Nie miał być więc objęty regulacją podmiot, którego podstawowym zadaniem jest świadczenie innego rodzaju usług, a dodatkowo na swoich stronach internetowych umieszcza różnego rodzaju filmiki. Ani fryzjer, który zamieszczałby na swojej stronie filmy o stylizacji włosów, ani diler samochodowy pokazujący nowe modele swoich aut, ani właściciel przedszkola zamieszczający w sieci bajki dla dzieci nie musieliby się obawiać nowych przepisów. Ich podstawowym zadaniem jest bowiem strzyżenie włosów, sprzedaż samochodów, uczenie i bawienie dzieci, a nie udostępnianie filmów w Internecie.
Mimo jasności rozumienia pojęcia „usługa" przez prawników ekspertów w trakcie prac sejmowych w celu rozwiania wszelkich wątpliwości dodano do pojęcia "audiowizualna usługa medialna" wyraźną przesłankę prowadzenia działalności gospodarczej jako warunek konieczny do objęcia przepisami ustawy. Dodatkowo wreszcie w art. 2 ust. 2 wprost przesądzono, że przepisów ustawy nie stosuje się do prywatnej korespondencji elektronicznej, elektronicznych wersji dzienników i czasopism oraz prasy internetowej. Jednak dla przeciwników ustawy nie miało to żadnego znaczenia. Nie pasowało do przyjętej z góry tezy.
Wszystkie te przepisy należało czytać łącznie, tworzyły one czytelny system prawny będący w pełni zgodny z zapisami dyrektywy. Regulacji mieli zostać poddani tylko profesjonalni dostawcy usług na żądanie prowadzący zarobkową działalność gospodarczą w zakresie udostępniania filmów na żądanie. Ustawodawca unijny uznał takie podmioty za konkurentów klasycznych nadawców. Dlatego oferowane audycje miały być uporządkowane w katalogu i nie mogły być rozproszone po serwisie czy poprzecinane tekstem, jak ma to miejsce w blogach, forach dyskusyjnych czy na prywatnych stronach. Wszelkie przedsięwzięcia amatorskie i niekomercyjne pozostały zatem poza zainteresowaniem projektodawców, a zarzuty o ograniczaniu wolności słowa były nieuzasadnione.
System zgłoszeniowy
Nawet najbardziej precyzyjne przepisy określające wymagania konieczne do spełnienia przez dostawców usług medialnych na żądanie wymagają wprowadzenia instrumentów zmierzających do ich przestrzegania. Mechanizm kontrolny miał zapewnić wykaz (a nie rejestr, jak powszechnie podnoszono w mediach), do którego dostawcy usług na żądanie mieli być wpisywani.
Wykaz miał spełniać przede wszystkich funkcje informacyjne i identyfikacyjne oraz służyć określaniu jurysdykcji dostawców, czyli stwierdzeniu, czy podlegają oni przepisom polskiej ustawy. Dostawcy mieli zgłaszać się do przewodniczącego KRRiTV najpóźniej z chwilą rozpoczęcia świadczenia usługi medialnej na żądanie (nowy art. 45a ust. 1). Nie było więc mowy o jakimkolwiek uzależnianiu świadczenia działalności gospodarczej od wcześniejszej decyzji administracyjnej organu regulacyjnego. Nie była przewidziana uprzednia możliwość badania na etapie zgłaszania, czy usługa spełnia standardy dyrektywy. Wpis był bezpłatny, a ponadto zupełnie automatyczny, bowiem KRRiT nie miała możliwości odmowy.
Dyrektywa wprost nie nakazuje wprowadzenia tego rodzaju instrumentów, motyw 19 jej preambuły wyraźnie wskazuje, iż "dyrektywa nie wpływa na odpowiedzialność państw członkowskich i ich organów w zakresie czynności organizacyjnych – w tym systemu koncesjonowania i zezwoleń administracyjnych". Państwom pozostawiona została zatem swoboda w zakresie doboru środków administracyjnych służących do kontroli przestrzegania przepisów dyrektywy.
System zgłoszeniowy zaproponowany do identyfikacji usług na żądanie nie był jedynym, jaki zastosowano w Unii. W wielu krajach wprowadzono bardziej restrykcyjne zasady rejestracji, w Hiszpanii np. publicznymi i regionalnymi rejestrami zostali objęci nie tylko dostawcy usług na żądania, ale również ich akcjonariusze i udziałowcy. Polski wykaz nie miał nic wspólnego z koncesjonowaniem Internetu ani z administracyjnym zatwierdzaniem usług na żądanie, co wynikało wprost z przepisów ustawy.
Autor jest radcą prawnym, dyrektorem Departamentu Własności Intelektualnej i Mediów w MKiDN
Czytaj więcej w serwisie:
Prawnicy, doradcy i biegli
»
Opinie i analizy