„Zawód. Opowieść o pracy w Polsce. To o nas", bo o tej pozycji mowa, napisana jest z tą samą wrażliwością co ta, którą znajdziemy na wspomnianym fanpejdżu - choć forma jest całkiem inna. Zamiast zabawnych, lecz dających do myślenia historyjek będących wytworem wyobraźni autora, mamy opowieść o prawdziwych ludziach.
Aż ciśnie się na usta: niestety.
Dzięki książce poznajemy historie osób, którym przyszło zmierzyć się z polskim rynkiem pracy. Z pewnością ich doświadczeń nie można określić jako tragiczne. Przeciwnie, są do bólu zwyczajne, a ich bohaterowie mogliby nosić dowolne imiona. Na ich miejscu bowiem mógłby być niemal każdy. Nie poznamy zatem opowieści o przedstawicielach społecznego marginesu czy wracających do społeczeństwa byłych więźniów. Bohaterami książki są ludzie młodzi, wykształceni, z wielkich ośrodków. Nie marzą o życiu jak z serialu ani o wielkich pieniądzach. Na czym więc może zależeć mieszkającym w nieźle rozwiniętym, europejskim kraju ciężko pracującym ludziom? Na tym, aby nie musieć nieustannie zamartwiać się o jutro. Niektórzy nazwaliby to normalnością.
Tymczasem czytamy o ludziach, którzy z trudem utrzymują rodziny: absolwentach wyższych uczelni, którzy stracili wiarę w to, że kolejny bezpłatny staż może przynieść coś więcej niż uścisk ręki na pożegnanie; wcześniejszych prymusów skłonnych do zamiany posiadanego tytułu naukowego doktora na najniższą krajową pensję; pracowników korporacji, którzy wprawdzie pną się po szczeblach służbowej drabiny, ale nadal nie starcza im do pierwszego; ratowników medycznych walczących o cudze życie, a jednocześnie śmiertelnie wyczerpanych wielogodzinnymi dyżurami.
Za sprawą książki poznajemy także Anię, która sfrustrowana niepozwalającą na utrzymanie pracą w wymiarze kilkunastu godzin dziennie, zdecydowała się na podjęcie zatrudnienia w najstarszym zawodzie świata. Paradoksalnie, na pytanie o to, czy nie żałuje swojej decyzji, odpowiada: „Ani przez chwilkę, nawet przez sekundę. Dopiero gdy zaczęłam pracować w zawodzie, przestałam się czuć w Polsce jak szmata".