Jako naukowcy zaangażowani w ochronę przyrody i prowadzący badania nad zwierzętami (w tym większość z nas – również nad gatunkami łownymi) czujemy się w obowiązku sprostować podane przez pana Daniłowicza tezy. Tworzą one bowiem mylny obraz funkcjonowania populacji dzikich zwierząt, jak również funkcjonowania i zasadności gospodarki łowieckiej w obecnym jej kształcie.
Czytaj także: Witold Daniłowicz: Popierajmy łowiectwo, zanim będzie za późno
Po pierwsze, przytoczone w artykule przykłady gatunków łownych, których populacje w Polsce rosną, mogą sprawiać wrażenie, że łowiectwo nie zagraża rodzimym gatunkom, a jedynie obniża ich zbyt wysokie liczebności. Autor nie wspomniał jednak o szeregu gatunków, których populacje w Polsce od dekad wyraźnie maleją i są już nieliczne, a mimo to zwierzęta te nadal są zabijane przez myśliwych. Na przykład cztery gatunki ptaków uznane obecnie za łowne: łyska, czernica, cyraneczka i głowienka, od lat zmniejszają liczebność na tyle poważnie, że Polski Komitet Krajowy Międzynarodowej Unii Ochrony Przyrody (IUCN) zaapelował o wykreślenie ich z listy gatunków łownych. Drastycznie w ciągu ostatnich dekad spada również liczebność zajęcy i kuropatw. Zauważają to sami myśliwi, a mimo to nadal strzelają do tych zwierząt, corocznie zabijając ich tysiące. Za wzrost liczebności ssaków kopytnych natomiast nie odpowiada zmniejszenie pozyskania łowieckiego – to akurat regularnie rośnie – ale m.in. ocieplenie klimatu (wpływające na zwiększenie dostępności biomasy roślinnej oraz przeżywalność zwierząt, szczególnie podczas coraz łagodniejszych zim), a także dokarmianie.
Po drugie, pan Daniłowicz wskazał gatunki, które faktycznie mogą generować szkody w gospodarce rolnej i leśnej, co sprawia wrażenie zasadności i pożyteczności łowiectwa. Nie wspomniał jednak o wielu gatunkach, które nie powodują szkód ani nie są w żaden inny sposób konfliktowe, a mimo to są zabijane przez polskich myśliwych. Do takich zalicza się np. większość ptaków łownych. Na przykład słonki i jarząbki nie powodują strat ekonomicznych, ich populacje nie są zbyt liczne, a mimo to są one zabijane w ramach polowań.
Po trzecie, autor wylicza szkody gospodarcze powodowane przez zbyt liczne, jego zdaniem, populacje kilku gatunków ssaków, a równocześnie pomija całkowicie rolę dokarmiania – ochoczo wykonywanego i propagowanego przez myśliwych – w zwiększaniu liczebności tych właśnie gatunków, szczególnie dzików. Zwierzętom tym dostarcza się ogromne ilości wysokokalorycznego, ale nieodpowiedniego dla nich pokarmu (np. kukurydzy, marchwi, chleba), w sposób nienaturalny stymulując ich rozrodczość. Efektem dokarmiania jest upośledzenie naturalnych mechanizmów regulujących płodność, a także przyzwyczajanie zwierząt do pożywienia, którego w lasach nigdy nie było. To z kolei może zwiększać szkody w uprawach rolnych. Dokarmianie może również zwiększać lokalnie presję zwierząt na lasy gospodarcze, a skupianie się dużej liczby zwierząt wokół miejsc wykładania karmy zwiększa ryzyko infekcji i inwazji pasożytniczych.