Reklama

Maciejewski - Jesteśmy wariatami czyli jak zrozumieć ludzkie szaleństwo

Nie potrafimy zrozumieć szaleństwa świata, w którym żyjemy, bo nie zaakceptowaliśmy jeszcze szaleństwa, które tkwi w każdym z nas.

Aktualizacja: 05.02.2017 12:33 Publikacja: 04.02.2017 23:01

Macie prawo do wszystkiego, co czyni was ludźmi – pokazał pacjentom szpitala psychiatrycznego McMurp

Macie prawo do wszystkiego, co czyni was ludźmi – pokazał pacjentom szpitala psychiatrycznego McMurphy (w rolę którego w ekranizacji „Lotu nad kukułczym gniazdem” wcielił się Jack Nicholson).

Foto: EAST NEWS

Komunistyczna Czechosłowacja i demokratyczne Stany Zjednoczone. Na pierwszy rzut oka dwa zupełnie różne światy. Jednak kiedy Miloš Forman wyemigrował po inwazji wojsk Układu Warszawskiego do „ojczyzny wolności", poznał tam książkę, która pokazała mu, że aby uciec od zniewolenia, nie wystarczy zmienić miejsce zamieszkania. Książką tą była powieść Kena Keseya „Lot nad kukułczym gniazdem". Forman, jako uciekinier zza żelaznej kurtyny, był najodpowiedniejszym kandydatem do stworzenia ekranizacji prozy Keseya.

W Czechosłowacji doświadczył on mechanizmu totalitarnego zniewolenia. O zakłamaniu, nieufności i utracie naturalnych ludzkich odruchów, jakie powodował ten system, reżyser opowiedział w niepokojących tragikomediach, takich jak „Czarny Piotruś" czy „Pali się, moja panno". W filmie na podstawie powieści Keseya odnajdujemy zaskakująco wiele z klimatu tych nakręconych jeszcze w Czechosłowacji produkcji.

Kesey napisał swą powieść zainspirowany prawdziwymi wydarzeniami. Przez kilka miesięcy był sanitariuszem w szpitalu psychiatrycznym. Praktycznie wszystkie postaci „Lotu nad kukułczym gniazdem" miały swoje autentyczne pierwowzory. Poza jednym. Randle Patrick McMurphy, w rolę którego w ekranizacji Formana wcielił się Jack Nicholson, był, według słów pisarza, zainspirowany „tragicznymi tęsknotami żywych ludzi, z którymi miałem do czynienia w szpitalu".

Marzenie o McMurphym

Pacjenci pokrążeni w letargu. Dokładnie zaplanowany i egzekwowany rozkład codziennych zajęć. W tle kojąca muzyka klasyczna. Nagle do tego spokojnego świata wkracza symulujący chorobę psychiczną kryminalista. Zaczyna burzyć porządek szpitalnej struktury, a jednocześnie budzić pozostałych pacjentów z uśpienia. Uśpienia wywołanego po części przez leki, ale chyba w większym stopniu przez monotonię i wygodę życia za murami szpitala psychiatrycznego.

Narrator powieści, którym jest jeden z pacjentów, wysoki Indianin o pseudonimie Wódz, twierdzi, że McMurphy rozprasza mgłę, w której dotychczas się poruszali. W jednej ze scen jest wręcz przekonany, że nowy pacjent wskrzesza ich do życia.

Reklama
Reklama

McMurphy podważył bowiem fundamentalną zasadę rządzącą życiem szpitala, która polegała na prostej transakcji: bezpieczeństwo w zamian za posłuszeństwo. My, personel, zapewnimy wam spokój i porządek, uchronimy przed niebezpieczeństwami czyhającymi poza szpitalnymi murami, a w zamian wy, pacjenci, będziecie nam we wszystkim posłuszni. Musicie się tylko wyrzec pragnień i ambicji, a my się już wami zaopiekujemy. O wszystkim możecie nam opowiedzieć, byle nie podniesionym głosem. Zapewnimy wam dzienną porcję papierosów, a po południu będziecie mogli pograć w karty. Tylko bądźcie spokojni, nie burzcie ustalonego porządku.

Tymczasem McMurphy pokazał poddanym temu rygorowi pacjentom, że mają prawo do złości, zabawy, uczuć, posiadania własnego zdania; po prostu do wszystkiego, co czyni nas ludźmi.

Forman mógł odnaleźć w prozie Keseya wiele wątków, które przypomniały mu zasady, na jakich oparte było totalitarne państwo. Łącznie z tym, że wspomniany już narrator „Lotu nad kukułczym gniazdem" dla zachowania chociaż minimalnej dozy wewnętrznej wolności zdecydował się przez wiele lat udawać głuchoniemego. Wycofanie się w prywatność przy jednoczesnym dopasowaniu do reguł narzucanych przez reżim to jeden z wątków słynnego eseju rodaka Formana, „Siły bezsilnych" Vaclava Havla. Nie trzeba było uwierzyć w system, wystarczyło „zaaprobować życie z nim i w nim. Już przez samo to bowiem zatwierdza się system, realizuje go, robi, jest nim".

Zniewolenie nie jest więc czymś właściwym jedynie dla systemów totalitarnych. Dlaczego jednak Kesey na symbol współczesnego świata wybrał szpital psychiatryczny? Dlaczego, gdyby to było więzienie, szkoła czy jakakolwiek inna instytucja, „Lot nad kukułczym gniazdem" nie miałby swojej mocy i głębi? Odpowiedzią jest fakt, że nie potrafimy zaakceptować i wyciągnąć konsekwencji z własnej nieracjonalności; z szaleństwa, które tkwi w każdym z nas. No bo przecież miało być tak pięknie: czysto i rozumnie.

Ojcem założycielem nowoczesnego myślenia o państwie i polityczności był Thomas Hobbes. Punktem wyjścia jego koncepcji był lęk panujący w stanie natury, rzeczywistości pozbawionej państwowego nadzoru. U jej źródła tkwiło przekonanie, że pozbawieni państwa stajemy się dzicy, zwierzęcy.

Państwo ma więc w zasadzie jeden cel – poskromić naszą naturę. Jego podstawowym zadaniem jest ochronienie ludzi przed nimi samymi. Żeby ten cel osiągnąć, o pewnych, najbardziej zapalnych, a więc i najważniejszych dla nas, sprawach nie powinniśmy dyskutować publicznie. Hobbes miał na myśli przede wszystkim religię, która dla współczesnych mu była wciąż najważniejszym elementem życia. Zasada ta jednak odnosi się do wszystkich tematów, które przeżywamy jako istotne dla naszego życia, o które jesteśmy w stanie zbyt gorąco się spierać. Człowiek jest z natury nieracjonalny i dziki, nie należy więc dopuścić do tego, by ludzka natura doszła do głosu w politycznym sporze. Najsłabszym elementem tej teorii są ci, którzy tworzą państwo, wspólnotę, czyli ludzie. Należało więc przedefiniować naturę ludzką tak, by stała się ona uległa wobec hobbesowskiego Lewiatana.

Reklama
Reklama

W tym świecie nie było oczywiście miejsca dla szaleństwa. Jeszcze w średniowieczu i renesansie szaleńcy należeli do społeczeństwa. Co prawda na specyficznych zasadach, ale jednak. Tymczasem nowoczesne państwo miało przede wszystkim zapewniać bezpieczeństwo swoim obywatelom. Obłęd był nie tylko czymś, czego nie można było zaakceptować. Trzeba było zapomnieć o jego istnieniu. We wczesnej epoce nowożytnej służyła temu instytucja „statków głupców". Obłąkanych umieszczano na okrętach i wysyłano na morze z zakazem zawijania po drodze do jakiegokolwiek portu.

Później ten sam cel próbowano osiągnąć poprzez internowanie szaleńców. Często na ośrodki odosobnienia dla obłąkanych wykorzystywano te same miejsca, w których wcześniej umieszczano zarażonych trądem. Szaleństwo, jak wcześniej trąd, odbierało prawo przynależności do społeczeństwa. Nie miało być ono leczone, dlatego też miejsca odosobnienia przypominały do złudzenia więzienia. Ich nadzorcy byli strażnikami, którzy dbali o to, by szaleństwo nie wydostało się z wyznaczonego dla niego rewiru.

Poskromić człowieka

Oświecenie podjęło próbę ucywilizowania ludzkiej natury, poskromienia czającego się w nas szaleństwa. Fundamentem oświeceniowej antropologii, sposobem, w jaki myślimy o tym, kim jest człowiek, było przekonanie, że jesteśmy w stanie być dojrzali, odpowiedzialni, spokojni; że potrafimy zapanować nad wywrotowością ludzkiej natury. Już nie tylko państwo miało trzymać naszą naturę w ryzach, od teraz to my sami mamy podjąć próbę jej poskromienia.

W oświeceniowej wizji Immanuela Kanta człowiek jest wolny i autentyczny jedynie wtedy, kiedy podlega prawu – uniwersalnym zasadom postępowania, które sam sobie narzuca. Cała naturalna, „przyrodnicza" sfera ludzkiej osobowości (popędowość, lęk, ambicje, wszystko co burzy porządek naszego życia, wtrąca nas z powrotem do stanu natury) jest czymś niższym, gorszym, co powinno zostać poddane kontroli czystego rozumu. Dojrzałość ma polegać na tym, że tłumimy całą nieracjonalną stronę naszej osobowości. Ten, kto kocha, gniewa się czy podważa ustalony porządek, jest mniej ludzki od tego, kto kieruje się tylko intelektem i podporządkowuje prawu.

Oświecenie miało również swoje konsekwencje w postaci zmiany stosunku do obłąkania. Miejsca odosobnienia zmieniły się w „domy poprawy". Szaleństwo zaczęto utożsamiać z nieporządkiem moralnym. Jeden z inicjatorów nowego podejścia do obłąkania pisał: „Nie ma człowieka tak zepsutego, żeby nie można myśleć o jego poprawie, trzeba mu tylko uprzytomnić, na czym polega jego interes". Szaleńcy musieli pokazać, że są w stanie nawrócić się na zdrowy, to jest etyczny, styl życia oraz udowodnić swoją przydatność dla społeczeństwa. Domy poprawy były więc również czymś w rodzaju obozów pracy. Moralny rygor i materialne zadośćuczynienie zastąpiły całkowite wykluczenie, któremu poddano szaleńców w poprzedniej epoce.

W okresie oświecenia szaleństwo nie miało prawa istnieć nawet na marginesie społeczeństwa. Byłoby ono wtedy dowodem porażki, braku absolutnej kontroli rzeczywistości przez czysty rozum. Dlatego obłęd trzeba było traktować jako efekt grzechów i błędów. Wszystko, co w człowieku obce i niezrozumiałe, zostało zdławione i zmuszone do milczenia. Mamy być spokojni i pożyteczni, w przeciwnym wypadku wspólnota wyrzuci nas poza swoje granice.

Reklama
Reklama

Oświeceniowa wizja ludzkiej natury miała bezpośrednie przełożenie na poziomie filozofii politycznej w postaci kantowskiego postulatu wiecznego pokoju. Jeżeli jesteśmy w stanie zapanować nad nieracjonalnością własnej natury, jej „przyrodniczą" (posługując się terminologią Kanta) warstwą, to możemy również poskromić całą przyrodę, świat zewnętrzny. Człowiek jest więc w stanie „ucywilizować", poddać nakazom rozumu całą rzeczywistość. Wszystkie konflikty, wojny i niesprawiedliwości są tylko przykrymi, ale koniecznymi etapami na drodze do osiągania doskonałego ładu i porządku. W szerszej perspektywie ludzie, a wraz z nimi świat zewnętrzny, dążą do wiecznego pokoju, uśmierzenia wszystkich sprzeczności i konfliktów.

Brzmi znajomo? Chociaż koncepcja ta powstała przeszło 200 lat temu, to marzenie o świecie bez wojen i sporów jest wciąż żywe. Najgłośniej wypowiedział je w 1989 roku Francis Fukuyama w eseju „Koniec historii". Upadek komunizmu miał oznaczać ostateczny triumf demokracji liberalnej – systemu, który zapewni wieczny pokój.

Oświecenie przegrało pod Verdun

Cała ta optymistyczna wizja miałaby rację bytu tylko jeżeli czysty rozum byłby rzeczywiście w stanie zapanować nad pozostałą częścią naszej osobowości. A poza tym, jeżeli to właśnie intelekt definiowałby nas jako ludzi, był fundamentem naszego człowieczeństwa. Jeżeli szaleństwo można by „internować" z naszego świata i nas samych.

Problem polega na tym, że, jak pokazuje popularność eseju Fukuyamy, w świecie polityki to przekonanie jest wciąż aktualne. Chcemy wierzyć, że kryzys ekonomiczny, kolejne konflikty zbrojne i ataki terrorystyczne to tylko wypadki przy pracy. Widać to w reakcjach zachodnich polityków na te wydarzenia. Udawajmy, że nic się nie wydarzyło, zdają się oni mówić. Ostatecznie przecież racjonalność musi zwyciężyć.

Nie potrafimy zrozumieć szaleństwa świata, w którym żyjemy, bo nie zaakceptowaliśmy jeszcze szaleństwa, które tkwi w każdym z nas. Tymczasem mit człowieka jako stworzenia w pełni racjonalnego został już dawno obalony. Szaleństwo doszło do głosu w obszarze kultury, ale polityka wciąż pozostaje na nie głucha.

Reklama
Reklama

Oświeceniowy ideał został ostatecznie pogrzebany w momencie narodzin psychoanalizy. W „Objaśnianiu marzeń sennych" Zygmunt Freud za „rdzeń naszego istnienia" uznał nieświadomość. To, co oświecenie próbowało okiełznać, kontrolować za pomocą intelektu albo przynajmniej zepchnąć na margines naszego życia, okazywało się fundamentem ludzkiej osobowości. To właśnie nieświadome pragnienia Freud uznał za źródło naszej kreatywności i intensywności wszystkich procesów psychicznych. Tam, gdzie oświecenie widziało błąd i zakłócenie, psychoanaliza zaczęła dostrzegać główną siłę napędową naszego życia. To nocny, mroczny, nieświadomy aspekt ludzkiej natury miał tworzyć i określać życie.

Nieświadomość okazała się siłą, której intelekt nie jest w stanie zanegować ani poskromić.

Nagły wzrost swej popularności psychoanaliza zanotowała po I wojnie światowej. Bezsensowność śmierci milionów Europejczyków otworzyła nam oczy na nieracjonalność nieodwołalnie wpisaną w ludzką naturę. Wielkiej wojny nie dało się uznać za konieczny etap na drodze do wiecznego pokoju. W okopach Verdun Kant przegrał z Freudem.

Oczywiście psychoanaliza przez ostatnie sto lat podlegała wielopłaszczyznowej krytyce oraz wielu wewnętrznym przemianom. Wszystkie te procesy utwierdziły jedynie przekonanie o zasadniczej słuszności tezy mówiącej o ogromnym wpływie nieświadomości na nasze życie. Nie podważyły one również skali, w jakiej psychoanaliza zmieniła współczesną kulturę.

Muzyka, sztuka, literatura, film. We wszystkich tych dziedzinach psychoanaliza wywołała prawdziwą rewolucję. Arnold Schönberg, człowiek, który dokonał w muzyce największego przełomu od czasów Pitagorasa. Był, jak Freud, wiedeńczykiem i inspirował się pismami ojca psychoanalizy. Tak opisywał on swe artystyczne credo: „Sztuka należy do dziedziny podświadomości! Każdy musi wyrazić siebie! Bezpośrednio! A nie poprzez gust, wychowanie, inteligencję, wiedzę czy umiejętności. Walczę o: całkowite wyzwolenie ze wszelkich norm, wszelkich oznak spójności i logiki".

Reklama
Reklama

Również nowe trendy w malarstwie potwierdzały odejście od dotychczas uznawanych konwencji. Bezpośrednio do odkryć psychoanalizy odwoływali się m.in. surrealiści i dadaiści.

W „Ulissesie", a później w jeszcze większym stopniu w „Finneganów trenie" Jamesa Joyce'a podświadomość wdarła się do literatury. Joyce'owski strumień świadomości zmieniał zasady „gry w literaturę". To już nie sposób, w jaki buduje się wypowiedź – schematyczny, poukładany, spokojny – ale poszarpany, nierówny i surrealistyczny tok myśli stał się literackim budulcem.

Psychoanaliza od początku inspirowała również filmowców. Luis Bunuel wykorzystał jej odkrycia już w niemym „Psie andaluzyjskim". Później dziedzina podświadomości była odkrywana i przepracowywana przez tak różnych twórców, jak Federico Fellini, Ingmar Bergman, David Lynch czy Andriej Tarkowski.

Żeby uświadomić sobie skalę zmian, jakie zaszły w naszym sposobie postrzegania i przeżywania świata w ciągu ostatnich dwóch wieków, wystarczy porównać malarstwo klasycystyczne ze współczesnym abstrakcjonizmem, muzykę Beethovena z kompozycjami Schönberga czy Messiaena, prozę Balzaka z powieściami Joyce'a.

We wszystkich tych sferach doszło do rewolucji. Rozumiemy samych siebie i otaczający nas świat zupełnie inaczej niż 200 lat temu. Psychoanaliza była dynamitem włożonym w sam środek wyobraźni Zachodu – wizji racjonalnego podmiotu będącego w stanie w pełni kontrolować swoje zachowanie. Po Freudzie nie dało się już dłużej utrzymywać mitu rozumu będącego w stanie poskromić szaleństwo tkwiące w człowieku. Teraz chodzi o to, żeby odnaleźć „rozum w szaleństwie". By z szaleństwa czerpać siłę i inspirację.

Reklama
Reklama

Dojrzałość nie polega już na tym, by intelekt zdusił i nie pozwolił dojść do głosu całej popędowej, nieracjonalnej warstwie naszej osobowości. Człowiek dojrzały w perspektywie psychoanalizy nie musi już tylko kontrolować samego siebie, ale raczej wypracować stan równowagi między różnymi, bardzo często sprzecznymi i wzajemnie skonfliktowanymi wymaganiami. Już nie tylko intelekt, ale również uczucia i popędy zostają uznane za elementy człowieczeństwa.

Nie będzie końca historii

Oświecenie wymagało od nas samokontroli i porządku, psychoanaliza – wyzwolenia, ekspresji naszego wnętrza i budowy kruchej równowagi między sprzecznymi żądaniami intelektu i podświadomości. Przede wszystkim jednak psychoanaliza zburzyła wiarę w możliwość osiągnięcia na tym świecie wiecznego pokoju, zapanowania nad żywiołem tkwiącym w nas i w świecie zewnętrznym. Z tego ostatniego wciąż nie wyciągnęliśmy wniosków. Nadal chcemy wierzyć w koniec historii, politykę opartą wyłącznie na racjonalności.

W XX wieku próbowaliśmy wyciszyć ludzką nieracjonalność totalitarnym zniewoleniem albo kapitalistycznym konsumpcjonizmem. Ekranizacja „Lotu nad kukułczym gniazdem" Miloša Formana, jego głębokie zrozumienie książki Keseya jest świadectwem, że zarówno totalitaryzm, jak i konsumpcjonizm są walką z tym samym wrogiem – szaleństwem, a więc zarazem autentycznością człowieka. A przecież nie chcemy mówić ściszonym głosem, być grzeczni i poprawni, przestrzegać dokładnie narzuconego nam z zewnątrz planu na życie. Postać McMurphy'ego z „Lotu nad kukułczym gniazdem" jest projekcją tragicznych tęsknot nas wszystkich.

PLUS MINUS

Prenumerata sobotniego wydania „Rzeczpospolitej”:

prenumerata.rp.pl/plusminus

tel. 800 12 01 95

Plus Minus
„Brat”: Bez znieczulenia
Plus Minus
„Twoja stara w stringach”: Niegrzeczne karteczki
Plus Minus
„Sygnaliści”: Nieoczekiwana zmiana zdania
Plus Minus
„Ta dziewczyna”: Kwestia perspektywy
Plus Minus
Gość „Plusa Minusa” poleca. Hanna Greń: Fascynujące eksperymenty
Materiał Promocyjny
Działamy zgodnie z duchem zrównoważonego rozwoju
Reklama
Reklama
REKLAMA: automatycznie wyświetlimy artykuł za 15 sekund.
Reklama
Reklama