– Pana zdaniem koleje trawi korupcja?
Niech pan sobie tylko wyobrazi, sahib. Gdy byłem naczelnikiem stacji, ludzie ustawiali sobie zegarki według przyjazdów i odjazdów pociągów. Teraz to my pytamy ludzi o czas, żeby ustawić zegary. Nie dba się już o punktualność. Wczorajszy pociąg przyjeżdża dzisiaj, a dzisiejszy przyjedzie jutro. Nikomu nawet nie przyjdzie do głowy ogłosić, że spóźnienie wyniesie dziesięć czy dwanaście godzin. Źle się dzieje. Bardzo źle.
Zatrute narodziny
Abdul Majid urodził się w części Pendżabu, która obecnie należy do Indii. Podczas podziału został wypędzony ze swojej wioski i musiał wędrować z rodziną w monsunowym błocie do obozu uchodźców. Brakowało wody pitnej i podstawowych warunków sanitarnych. Wkrótce wybuchła epidemia cholery.
– Matka zmarła w obozie. Na cholerę. O drugiej nad ranem – powiedział Abdul Majid, spuszczając wzrok. – Tego samego dnia o drugiej po południu odszedł mój ojciec.
– Stracił pan oboje rodziców tego samego dnia?
– Tak. Wieczorem pochowaliśmy matkę, potem ojca, rano dziewiątego października.
– Musieliście ich pochować sami?
– Tak. Sami. Obok meczetu. Przy modlitwach. Miałem ledwie piętnaście lat. Nazajutrz musieliśmy iść do nowego miejsca, wsiąść w pociąg. W tłumie zgubił się mój młodszy brat. Nigdy więcej go nie zobaczyłem. Rano, gdy pociąg przejeżdżał przez rzekę Bjas, spojrzałem w dół i zobaczyłem setki trupów rozrzuconych po korycie, jedzonych przez krowy, psy i jastrzębie. Strasznie cuchnęło. W końcu po wielu godzinach, o trzeciej po południu, przekroczyliśmy granicę w Atari. Dziwiliśmy się, gdy ludzie wołali: Pakistan zindabad! Witali nas, dawali jedzenie i wodę. Nie mieliśmy nic w ustach od czterech, pięciu dni. Dopiero wtedy dotarło do nas, że żyjemy.
Pakistan jako państwo rodził się w bólach, także dla Indii ten okres był gehenną. Każdy, z kim rozmawiałem, miał do opowiedzenia jakąś dramatyczną historię z tamtych czasów, ale najstraszniejszą usłyszałem od znajomego pana Majida, staruszka o nazwisku Khawajah Bilal, który w roku 1947 był naczelnikiem dworca kolejowego w Lahore.
– Przychodziłem tutaj jeszcze w czasach studenckich – powiedział, gdy usiedliśmy na ławce przed dawnym biurem naczelnika stacji. – Przed podziałem ten dworzec słynął z elegancji. Perony były czyste. Wagony lśniły. Ludzie zachowywali się cicho i kulturalnie. Pracownicy kolei nosili się z fasonem. Mieli nienaganne mundury, wypolerowane guziki. Błyskały złote galony. Wszystko to się skończyło, gdy nastąpił podział.
– Co się stało? – spytałem.
– Czternastego sierpnia miałem dyżur. Ogłoszono, że podział został przypieczętowany. Zaraz potem zaczęła się rzeź. Gdziekolwiek spojrzeć, widzieliśmy mordy. Ludzkie życie się nie liczyło. Jakby przestały istnieć prawo i wszelkie zasady. Nie pomogli nawet żołnierze, którzy zbudowali przed dworcem barykadę z drutu kolczastego. Nadal mordowano. Na peronach, na mostach, w halach biletowych. Dźgano nożami, gwałcono, palono. W biurze naczelnika miałem pryczę. Bałem się wrócić do domu. W nocy nie mogłem spać, bo z peronu dobiegały krzyki i jęki umierających. Rano wszędzie walały się trupy. Pewnego razu o poranku, był to, zdaje się, trzydziesty sierpnia, przyjechał Bombay Express. Z Delhi przez Bhatindę. Zabici leżeli w toaletach, na siedzeniach, pod siedzeniami. W pociągu było jakieś dwa tysiące ludzi. Przeszukaliśmy cały i znaleźliśmy tylko jednego żywego. Rzeź urządzono na stacji w Bhatindzie. Jedyny, który ocalał, powiedział nam, że poszedł do maszynisty, Anglika, a ten go ukrył w zbiorniku z wodą przy silniku. Sikhowie go nie zauważyli i poszli dalej. Tylko dlatego przeżył. Jeden z dwóch tysięcy pasażerów. Potem napadano już na każdy pociąg z Indii. A dziennie przyjeżdżało ich ze sto. W każdym trupy.
Słuchając tych mrożących krew w żyłach opowieści, zrozumiałem, że dla ludzi mieszkających w Pakistanie i Indiach koszmar podziału nie jest tylko historią, wspomnieniami dziadków – większość nosiła sine blizny, niezagojone rany, które nadal, po upływie pół wieku, zatruwały relacje między hinduistami i muzułmanami, Indiami i Pakistanem.
Dziś główne połączenie z Lahore do Delhi, dawniej najruchliwsze w Indiach, prawie zamarło. Tylko raz w tygodniu przez dworzec w Lahore przejeżdża pociąg do Indii. Najczęściej jest pusty. ©?
Książka Williama Dalrymple „Kalijuga" w przekładzie Bereniki Janczarskiej ukazała się nakładem wydawnictwa Noir sur Blanc. Śródtytuły i tytuł pochodzą od redakcji.