Prof. Genowefa Grabowska opowiada jak została prawnikiem

Rozmowa z prof. Genowefą Grabowską, wykładowcą prawa międzynarodowego na Uniwersytecie Śląskim

Publikacja: 10.06.2014 15:43

Prof. Genowefa Grabowska opowiada jak została prawnikiem

Foto: Fotorzepa, Bartek Sawka Bartek Sawka

Rz: Podobno na prawo poszła pani wbrew rodzicom.

Genowefa Grabowska:

Moi rodzice marzyli o tym, żebym została lekarzem. Taka była wówczas moda, że dobrze było mieć w rodzinie księdza albo lekarza. Z kolei nauczyciele w szkole próbowali mnie kierować na historię lub fizykę. A że z natury jestem przekorna, to wybrałam coś zupełnie innego, czyli prawo.

Tylko z przekory?

Pamiętam z liceum taką fraszkę: „Prawo jest jak pajęczyna, bąk się przebije, a na muchę wina". Zaintrygowała mnie, chciałam sprawdzić, czy rzeczywiście tak jest. Sama z mojego małego miasteczka pojechałam na egzamin wstępny.

Rodzice nie protestowali?

Jak już ogłosiłam, że się dostałam, to szybko zaakceptowali mój wybór. Ojciec, który był nauczycielem, co pół roku sprawdzał mi potem indeks.

A jak się pani spodobały same studia?

Zachwyciły mnie. Na Uniwersytecie Wrocławskim było wtedy bardzo dużo profesorów z uniwersytetów Wileńskiego i Lwowskiego. Byliśmy zafascynowani ich otwartością, umysłowością. Pamiętam, że jako młode dziewczyny podziwiałyśmy też to, jak byli dobrze ubrani. Śledziłyśmy z zainteresowaniem, czy dziś profesor ma dobrane skarpetki do krawata... Z wykładów prof. Longchamps de Bérier niewiele wtedy rozumieliśmy. Inny profesor – od prawa finansowego – głosił tezę o obumieraniu podatku od wynagrodzeń. Dawał jednak bezpieczną cezurę czasową – 50 lat. Profesora już nie ma, podatek ma się dobrze... Jeszcze inny profesor – od prawa rolnego – miał z kolei taki trochę lekceważący stosunek do kobiet: zastanawiał się, czego to kobieta może się wyuczyć.

Kobiety nie miały łatwo na uczelni?

Było nas na pewno mniej niż dziś, kiedy wśród studentek prawa dominują panie. Ale poza właśnie tym trochę lekceważącym stosunkiem tego jednego profesora nie pamiętam jakichś trudności.

Czemu wybrała pani jako specjalizację właśnie prawo międzynarodowe?

Bo ono było takie inne od tego krajowego, często siermiężnego, motywowanego ideologicznie. Wydawało mi się bardzo barwne. Kiedy zaproponowano mi, żebym została na uczelni, pamiętam, że znów nie spodobało się to moim rodzicom. Tata powiedział wtedy: zastanów się, co robisz – jako naukowiec będziesz całe życie w podartych butach chodzić. Powiedziałam: no to będę – i zostałam na uczelni.

Przepowiednia ojca się sprawdziła?

Nie, nie było tak źle. Choć mieliśmy z mężem, również naukowcem, także trudniejsze chwile. Po jakimś czasie przeniosłam się do Krakowa, gdzie pracowałam na Uniwersytecie Jagiellońskim. Później trafiliśmy do Katowic, gdzie na Uniwersytecie Śląskim jestem do dziś. Oczywiście wszystkie te miejsca są dla mnie ważne, ale chyba największe znaczenie dla mojego ukształtowania miał właśnie Wrocław.

Dlaczego?

Nasz mistrz, prof. Stanisław Hubert, był bardzo otwarty. Spotkania naukowe odbywały się u niego w domu. Tam poznałam m.in. prof. Krzysztofa Skubiszewskiego, późniejszego ministra spraw zagranicznych. To było niezwykłe, że takich jeszcze nieopierzonych magistrów dopuszczano do takiego intelektualnego świata.

Nie przez całe życie zajmowała się jednak pani wyłącznie nauką. Była pani m.in. senatorem.

Tak. Miałam to szczęście, że kiedy byłam w Senacie, dostosowywaliśmy nasze prawo do unijnego. Kierowałam komisją spraw zagranicznych i europejskich. Wszystkie te przepisy przechodziły przez moje ręce. Było to bardzo pracochłonne, ale także fascynujące, zwłaszcza dla mnie – naukowca, który zajmował się prawem międzynarodowym. Pamiętam, jak tuż przed naszą akcesją, 30 kwietnia 2004 r., przyjmowaliśmy tzw. ustawę czyszczącą, która zmieniała 102 inne polskie ustawy.

Była pani jeszcze bliżej prawa międzynarodowego – jako europosłanka.

Nauczyłam się dzięki temu rozmawiać i negocjować z tymi, którzy mają inne poglądy. Pamiętam, jak rozmawialiśmy o unijnym uregulowaniu dotyczącym ściągalności alimentów. Kiedy mówiłam o alimentach od dzieci dla rodziców, wielu kolegów ze Szwecji się dziwiło, nie znali bowiem takiej regulacji. Kiedy mówiłam o alimentach dla małżonka po rozwodzie – dziwił się kolega z Malty, bo tam wówczas rozwody nie były dopuszczalne. Ale mimo takich różnic udało nam się wypracować wspólne rozwiązanie.

—rozmawiała Katarzyna Borowska

Rz: Podobno na prawo poszła pani wbrew rodzicom.

Genowefa Grabowska:

Pozostało 99% artykułu
Opinie Prawne
Maciej Gawroński: Za 30 mln zł rocznie Komisja będzie nakładać makijaż sztucznej inteligencji
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Opinie Prawne
Wojciech Bochenek: Sankcja kredytu darmowego to kolejny koszmar sektora bankowego?
Opinie Prawne
Tomasz Pietryga: Sędziowie 13 grudnia, krótka refleksja
Opinie Prawne
Rok rządu Donalda Tuska. "Zero sukcesów Adama Bodnara"
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Opinie Prawne
Rok rządu Donalda Tuska. "Aktywni w pracy, zapominalscy w sprawach ZUS"