Groby pomordowanych Polaków są nie tylko na Wołyniu

Naprawdę trudno w roku „Wołynia" Smarzowskiego nie pochylić się na chwilę przed Dniem Zadusznym nad polskimi, często bezimiennymi grobami rozrzuconymi szeroko na Wschodzie.

Aktualizacja: 28.10.2016 16:58 Publikacja: 27.10.2016 12:31

Groby pomordowanych Polaków są nie tylko na Wołyniu

Foto: Fotorzepa, Maciej Zieniewicz

Nie tylko na Wołyniu, gdzie po całych wioskach i miasteczkach nie tylko nie został kamień na kamieniu, ale nawet ślad na mapie. Także dalej na wschód: nad i za Dnieprem, po obu brzegach Berezyny i Niemna, od Wilna aż po Kurlandię, od Kazachstanu po Syberię, tam, gdzie sięgało polskie osadnictwo albo polski los.

Miasta noszą już inne niż za pierwszej Rzeczypospolitej imiona. W dawnych ludnych katolickich parafiach większość stanowią inni ludzie. Wioski i przysiółki, zaścianki i chutory przepadły w mrokach dziejów, podobnie jak język, który jako jedyny prócz wyznania mówił w tych stronach o narodowości, ale zostały groby. Nawet jeśli sowiecki traktor wyrównał cmentarze albo planista puścił w ich miejscu koryto rzeki, groby zostały, bo jakże je wyrwać wraz z prochami ludzi ze środka ziemi, jak wykorzenić o nich pamięć, odkleić wspomnienie, zakazać czułej modlitwy?

To niebywała siła i nie wywodzę tej myśli z żadnej metafizyki czy innych czarów. O mocy pamięci o tych grobach świadczy najbardziej empiryczna współczesność. Jakże żarliwa i niespodziewana, tak wiele dekad po czasach zbrodni i terroru. Można sobie śmiało zadać pytanie, jakim cudem trwa ta pamięć pokoleń, dziedzictwo krwi, które każe upominać się o groby? Jak mój rówieśnik, urodzony 20 lat po wojnie, wychowany w zupełnie innej rzeczywistości, szkolony w buncie przeciw tradycji, odnajduje w sobie nagle irracjonalną na pozór tęsknotę za minionym pokoleniem, traumą sprzed wieku?

Nie wiem, nie rozumiem. Nie potrafię tego racjonalnie wyjaśnić. Przecież bólu w genach się nie dziedziczy; a jednak potrafi się odezwać i walczyć o swoje. Jakże jest to widoczne w pokoleniu potomków wołyńskiego ludobójstwa. Przecież nikt z tych ludzi nie był naocznym świadkiem zbrodni. Wielu opowieści nie przekazano, tak były drastyczne i okrutne. A jednak dla tylu historia zbrodni wołyńskiej to oś sensu historii. Wielka i nigdy niedopowiedziana epika o ludzkim losie, ciężarze dziejów, niemocy Boga i trudnych spraw między narodami. Jakże mocno to wyszło przy okazji filmu Smarzowskiego, jak jeszcze nieraz rozgrzeje do czerwoności polską debatę.

Też to przeżyłem, choć na swój sposób i w nieco innych stronach. Wiosną tego roku spełniłem marzenie sprzed lat i wybrałem się z rodzicami do Borysowa nad Berezyną. Dziś to wschodnia Białoruś, ale przed wiekami kraj zasiedlony gęstwiną polskich miasteczek i zaścianków. Zaścianków: to ważne, bo wsie były zwykle prawosławne i białoruskie, a w zaściankach mieszkali ludzie kultywujący polski język i obyczaj, dziedzice drobnej katolickiej szlachty. Jakże barwny, jak bujny był ten świat. Jak przywiązany do polskiej tradycji i jak głęboko patriotyczny. Przetrwał w biedzie i bez większych strat epokę rozbiorów i zaborów. Rozmontowali go dopiero po ryskiej zdradzie bolszewicy.

To, co zostało po wojnie, szybko zamieniano w kołchozy i sowchozy. Kto nie uciekł do Polski, szedł do sowieckich fabryk albo na budowę Biełomorkanału. A powrotu stamtąd już nie było. W latach 30. o resztkę dziedziców Rzeczypospolitej upomniała się Czerezwyczajka. W ramach tak zwanej operacji polskiej NKWD na miejscu albo w łagrach wymordowano 100 tysięcy Polaków. Gdzie są ich groby? Szkoda pytać.

Pojechałem w maju tego roku szukać na białoruskich łąkach i w białoruskich lasach śladów po grobach moich przodków. Jakimż jestem szczęściarzem, że znalazłem. Są do dziś na wiekowych cmentarzach w gęstej kniei koło Zabaszewicz, na drodze do Ustrony. Cmentarze właściwie do dziś istniejące, choć pożera je z wolna drapieżna przyroda. Wokół pustkowie. Czasem z kępy krzaków sterczy murowany próg bądź zbutwiała dębowa belka. A więc był tu kiedyś czyjś dom lub chata. Dziś rosną jałowce i gęsta leszczyna.

Ale cmentarze przetrwały. Pełno polskich nazwisk na kamiennych nagrobkach. Czasem przyjdzie tu stara kobieta szukająca w pamięci śladów konduktu sprzed dziesięcioleci. Świeczek nikt nie pali. A na drzewach wokół ruch jak codzień. Rude wiewiórki, rozwrzeszczane ptaki. W gęstych trawach pełno motyli. A więc życie w jakiejś pierwotnej formie wciąż trwa. Nie wiem, czy to pocieszenie.

PLUS MINUS

Prenumerata sobotniego wydania „Rzeczpospolitej":

prenumerata.rp.pl/plusminus

tel. 800 12 01 95

Plus Minus
Tomasz P. Terlikowski: Adwentowe zwolnienie tempa
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Plus Minus
„Ilustrownik. Przewodnik po sztuce malarskiej": Złoto na palecie, czerń na płótnie
Plus Minus
„Indiana Jones and the Great Circle”: Indiana Jones wiecznie młody
Plus Minus
„Lekcja gry na pianinie”: Duchy zmarłych przodków
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Plus Minus
„Odwilż”: Handel ludźmi nad Odrą