Rz: Na rynku europejskim, w tym polskim, pojawia się coraz więcej firm prawniczych działających niestandardowo. Otwierają biura w przeszklonych lokalach, do których można wejść wprost z ulicy, nie trzeba się umawiać na określoną godzinę. Żadnych czerwonych dywanów i marmurów. Czy to jest kierunek, w jakim powinny pójść tradycyjne kancelarie?
Thierry Wickers: Z badań opinii publicznej w różnych krajach wiadomo, że wiele osób, nawet połowa społeczeństwa, nigdy w życiu nie miało do czynienia z prawnikiem. Nawet nie są świadomi, że mają jakiś problem prawny. Mimo to tacy ludzie też tworzą rynek na nasze usługi. Z myślą o nich powinniśmy uczynić dostęp do tych usług bardziej przyjaznym. Służą do tego dość proste narzędzia, tak jak wspomniane przez pana upodobnienie kancelarii do sklepu albo wywieszenie cennika podstawowych usług.
Takie chwyty marketingowe stosują prawnicy bez licencji. A czy na rynku regulowanym też by się to przyjęło?
Dla nas, prawników „regulowanych", to może być pewna inspiracja. Prawnicy „nieregulowani" po prostu zajmują miejsce na rynku i nie można tego ignorować.
W Polsce podobne butiki prawne też się pojawiają, np. w centrach handlowych, i wywołują gorące dyskusje w środowisku prawniczym. Są wątpliwości, czy w takich miejscach uda się zachować w dyskrecji sprawy klienta.