"Waloryzacja" – po wpisaniu tego hasła w kwietniu 2019 r. w popularnych wyszukiwarkach internetowych pierwszy wyświetlany wynik to link do strony darmowej encyklopedii internetowej, zawierającej definicję tego pojęcia. Mowa tam o tej odmianie waloryzacji, która pozwala sądowi na zmianę wartości świadczeń stron, gdy po zawarciu umowy nastąpiła „istotna zmiana siły nabywczej pieniądza" (art. 358[1] kodeksu cywilnego). Ta instytucja prawa cywilnego jest stosowana, gdy w gospodarce występują silne wahania inflacyjne lub deflacyjne. W Polsce, na przełomie lat 90. XX w., w wyniku zmian ustrojowych wystąpiło zjawisko hiperinflacji (sięgającej kilkuset procent w skali kilkunastu miesięcy) i wtedy instrument ten mógł mieć szerokie zastosowanie. Na szczęście, od prawie trzydziestu lat gospodarka rynkowa w Polsce nie odnotowuje tak niekorzystnych zjawisk ekonomicznych.
Wracając do wyników wyszukiwania, kolejne dwadzieścia kilka odsyła nas do stron poświęconych zmianom wysokości emerytur i rent. Jest to w zasadzie co roku temat popularny, bo w lutym ogłaszane są wskaźniki podwyższenia świadczeń wypłacanych przez ZUS. Z reguły różnice są kilkuprocentowe, a więc nie wynikają z nadzwyczajnych zmian gospodarczych, lecz „idą w ślad" za corocznymi, przewidywalnymi i opartymi na badaniach GUS wskaźnikami inflacji. Celem tej „waloryzacji" jest zmniejszenie skutków wolno postępującego (i ekonomicznie pożądanego) wzrostu poziomu cen i usług dla odbiorców świadczeń ZUS.
Dopiero w trzeciej dziesiątce wyników pojawia się pierwsza definicja „waloryzacji", nawiązująca do tzw. klauzuli rebus sic stantibus (art. 357[1 ]kodeksu cywilnego). W wolnym tłumaczeniu z łaciny na język polski zwrot ten oznacza „skoro sprawy tak się mają". Celem klauzuli jest łagodzenie skutków zmian warunków umowy w toku jej realizacji. Chodzi jednak o zmiany „nadzwyczajne" i „nieprzewidywalne", które burzą równowagę stosunków stron umowy i narażają jedną z nich na znaczne trudności w wykonaniu zobowiązania lub na rażącą stratę. Najczęściej dotknięte takimi zmianami są umowy długoterminowe, np. dotyczące inwestycji budowlanych (z reguły okres wykonywania takich umów to kilka lat). Gdy sąd dojdzie do przekonania, że takie okoliczności wystąpiły, stosując art. 357[1] k.c., może podwyższyć wynagrodzenie umowne wykonawcy albo nawet zadecydować o rozwiązaniu umowy.
Ta podstawowa zasada prawa cywilnego, zaliczana do tzw. klauzul generalnych, ma długą historię zastosowania w różnych systemach prawnych – w Polsce jest obecna zaledwie od trzydziestu lat. Odnosząc się do wyników wyszukiwarek internetowych można odnieść wrażenie, że „waloryzacja" w tym rozumieniu nie ma aż takiego znaczenia dla obrotu gospodarczego – przynajmniej nie takiego jak coroczna podwyżka emerytur i rent lub możliwość zmiany umowy w razie galopującej inflacji lub deflacji. Tymczasem od 2018 r. na rynku usług budowlanych coraz głośniej o tym, że budowy dróg, autostrad i linii kolejowych realizowane na podstawie długoletnich umów zawartych w latach 2013–2015 wiążą się z ponoszeniem przez wykonawców wysokich, niekiedy rażących strat.
Zaciskanie pasa
Sytuacja ta wynika z kilkunastu, a nawet kilkudziesięcioprocentowych wzrostów cen materiałów i robocizny, odnotowanymi w latach 2016 i 2017. Przyczyny tych wzrostów są różne: odpływ z polskiego rynku pracowników fizycznych i wykwalifikowanych w robotach budowlanych, wzrost cen paliw, a także równoległe prowadzenie wielu inwestycji drogowych i kolejowych. W takich warunkach rynkowych podaż podstawowych surowców budowlanych (kruszywa, betonu, armatury) nie nadąża za popytem, co w naturalny sposób powoduje wzrost cen. Z punktu widzenia ekonomicznego mechanizm zmian jest bardzo czytelny. W chwili składania ofert przez przyszłych wykonawców takie czynniki, a w szczególności ich skala, były jednak nieprzewidywalne.