Kłamstwa, oszustwa, plotki, pomówienia. Zawiść, nienawiść, agresja, pogarda. W 1994 roku trafiłem na parę miesięcy do TVP na Woronicza.
Do moich obowiązków należało nadzorowanie programów publicystycznych w Jedynce. A były to czasy, gdy alfą i omegą w tej dziedzinie w TVP czuł się niejaki Andrzej Kwiatkowski. Człowiek telewizji z krwi i kości – w najgorszym tych słów znaczeniu. Pamiętam dzień, gdy przygotowywaliśmy program – takie zwyczajne gadające głowy – o aborcji. Tłumaczyłem wtedy Kwiatkowskiemu rzecz – jak mi się wydawało – oczywistą: że wśród kilku zaproszonych gości powinna być względna równowaga poglądów.
W składzie mi zaproponowanym była jednak jednomyślność – niemal wszyscy goście byli zwolennikami swobody przerywania ciąży. A Andrzej Kwiatkowski klarował, że trudno znaleźć ludzi mających inne zdanie. Usiadłem więc przy biurku i – przy pomocy kilku kolegów dziennikarzy – sporządziłem listę ekspertów związanych z ruchami pro life. Przekazałem ją autorom programu i czekałem. Po paru godzinach okazało się, że nikogo z nich nie da się zaprosić. – Nie da się – usłyszałem – i koniec. – To może chociaż jakiegoś księdza – zaproponowałem nieśmiało.
Kwiatkowski głęboko westchnął i zaprosił duchownego katolickiego. Chyba jedynego, jakiego znał, podówczas bohatera mediów – ks. Arkadiusza Nowaka, obrońcę chorych na AIDS, działającego m.in. w środowiskach homoseksualistów. Nieco zaniepokojony, czy ks. Nowak będzie chciał i mógł podjąć polemikę z lewicowcami w sprawie aborcji, zadzwoniłem wtedy do mojego przyjaciela, człowieka dobrze zorientowanego w układach wewnątrzkościelnych. – Nie martw się, to ksiądz, a ksiądz w tej sprawie nie może powiedzieć niczego innego, niż mówi nauczanie Kościoła – usłyszałem.
Te słowa przypomniały mi się, gdy w ostatnich miesiącach czytałem wywiady udzielane przez ks. Wojciecha Lemańskiego. I wciąż mi dźwięczą w uszach, gdy czytam opinie niektórych hierarchów zaangażowanych w prace watykańskiego synodu poświęconego rodzinie. Co takiego wydarzyło się w ciągu ostatnich 20 lat, że dziś już nikt nie jest pewien, czy duchowny katolicki nie wygłosi opinii sprzecznej z nauką Kościoła?