Union Berlin. Ze Starej Leśniczówki na niemieckie salony

Klub z byłej NRD, trzy lata po awansie wspiął się na szczyt Bundesligi, jest liderem tabeli. Jeszcze ćwierć wieku temu był bliski bankructwa, a przed upadkiem ratowali go kibice.

Publikacja: 13.10.2022 03:00

Piłkarze Unionu Berlin Paul Jaeckel (z prawej) i Jamie Leweling cieszą się po zdobyciu gola w meczu

Piłkarze Unionu Berlin Paul Jaeckel (z prawej) i Jamie Leweling cieszą się po zdobyciu gola w meczu z VfB Stuttgart

Foto: PAP/DPA

Mieli być ciekawostką, powiewem świeżości w lidze, w której karty rozdawały Bayern Monachium i Borussia Dortmund. Mieli szybko pożegnać się z elitą, w najlepszym przypadku walczyć o utrzymanie. A oni coraz śmielej poczynają sobie na salonach.

W pierwszym roku zajęli 11. miejsce, w drugim – siódme, w trzecim byli już w czołowej piątce i zakwalifikowali się do Ligi Europy. W tym sezonie zatrzymali już Bayern (1:1), pokonali RB Lipsk (2:1), wygrali derby z Herthą (3:1), a w niedzielę podejmą Borussię Dortmund. Mimo to cały czas powtarzają, że priorytetem jest pozostanie w Bundeslidze. Skromność czy kurtuazja? Może po prostu trzeźwa ocena sytuacji.

Czytaj więcej

Prezydent UEFA: Wykluczyć Białorusinów? To populistyczne

Przez lata z zazdrością patrzyli na Herthę. W podzielonym przez mur Berlinie Union znalazł się po tej gorszej stronie barykady. Musiał więc rywalizować z milicyjnym Dynamo (dziesięć mistrzostw NRD w latach 1979–1988) i wojskowym Vorwaerts, ale nie mógł liczyć na takie wsparcie państwa jak te zespoły. Był klubem antysystemowców, przyczółkiem kultury alternatywnej i wolności.

Zespołom z byłej NRD po zjednoczeniu było bardzo trudno. Dość powiedzieć, że ekipa z dzielnicy Koepenick została dopiero piątą drużyną z byłej NRD (po Dynamie Drezno, Hansie Rostock, VfB Lipsk i Energie Cottbus), która awansowała do Bundesligi. Robiący furorę RB Lipsk, wspierany przez Red Bulla, powstał już po zjednoczeniu Niemiec.

Zanim jednak Union wdrapał się na szczyt, pod koniec lat 90. był bliski bankructwa. Uratowali go kibice. Nie po raz pierwszy i nie ostatni. Kiedy pojawiły się problemy z uzyskaniem licencji na grę w czwartej lidze, zbierali środki, m.in. oddając krew. A gdy okazało się, że stadion nie spełnia wymogów 2. Bundesligi, wyremontowali go własnymi rękami.

Czytaj więcej

Liga Mistrzów. Szachtar zaskoczył Real, widowisko w Warszawie

Stara Leśniczówka, bo tak nazywa się obiekt położony na przedmieściach Berlina, to wyjątkowe miejsce na mapie Bundesligi. By do niej dotrzeć, trzeba przejść przez las, a atmosfera na trybunach pozwala przenieść się w czasie. Nie ma tu korporacyjnej publiczności, są za to kibice z krwi i kości pełni oryginalnych pomysłów.

Po awansie do Bundesligi wzięli ze sobą na pierwszy mecz zdjęcia zmarłych bliskich, a kilka lat wcześniej, podczas zwycięskiego dla Niemiec mundialu w Brazylii, zabrali z domów kanapy i ustawili je na murawie przed wielkim ekranem, by wspólnie dopingować swoją reprezentację.

– U nas kibice nie są klientami – zaznacza prezes Dirk Zingler. Kiedyś sam był jednym z nich, jeździł na mecze Unionu, zna się na futbolu. To jego przyjście uważa się za przełomowy moment w historii klubu. Podobnie jak zatrudnienie na stanowisku trenera Ursa Fischera.

Szwajcar, który prowadzi Union od 2018 roku, potrafi wydobyć ze swoich zawodników wszystko, co najlepsze. Może nawet więcej, niż sami się spodziewali. To zwolennik ciężkiej pracy i tego samego oczekuje od swoich piłkarzy. W Unionie nie ma gwiazd, głośnych nazwisk (najbardziej znany jest Rani Khedira, młodszy brat Samiego, byłego reprezentanta Niemiec), panuje przekonanie, że każdego da się zastąpić.

Przemyślana polityka transferowa to klucz do sukcesu i maszynka do zarabiania pieniędzy. Nigeryjczyk Taiwo Awoniyi kosztował 8 mln euro, strzelił 25 goli i został sprzedany do Nottingham Forest za 20 mln. Lukę w ataku udało się wypełnić (bramkami dzielą się Sheraldo Becker z Surinamu i sprowadzony latem ze Szwajcarii Amerykanin Jordan Pefok), a obrona, która straciła tylko sześć goli w dziewięciu meczach Bundesligi, może być wzorem dla konkurencji.

Sukces Unionu miał też przez chwilę polską twarz. Rękę do awansu do Bundesligi przyłożył bramkarz Rafał Gikiewicz. Zanim odszedł do Augsburga, zrobił Polakom dobrą reklamę, ale oni z tej szansy nie skorzystali.

Paweł Wszołek po roku spędzonym na ławce i trybunach wrócił do Legii, Tymoteusz Puchacz po wypożyczeniu do Turcji nie znalazł innego pracodawcy i został w klubie, ale gra tylko w meczach pucharowych.

Mieli być ciekawostką, powiewem świeżości w lidze, w której karty rozdawały Bayern Monachium i Borussia Dortmund. Mieli szybko pożegnać się z elitą, w najlepszym przypadku walczyć o utrzymanie. A oni coraz śmielej poczynają sobie na salonach.

W pierwszym roku zajęli 11. miejsce, w drugim – siódme, w trzecim byli już w czołowej piątce i zakwalifikowali się do Ligi Europy. W tym sezonie zatrzymali już Bayern (1:1), pokonali RB Lipsk (2:1), wygrali derby z Herthą (3:1), a w niedzielę podejmą Borussię Dortmund. Mimo to cały czas powtarzają, że priorytetem jest pozostanie w Bundeslidze. Skromność czy kurtuazja? Może po prostu trzeźwa ocena sytuacji.

Pozostało 84% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Piłka nożna
Miał odejść, a jednak zostaje. Dlaczego Xavi nadal będzie trenerem Barcelony?
Piłka nożna
Polacy chcą zostać w Juventusie. Zieliński dołącza do mistrzów Włoch
Piłka nożna
Zinedine Zidane – poszukiwany, poszukujący
Piłka nożna
Pięciu polskich sędziów pojedzie na Euro 2024. Kto znalazł się na tej liście?
Piłka nożna
Inter Mediolan mistrzem Włoch. To będzie nowy klub Piotra Zielińskiego