Ale wtedy jeszcze klasztoru nie było. W miejscu, gdzie dziś stoi, najpierw płonął krzak ognisty, a potem postawiono namioty, by osłonić nomadów przed palącym słońcem.
Potem Mojżesz ze swoim narodem poszedł dalej. Miejsce opustoszało, by wiele wieków później przyjąć żyjących w skalnych niszach i jaskiniach anachoretów, a w końcu przykryć ich rozmodlone głowy sklepieniami kopuł. Tak narodził się najświętszy pewnie klasztor chrześcijaństwa. Święta Katarzyna, wiekowa skorupa zagubiona między rudziejącymi w słońcu skałami Synaju. Czym jest to miejsce dla miłośników ikon? Nowym Rzymem? Galerią Uffizi? Mekką? Watykanem? Wszystkim po trosze, bo mieści kolekcję doskonałą. Absolutną. Spełnioną. Nie mam pojęcia, do czego można by ją porównać, może do nieistniejącego muzeum, które mieściłoby w swoich wnętrzach najwybitniejsze dzieła Leonarda, Michała Anioła, Tycjana i Rafaela. Ale takiego muzeum nie ma, a klasztor świętej Katarzyny wciąż istnieje, i to pośrodku oceanu islamu.
Ikon są tu tysiące, a osobliwością kolekcji pozostaje, że gromadzi wszystkie najstarsze i najcenniejsze. Zderzenie z ich siłą następuje tuż za drewnianymi drzwiami bazyliki, w niewielkim i słabo oświetlonym przedsionku. Drzwi z XII wieku są wyjątkowe, z masywnego drzewa z okuciami, w stylu, który – od kairskich kalifów – nazwano fatymidzkim. W przedsionku niedostatek światła nie pozwala przyjrzeć się ikonom. Przykrywa je gruba szyba, muszą więc pomóc małe, przenośne latarki. Kiedy wzrok przyzwyczai się już do półmroku, widzimy skarby. Na ścianach ikony, które doskonale znamy z podręcznika, między innymi słynni „Trzej młodzieńcy w piecu ognistym", bezimienne dzieło datowane na połowę VI stulecia p. Chr. Ikona warta miliony jest na wyciągnięcie ręki. Można byłoby jej dotknąć, gdyby nie szklana zasłona. Przed główną nawą kościoła kolejne drzwi, jeszcze starsze i cenniejsze. To cedrowe wrota z szóstego stulecia, wykonane na zlecenie fundatora Bazyliki Przemienienia cesarza Bizancjum i Rzymu, północnej Afryki i Syrii, wielkiego Justyniana.
Wrota to zabytek równie niebywały jak ikony. Przetrwało ich z tamtych czasów ledwie kilka na całym świecie. W środku kościół konstrukcyjnie prosty, trójnawowy. Nad wszystkim dominuje główny ikonostas z wielkimi ikonami Chrystusa, św. Marii Panny, św. Katarzyny i św. Jana Chrzciciela. Przed kapiącym od złota ikonostasem około 50 lamp wotywnych i wielkich kandelabrów. Za ikonostasem ołtarz, a dalej, pod cedrowym zdobionym złotem i kością słoniową baldachimem, domniemany sarkofag z relikwiami św. Katarzyny, a nad nim na sklepieniu absydy słynna justyniańska mozaika z Chrystusem, Mojżeszem i Izajaszem, głównymi postaciami misterium Przemienienia.
Największe wrażenie w bazylice robią na oglądających tysiące ikon o nieskończonej wartości. Wszelkie typy kanoniczne; mandyliony, wszelkie wersje Pantokratora, Chrystus tronujący między mocami. Bogurodzica w swoich wcieleniach: Eleusy, Hodegetrii, Orantki; klasyczne ikony Deesis, postaci świętych, sceny zbiorowe. Tłoczą się na każdym centymetrze ścian, nasadach kolumn, framugach okien. Ale arcydzieła wszech czasów, ikony przedkanoniczne kryje w swoich gablotach muzeum. Najcenniejsza to bezdyskusyjnie synajski Pantokrator, tuż po nim – św. Piotr, obie z początków VI wieku. To zapewne dwie najcenniejsze ikony świata. Wyraźnie inspiruje je realistyczne malarstwo hellenistyczne, które odziedziczył po Grekach starożytny Rzym. Paradoksalnie ich estetyka zbliża je do późniejszego o tysiąc lat renesansu. Postaci mają pełne życia twarze, naturalne pozy, zadumane, inteligentne spojrzenia. Wydają się obrazami konkretnych osób, jakby pozowali do nich żywi ludzie. Chrystus Pantokrator trzyma w ręku Ewangelię. Malarz umieścił go na tle perspektywicznie ujętego krajobrazu, podobnie jak świętego Piotra. Te dzieła to dowód zachodzącej w sztuce rewolucji, świadkowie zderzenia dwóch epok. Już kilkadziesiąt lat później malowano zupełnie inaczej. Hellenistyczny realizm ustąpił skodyfikowanemu kanonowi.