Wszystko „w duchu uszanowania praw osób transseksualnych i ich ochrony przed dyskryminacją" i pod groźbą obcięcia subwencji federalnej dla opornych. Okólnik był odpowiedzią na uchwałę zgromadzenia stanowego Karoliny Północnej, nakazującą korzystanie z toalet zgodnie z płcią zapisaną w akcie urodzenia.
Karolina Północna z dwunastoma innymi stanami oskarżyła rząd federalny o ideologiczną manipulację pojęciami płci i łamanie prawa do ochrony intymności w toaletach, prysznicach i przebieralniach, co jest działaniem sprzecznym z konstytucją. Okólnik Obamy miał zakazać w środowisku szkolnym dyskryminacji transseksualistów, lecz jego nieostrość uczyniła z niego narzędzie rewolucji kulturowej, sprowadzającej się do potwierdzenia prawa swobodnego wyboru płci zgodnie z subiektywnym odczuciem.
Bitwa o toalety to część szerszego ruchu na rzecz propagowanego przez LGBT zakazu „dyskryminacji ze względu na orientację czy tożsamość seksualną" z użyciem strategii niszczących pozwów sądowych oraz wprowadzeniem nowych pojęć do języka.
Na przykład rodzice proszący w Wydziale Ochrony Zdrowia Nowego Jorku o świadectwo urodzenia dziecka odpowiadają na pytanie, czy „kobieta, która urodziła", chce się uważać za kobietę czy za mężczyznę. To świat, w którym ciało i jego świadomość funkcjonują jako odmienne byty. Racjonalizacją takiego działania jest zakaz dyskryminacji, lecz oznacza to całkowite przekształcenie norm kulturowych i uznanie rzeczywistości za pozbawioną jakiejkolwiek obiektywnej struktury. W takiej wizji nie istnieje żaden obiektywny świat moralny. Sens rzeczywistości utożsamiony jest z jego subiektywnym zdefiniowaniem. To fantazja wolności rozumianej jako ucieczka od wszelkich ograniczeń, łącznie z ograniczeniami ciała.
Taki człowiek „wyzwolony" z wszystkiego jest jak baron Munhausen wyciągający się z bagna za własne włosy. Ciągle pyta o tożsamość, którą uczynił na zawsze otwartą. Dzisiejsza rewolucja kulturowa to wykuwanie nowego języka, praw, instytucji w dziedzinie seksualności, nie tyle polityczna, ile antropologiczna, gdzie np. mężczyzna czy kobieta nie mają obiektywnego bytu, lecz stają się subiektywnym wyborem z żądaniem jego uznania za prawo człowieka. Celem języka nie jest już dotarcie do istoty rzeczy, lecz wyeliminowanie kulturowego, religijnego, wreszcie zdroworozsądkowego myślenia zdefiniowanego jako bigoteria. To odmowa uznania realnego świata na rzecz wyobrażeniowego, istota każdej utopii, z nigdy niekończącą się walką dobra ze złem w komnacie pełnym luster. Jeśli bowiem definicja natury, w tym człowieka, jest wyłącznie formą subiektywnie realizowanej inżynierii społecznej, to konsekwencją staje się przekonanie, iż władza może wszystko, jeśli tylko zastosuje skuteczne mechanizmy przekształcenia natury. Nie Bóg, nie tradycja, nie natura, w tym seksualność, nie wzgląd na dobro innego określają sens rzeczywistości, lecz prometejski bunt. Jeśli natura, kultura, społeczeństwo, inni nie określają już granic, lecz moje „Ja", to ich unicestwienie jest obowiązkiem państwa liberalnego jako narzędzia emancypacji.