana we Włoszech raczej jako wschodni koniec Europy Zachodniej niż zachodnia odnoga Rosji. – We Włoszech Polska przedstawiana jest często jako motor ekonomiczny Europy, kraj wielkich możliwości dla przedsiębiorców. Włochów zaskakuje wysoki wzrost PKB w Polsce – wylicza Traczewska. I dodaje, że Włosi uważają Polaków za „konkretnych i fachowych", a także „słownych i bardzo odpowiedzialnych". Polskich przedsiębiorców Włosi doceniają za to, że ci „proszą o faktury i płacą w terminie ustaloną cenę". – To budzi podziw – śmieje się. Jednocześnie, jak podkreśla, z Polakami coraz rzadziej łączony jest stereotyp narodu ludzi, którzy „dużo piją".

A jak na nas patrzą Brytyjczycy? Chodakowska twierdzi, że odkąd Polska weszła do UE w 2004 roku, a Brytyjczycy zaczęli ją częściej odwiedzać, nabrali przekonania, że to kraj na poziomie europejskim. – Obraz państwa, w którym po ulicach chodzą białe niedźwiedzie, jest już nieaktualny – śmieje się. Podkreśla również, że Brytyjczycy łączą z Polakami cechy całkowicie niezgodne z negatywnym autostereotypem, jaki często mają o sobie Polacy. – Polacy są uważani za osoby solidne i pracowite – mówi. – Bezpośrednie kontakty Brytyjczyków z Polakami wyszły nam na pewno na plus – podsumowuje.

Bardzo ciekawe wyniki przyniosły też badania Instytutu Spraw Publicznych dotyczące tego, jak Polskę postrzegają pracujący w naszym kraju Niemcy. Wśród opinii, jakie znalazły się w omówieniu badania, znajdują się np. takie, których autorzy przyznają, że „czują respekt przed polską administracją", która potrafi być dla nich zbyt biurokratyczna i sformalizowana, co wydaje się całkowicie niezgodne z przypisywanym Bismarckowi cytatem „Dajcie Polakom rządzić, a sami się wykończą", wskazującym na generalną słabość tworzonego przez Polaków państwa. Niemcy przyznają wprawdzie, że Polacy potrafią być chaotyczni i mniej systematyczni niż mieszkańcy Niemiec, ale z drugiej strony chwalą Polaków za „polskie kombinowanie" rozumiane jako spontaniczność, zdolność do improwizacji i elastyczność w działaniu. – Polak w razie prawdziwej potrzeby zostanie po godzinach, zorganizuje babcię i zadba, żeby wyprostować sytuację. A Niemiec powie, że rodzina czeka, i wyjdzie – mówił jeden z Niemców biorących udział w badaniu.

Niemcy zwracają też uwagę, że Polacy są znacznie większymi indywidualistami niż Niemcy. – Są o wiele bardziej skoncentrowani na sobie, mniej na wspólnocie. To fundamentalna różnica. Nikt nie identyfikuje się na przykład z pracodawcą, że firma to nasz wspólny cel – mówi inny Niemiec cytowany przez ISP. Warto więc odnotować, że na osi indywidualizm–kolektywizm w tej ocenie jesteśmy bliżej ideałów zachodnioeuropejskiego indywidualizmu od samych Niemców. Uczstnicy badania mówili też, że „poznani przez nich Polacy mają wyższy poziom wykształcenia niż Niemcy". – Są bardzo pracowici, wierni umowom. Tu nikt nic nie robi, porządnie tego nie dokumentując. I wszystko wydaje się wyjątkowo rzetelne – mówi jeden z ankietowanych.

Za dobrą organizację Polaków chwalą też Włosi. – Polskę chwali się tu za mniejszą, w porównaniu z Włochami, biurokrację. Włochom podoba się, jak szybko można w Polsce założyć firmę. We Włoszech trwa to o wiele dłużej – mówi Traczewska.

A Adrianna Chodakowska z perspektywy Polki mieszkającej w Wielkiej Brytanii mówi, że problemem Polaków nie są rzekome cechy narodowe, które oddalają nas od Zachodu, lecz raczej narodowe kompleksy. – Nie mamy do nich powodów. Ilekroć rozmawiam z brytyjskimi naukowcami i politykami pytają mnie oni: Dlaczego wy, Polacy, nie cenicie samych siebie?

Wschód w głowie

O tym, że wobec Zachodu wciąż czujemy kompleks, mówi prof. Marciniak. – Sami sytuujemy się o wiele niżej od społeczeństw Zachodu, negatywny autostereotyp sprawia, że czujemy się słabsi. Jednocześnie generalizujemy Zachód – często ma on dla nas wymiar mityczny, jako symbol dobrobytu – tłumaczy. A prof. Chwedoruk zwraca uwagę, że Polacy często postrzegają Zachód przez pryzmat jego złotego półwiecza, po II wojnie światowej. – Nosimy w sobie pamięć o świecie, którego już nie ma i do niego tęsknimy – mówi.

Co ciekawe, taki kompleks jest najwyraźniej udziałem nie tylko Polaków, ale również innych mieszkańców naszej części Europy. Viktor Daněk, korespondent czeskiego radia w Brukseli (a w przeszłości w Warszawie) przyznaje, że „wśród Czechów wciąż panuje silne przekonanie, że nie stali się jeszcze w pełni częścią zachodniego świata". – Wielu Czechów podróżujących do państw byłego bloku zachodniego nadal nie spodziewa się, że będą traktowani na równi z Niemcami, Francuzami i Holendrami – mówi. A przecież chodzi o mieszkańców kraju historycznie znacznie mocniej związanego z Zachodem (Praga w przeszłości była przecież nawet stolicą Świętego Cesarstwa Rzymskiego), w dodatku pod względem obecnych wskaźników ekonomicznych jeszcze bliższego zachodnim standardom niż Polska.

Co ciekawe, to umniejszanie swojej pozycji na Zachodzie zdaje się przekładać na postrzeganie Polski przez Czechów, co wskazywałoby na to, że mówimy o negatywnym autostereotypie dotyczącym całego regionu. – Chociaż Czechy i Polska są tak bliskimi sąsiadami, Czesi tak naprawdę nie wiedzą, jak wygląda współczesna Polska i mają skłonność do myślenia o niej jako o rolniczym kraju, który jest mniej rozwinięty niż w rzeczywistości. Wielu moich przyjaciół było zaskoczonych, kiedy mówiłem im, że w czasie, gdy mieszkałem w Warszawie, czułem się jak w mieście Europy Zachodniej – mówi. Zdaniem Danka współczesną Polskę od standardów zachodnich oddalają głównie działania rządu w kwestii reformy sądownictwa oraz kształt, jaki w Polsce przybrały media publiczne. Ale już np. jeśli chodzi o infrastrukturę czy innowacyjność – jego zdaniem – Polska rozwija się dziś szybciej niż Czechy.

– Tym, co nas najbardziej odróżnia dziś od Zachodu, jest właśnie kompleks – twierdzi z kolei prof. Flis, który dodaje, że dziś w Europie bardziej adekwatny od podziału na Wschód i Zachód jest podział na Północ i Południe. – I Polska bardziej sytuuje się po stronie Północy – dodaje. Innymi słowy Polsce bliżej dziś np. do Niemiec niż Portugalii czy Grecji.

Może czas więc przyjąć, że czas pogoni Polski za „lepszym światem" niepostrzeżenie się zakończył?

PLUS MINUS

Prenumerata sobotniego wydania „Rzeczpospolitej”:

prenumerata.rp.pl/plusminus

tel. 800 12 01 95

Polska polityka zagraniczna od 1989 roku ma jednoznacznie prozachodni wektor. Nie ma w Polsce znaczącej siły politycznej, która kwestionowałaby przynależność Polski do Unii Europejskiej. I nic dziwnego – robiłaby to wbrew miażdżącej większości Polaków – z kwietniowego badania CBOS wynika, że obecność Polski w UE popiera 91 proc. respondentów, a przeciwnych jej jest zaledwie 5 proc. ankietowanych. Pod tym względem jesteśmy nawet bardziej zachodni od Zachodu – z badania Pew Research opublikowanego w marcu 2019 r. wynika, że Polacy postrzegają rolę UE najlepiej spośród wszystkich krajów Unii (72 proc. pozytywnych ocen). Dla porównania w Niemczech odsetek zadowolonych z Unii był o 9 punktów procentowych gorszy, a w Grecji przewagę mieli ci, którzy o Unii myśleli źle (62 proc.).

Pozostało 97% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Plus Minus
Złoty szklany liść
Plus Minus
„Historia sztuki bez mężczyzn”: Więcej niż parę procent sztuki
Plus Minus
Gość "Plusa Minusa" poleca. Krzysztof Bochus: Mam swoją ziemię obiecaną
Plus Minus
Tomasz P. Terlikowski: Od nadużyć do uzdrowienia Kościoła
Plus Minus
Denna wiadomość dla poszukiwaczy życia
Plus Minus
Piotr Zaremba: Kultura w kraju zimnej wojny domowej