I na nic zdadzą się starania polityków lewicy, którzy próbują ją jeszcze wskrzeszać krzykiem, że każdy, kto nie z nimi, ten faszysta. Ten model myślenia zdechł i nie ożywią go nawet miliardowe nakłady na socjal czy wymuszanie na suwerennych państwach przyjmowania kolejnych grup imigrantów.
Ta prosta konstatacja w niczym jednak nie zmienia faktu, że Europa musi się nauczyć żyć z imigrantami. Tym bardziej że niebawem „rdzenni Europejczycy" będą się stawali mniejszością.
A głównym tego powodem wcale nie jest jakiś spisek paskudnych lewaków ani nawet wielka akcja antychrześcijańska (choć mam poczucie, że część polityków lewicy rzeczywiście wierzy, iż dzięki muzułmanom i polityce multikulturalizmu będą mogli osłabić konserwatystów chrześcijańskich czy prawicę), lecz wybory życiowe Europejczyków, w tym Polaków.
Jeśli statystyczny Europejczyk ma partnerkę życiową i dwa psy, a dzieci napawają go obrzydzeniem, to nie powinien się dziwić, że stopniowo jego miejsce (a dokładnie miejsce jego nigdy nienarodzonych dzieci) zajmować będą ludzie, którzy od psów (stworzeń nieczystych) wolą mieć dzieci. Jeśli statystyczny Polak zapewnia, że pragnie mieć więcej dzieci, ale w końcu ma tylko jedno, to też nie powinien się dziwić, że puste miejsce zajmą inni. Dla przybyszów z Afryki czy Azji – wbrew temu, co nam się wydaje – życie w Polsce jest rajem.
Lekarstwem na imigrację nie jest rzecz jasna niemądre lewicowe multi-kulti, bo spora część Turków, Arabów czy Pakistańczyków wcale nie chce się stawać nowoczesnymi Europejczykami.
Nie jest jednak rozwiązaniem także agresywna retoryka antyimigrancka populistycznej prawicy.
Oba te polityczne zjawiska są skutkiem działania tej samej oświeceniowej cywilizacji, która doprowadziła już Europę do stanu stopniowego demograficznego i duchowego samobójstwa. I proimigrancka lewica, i antyimigrancka populistyczna prawica przyjmują te same założenia: są indywidualistyczne, liberalne obyczajowo i przekonane o tym, że wygodne życie jest jedynym celem człowieka.