Może za długo wędrowałem po Bliskim Wschodzie w czasach, kiedy nikt tam nie myślał o wojnie? Zbyt dobrze czułem się wśród mieszkających tam ludzi, zbyt jasno pamiętam ich gościnność, serdeczność, radość z kontaktu z kimś z naszego świata?
Te piękne dziewczyny spotkane w ruinach bazyliki św. Szymona Słupnika koło Aleppo, ?które kokietowały uśmiechem i urodą, pytając ?o wyznanie, bo one – to chrześcijanki z Latakii. ?Ów niebywały obrazek syryjskiego miasteczka ?w górach, który rzucił mnie na kolana, gdy nasz samochód wytoczył się z jakiejś zapomnianej doliny i nagle poczułem się jak na Kielecczyźnie. Przy sklepie spożywczym z butelkami ?z piwem stali jacyś mężczyźni w arabskich nakryciach głowy i rozprawiali o życiu i polityce. Kimże oni są, bo przecież ortodoksyjny islam wyklucza takie sytuacje. – My alawici... – odpowiedział starszy człowiek z majestatycznymi wąsiskami. – Szanujemy Mahometa, ale obchodzimy – jak wy – Boże Narodzenie. Alawici, wyznawcy pięknej synkretycznej religii wiążącej islam, chrześcijaństwo i religie starożytnego Iranu. Zwalczani przez stulecia, przetrwali w tych górach.