Mirosław Żukowski: Reforma igrzysk olimpijskich

Igrzyska olimpijskie doszły do ściany – zmienią się lub pięć kółek przestanie się kojarzyć tak dobrze jak dziś.

Aktualizacja: 13.12.2014 19:19 Publikacja: 13.12.2014 12:00

Mirosław Żukowski

Mirosław Żukowski

Foto: Fotorzepa/Waldemar Kompała

W epoce przedtelewizyjnej MKOl – organizacja wówczas bez majątku – przyznawał miastom prawo goszczenia prestiżowych zawodów, potem pojawiły się zyski i prawo stało się przywilejem. Dziś, patrząc z perspektywy zimowych igrzysk 2022, to raczej niechciany prezent dla obywateli krajów bogatych i demokratycznych, a zaszczyt jedynie dla władców, którzy z kosztów tłumaczyć się nie muszą.

Kilkanaście lat temu dotarło do opinii publicznej, jak bardzo skorumpowany jest MKOl. Jego ówczesny lider Juan Antonio Samaranch kojarzył się równie negatywnie jak dziś władca światowego futbolu Joseph Blatter. Każdy świadomy czytelnik prasy gdy mówi FIFA, myśli mafia. Dzięki temu, że korupcyjny skandal związany z wyborem gospodarza zimowych igrzysk 2002 (Salt Lake City) zmiótł hiszpańskiego markiza, wizerunek MKOl jest lepszy, choć następca Samarancha, Belg Jacques Rogge nie odmienił olimpizmu, nie tchnął nowego ducha. Zadowolił się poprawnym administrowaniem, w miarę możliwości bez skandali. Ale nie oznacza to, że wszystkie patologie zniknęły. Każdy, kto chciał się ubiegać o igrzyska, wciąż był praktycznie zobowiązany do korzystania z usług lobbystycznych firm, jeśli chciał, by jego kandydatura została potraktowana poważnie. A firmami tymi kierowali ludzie świetnie znający olimpijską kuchnię, można w uproszczeniu powiedzieć, że z MKOl one wyrosły. To im Kraków musiał zapłacić miliony, zanim mieszkańcy uzyskali prawo głosu i poszli po rozum do głowy. Podobno teraz ma się to zmienić. Poczekamy, zobaczymy.

Ale powody braku akceptacji dla takich koncernów, jak MKOl, FIFA czy UEFA, są głębsze niż tylko przekonanie, że obowiązuje w nich logika biznesu niewspierana żadną wzniosłą ideą. Organizacje te okazały się zbyt egoistyczne w czasach, gdy ich telewizyjne i reklamowe zyski to miliardy dolarów. Przy okazji piłkarskich mistrzostw Europy UEFA żąda zawieszenia jurysdykcji podatkowej kraju-gospodarza, FIFA czyni to samo przy mundialach. Doświadczyliśmy tego w 2012 roku, potem doświadczyli Brazylijczycy, a Francuzi (Euro 2016) już uchwalili stosowne prawa, by UEFA i jej sponsorzy dostali, czego chcą.

Ludzie mają dość tego, że większość zysków zabierają ci, którzy w drodze zasiedzenia przywłaszczyli sobie prawa własności do Euro, mundialu czy igrzysk, a prawie całe koszty przerzucają na nas. Na nikogo rozsądnego nie działają już argumenty, że będą korzyści propagandowe, promocja kraju itd. Żadne badania tego nie potwierdzają, a koszty to twarda rzeczywistość. Zobaczymy, czy za pięć–dziesięć lat stadiony we Wrocławiu czy Gdańsku zbudowane na Euro do czegoś się przydadzą czy też będą „białymi słoniami", jak nazywają niepotrzebne obiekty Anglosasi. Dziś te słonie są już szare i z każdym dniem bieleją.

Afery z przyznawaniem mundiali Rosji i Katarowi przypomniały, że łapówki przy takiej okazji to wciąż norma. Coraz wyraźniej zdajemy sobie sprawę, że zimowe igrzyska w Soczi (2014) i letnie w Pekinie (2008), których budżet był fikcją, bo za wszystko płaciło państwo, są nie do powtórzenia poza krajami rządzonymi dyktatorsko. Być może Londyn (2012) i Rio (2016) zakończą pewien etap, później powinno być już taniej, skromniej i mądrzej, jeśli telewizja pozwoli.

To jest właśnie podstawowe pytanie: czy igrzyska bez takiego blichtru, bez otwarcia, które kosztuje miliony, bez rekordów bitych na dopingu, będą jeszcze dla nas atrakcyjne? Naszą jedyną bronią jest odmowa bezrefleksyjnej akceptacji, co już zobaczyliśmy, gdy obywatele Oslo, Monachium czy Krakowa głosowali przeciwko igrzyskom w ich domach.

Jeden reportaż telewizyjny pokazujący kulisy porażki Salzburga z Soczi wystarczy, by nabrać nieufności do MKOl kierowanego dziś przez Thomasa Bacha. On też to chyba zrozumiał i dlatego zmienia igrzyska. Na razie nieśmiało, ale być może z czasem przybędzie mu odwagi. Wiedzę bez wątpienia ma wystarczającą, był przez lata bardzo blisko sportowego biznesu spod znaku pięciu kół. Niektórzy twierdzą, że nawet zbyt blisko, by się od Adidasa czy Siemensa oderwać. Ale nie traćmy wiary, ruch olimpijski chyba jest reformowalny. Z futbolem zapewne będzie trudniej. Tam beton jest lepiej zbrojony.

W epoce przedtelewizyjnej MKOl – organizacja wówczas bez majątku – przyznawał miastom prawo goszczenia prestiżowych zawodów, potem pojawiły się zyski i prawo stało się przywilejem. Dziś, patrząc z perspektywy zimowych igrzysk 2022, to raczej niechciany prezent dla obywateli krajów bogatych i demokratycznych, a zaszczyt jedynie dla władców, którzy z kosztów tłumaczyć się nie muszą.

Kilkanaście lat temu dotarło do opinii publicznej, jak bardzo skorumpowany jest MKOl. Jego ówczesny lider Juan Antonio Samaranch kojarzył się równie negatywnie jak dziś władca światowego futbolu Joseph Blatter. Każdy świadomy czytelnik prasy gdy mówi FIFA, myśli mafia. Dzięki temu, że korupcyjny skandal związany z wyborem gospodarza zimowych igrzysk 2002 (Salt Lake City) zmiótł hiszpańskiego markiza, wizerunek MKOl jest lepszy, choć następca Samarancha, Belg Jacques Rogge nie odmienił olimpizmu, nie tchnął nowego ducha. Zadowolił się poprawnym administrowaniem, w miarę możliwości bez skandali. Ale nie oznacza to, że wszystkie patologie zniknęły. Każdy, kto chciał się ubiegać o igrzyska, wciąż był praktycznie zobowiązany do korzystania z usług lobbystycznych firm, jeśli chciał, by jego kandydatura została potraktowana poważnie. A firmami tymi kierowali ludzie świetnie znający olimpijską kuchnię, można w uproszczeniu powiedzieć, że z MKOl one wyrosły. To im Kraków musiał zapłacić miliony, zanim mieszkańcy uzyskali prawo głosu i poszli po rozum do głowy. Podobno teraz ma się to zmienić. Poczekamy, zobaczymy.

Plus Minus
„Przyszłość”: Korporacyjny koniec świata
Plus Minus
„Pilo and the Holobook”: Pokojowa eksploracja kosmosu
Plus Minus
„Dlaczego umieramy”: Spacer po nowoczesnej biologii
Plus Minus
Gość "Plusa Minusa" poleca. Małgorzata Gralińska: Seriali nie oglądam
Plus Minus
„Tysiąc ciosów”: Tysiąc schematów frajdy
Materiał Promocyjny
Lenovo i Motorola dalej rosną na polskim rynku