Został pan profesor szefem jednego z zespołów ekspertów, które mają opracować zmiany w prawie spółek, by usprawnić nadzór właścicielski nad państwowymi firmami. Czego mu brakuje?
Nie podjąłem się usprawnienia nadzoru właścicielskiego nad państwowymi firmami, ale przywrócenia realnego nadzoru właścicielskiego nad spółkami akcyjnymi przez akcjonariusza dominującego bez względu na formę własności. Państwo i samorząd jest jednak skomplikowanym właścicielem, którego tylko formalnie można zamknąć w cywilistycznym pojęciu państwowej czy samorządowej osoby prawnej. W rzeczywistości mamy tu do czynienia z grupami interesów, które nie zachowują się jak właściciel, bo mają poczucie, że ich decyzje nie dotyczą ich majątku oraz że jako formalni właściciele mają swoje „pięć minut". Rodzi to pokusę hazardu moralnego, czyli podejmowania decyzji na koszt innych. W prawie spółek od kilkuset lat jest mowa o konflikcie między zarządem a akcjonariuszami oraz między akcjonariuszem dominującym i akcjonariuszami mniejszościowymi.
Cóż jest zatem szczególnego w państwowych spółkach?
W spółkach kontrolowanych przez państwo i samorządy mamy konflikt znacznie poważniejszy, bo słabo rozpoznany. Jest to konflikt między formalnym i rzeczywistym akcjonariuszem. Ów formalny akcjonariusz to dynamicznie zmieniające się i walczące ze sobą grupy interesów, a rzeczywisty akcjonariusz to w spółkach kontrolowanych przez państwo jego obywatele, a przez samorządy społeczności lokalne. Nie jest to problem specyficznie polski. W nadzorze właścicielskim brakuje właściciela. Tak jak pytamy, ile jest masła w maśle, tak należy pytać „ile jest właściciela we właścicielu". W nadzorze państwowym i samorządowym od 1989 r. brakuje poczucia, że formalny właściciel jest powiernikiem rzeczywistego.
Czytaj także: Nowy nadzór właścicielski nie uniknął starych błędów