Kiedy dowiedział się pan, że pański dziadek Jerzy Pawłowski był nie tylko wybitnym szermierzem, nazywanym geniuszem szabli i dżentelmenem planszy, ale też walczył z komunizmem, współpracując od lat 50. z amerykańskim wywiadem?
Wiedziałem o tym od zawsze. Urodziłem się w 1990 roku, dorastałem w wolnej Polsce. Nie było więc problemu, żeby o tym rozmawiać. U mnie w domu historia i polityka zawsze były obecne. Nauka historii sprawiała mi przyjemność, zdawałem ten przedmiot na maturze. Nie fascynował mnie sam fakt, że dziadek był agentem, ale ludzka strona tej działalności: elementy odwagi, decyzji, ryzyka, gry. Szukanie analogii między nim a mną. Jako dziecko mogłem tego nie doceniać, ale z wiekiem wzrastała moja świadomość. Myślę, że zrozumiałem, co to znaczy, gdy miałem 12–13 lat. Stuprocentowej wiedzy pewnie mieć nie będę, tak samo jak nie dowiemy się wszystkiego o Ryszardzie Kuklińskim, bo CIA nigdy nie pokaże akt.
Chwalił się pan dziadkiem w szkole?
Dopiero pod koniec podstawówki. Wcześniej traktowałem dziadka jako takiego pluszowego misia, do którego się przytulasz. Na babcię też nigdy nie patrzyłem jak na aktorkę (Teresa Szmigielówna – przyp. red.). Babcia nie była powodem, dla którego wybrałem ten zawód. Zanim jeszcze pojawiłem się na ekranie, gdy ktoś usłyszał, że studiowałem w Akademii Teatralnej, od razu pytał: „Z kim sławnym miałeś zajęcia?". Ja się tym nie ekscytowałem, miałem autorytety nie z pierwszych stron gazet. Świat show-biznesu nigdy mnie nie kręcił.
W domu mówiło się więcej o sukcesach sportowych dziadka czy o jego działalności szpiegowskiej?
Równo. Wiele zależy od tego, czego w danej chwili potrzebowałem. Kiedy byłem buntownikiem, wolałem element szpiegowski. Gdy szukałem motywacji, żeby być lepszym – sportowy. Mało z nim o tym rozmawiałem, bo miałem niecałe 15 lat, gdy zmarł. Byłem trochę za mały, by poruszać poważne tematy. Poza tym dzieliło nas 40 km, mieszkałem z rodzicami w Nowym Dworze Mazowieckim, a dziadek w Falenicy. Zresztą wiem od mojego ojca i wujka, że nie można było od niego za wiele wyciągnąć – taka wiedza nie idzie w parze z własnym bezpieczeństwem.
Jak go pan zapamiętał?
Jako osobę pełną miłości i ciepła. To widać, jak się spojrzy na jego zdjęcia. Kochałem jego psy, swetry z psią sierścią, mercedesa diesla, którego miał przez całe moje dzieciństwo. Piękne auto, beżowe. Pamiętam, jak się do dziadka przytulałem, jak przekazywał nam energię (zajmował się bioenergoterapią – przyp. red.). Miał bardzo delikatne ręce i niesamowitą łysinę. Zawsze siadał w rogu pokoju, w fotelu, który zachowaliśmy do dzisiaj. Mam czworo rodzeństwa, więc na zmianę wchodziliśmy mu na kolana. Dziadek był bardzo cierpliwy. Obiektem naszego uwielbienia były jego szable oficerskie i historyczne schowane pod stołem. Jedną z nich mój starszy brat Stefan dostał na osiemnastkę.
Jest wśród tych pamiątek ta stara szabla odkopana na podwórzu podczas powstania warszawskiego, która – jak głosi legenda – zdecydowała o tym, że dziadek poświęcił się szermierce? Albo nóż, którym podczas mistrzostw świata w Buenos Aires chciał go zabić węgierski emigrant w rewanżu za porażkę swojego rodaka?
Niestety, nie znamy losów szabli z czasów powstania. Ale nóż sprężynowy ma swoje miejsce i jest świadectwem tamtego zdarzenia. I refleksu dziadka.