Poprawki zgłoszone w środę zmniejszyły nieco prezydenckie kompetencje w kwestii sędziów odchodzących w stan spoczynku. W najnowszej wersji projektu to już nie Andrzej Duda, ale nowa Krajowa Rada Sądownictwa będzie decydować o tym, czy sędziowie, którzy skończyli 65 lat, będą mogli dalej orzekać. Taki zwrot może oznaczać wycofanie się ze wzmocnienia głowy państwa.
Jeśli zaś chodzi o powoływanie asesorów, to mimo różnych zastrzeżeń wśród poprawek pozostała propozycja zmian, która umożliwia odwołanie się od decyzji głowy państwa. Dziś obowiązująca procedura zaczyna się od ministra sprawiedliwości, który przedstawia kandydatów do zaopiniowania KRS. Jeżeli opinia jest pozytywna, mogą oni zacząć orzekać. Propozycja PiS mówiła, że ministra sprawiedliwości w tym procesie zastąpi prezydent. W efekcie to on będzie przedstawiał KRS wykaz mianowanych asesorów. Rada będzie mogła zgłosić sprzeciw, blokując prezydenckie decyzje. Problem w tym, że jest duża różnica pomiędzy umocowaniem konstytucyjnym ministra i głowy państwa. Sprzeciw wobec decyzji ministra nie budziłby zastrzeżeń, ale wobec prezydenta – już tak. I to spore.
Nie wiadomo, czy przyjęta konstrukcja to efekt świadomego działania czy też niechlujstwa legislacyjnego połączonego z brakiem wyobraźni. Gdyby jednak weszła w życie, oznaczałaby tylko tyle, że decyzje najważniejszej osoby w państwie, posiadającej najmocniejszy demokratyczny mandat zdobyty w bezpośrednich wyborach, mogłyby być podważane przez hybrydowy polityczno-sędziowski organ, którego część członków wybiera Sejm.
Taka konstrukcja może rodzić poważne zastrzeżenia konstytucyjne i nie ma wątpliwości, że prezydent ją zawetuje, jeżeli zmiany trafią na jego biurko. Inaczej bowiem sam ograniczałby swoje kompetencje.
Na razie zastrzeżenia Kancelarii Prezydenta nie znalazły z jakiegoś powodu zrozumienia u posłów pracujących nad przepisami. To wszystko może doprowadzić do kolejnego poważnego kryzysu w obozie władzy, ale też obrócić w pył kompromis tak mozolnie wypracowywany z Brukselą.