Bogdan Frymorgen na co dzień mieszka w Londynie, jest korespondentem radiowym i fotografikiem. Sam o sobie mówi, że „widzi świat obiektywem i porządkuje go w kadrze". Kolejne rozdziały „Okruchów..." są jak migawki rejestrujące ulotne chwile: czuwanie przy trumnach, na które autora zabierała babcia, aby oswoić go ze śmiercią, czy scenę wyciągania ze szpitalnego kosza skórki od banana, którą obgryzał, aby poznać jego smak.
Swoją formą „Okruchy..." przypominają opowiadania Philippe'a Delerma, w których Francuz analizuje drobne elementy codzienności, np. zapach jabłek czy smak deseru. Frymorgen też pokazuje, jak odbiera życie zmysłami. Nie koncentruje się jednak na przyjemnościach. Przywołuje śmierdzącą lizolem łazienkę w internacie, dochodzący z cmentarza zapach gnijących chryzantem czy aromat słodkiego wina, którym kuzyni upili go, gdy miał siedem lat.