Jak zwykle nikt nie jest temu winny. W końcu człowiek sam targnął się na życie. Inny człowiek jednak, siedząc w ministerialnym fotelu, nie wykazał się chęcią i wolą zadziałania, by wcześniej problem rozwiązać.

Zastrzeżenia do elektronicznego systemu poboru opłat kierowcy mieli od początku. Do naliczania drakońskich kar również (3 tys. zł za przejazd przez każdą bramkę, a tych na jednej trasie może być kilkanaście). Nie pierwszy raz przepisy mijają się z rozsądkiem i poczuciem sprawiedliwości, ale nikomu nie wadzi, bo wszyscy widzą tylko to, co przed nimi. Procedurom stało się zadość i nawet wieszać nikogo nie trzeba. Zresztą kierowca litościwie całą niewdzięczną robotę wziął na siebie, więc urzędnicza brać może trwać w leniwym błogostanie, bo przecież to nie oni biedaka skazali. A to, że szubienicę przygotowali i sznur zawiesili, nie jest jeszcze powodem, by mówić, że nie mają czystych rąk lub sumienia.

Przekleństwem jest zastępowanie myślenia procedurami. Co jeszcze musi się wydarzyć, by Sławomir Nowak, minister odpowiedzialny za kształtowanie prawa w tym zakresie, dostrzegł kuriozalne wady przepisów? Minister jest po to, by reagować, zanim wystąpi problem.

Ale widać Nowak ma klapki na oczach, gdyż mimo awantur wokół systemu ViaTOLL, nie robi nic. Tymczasem to jest istota jego pracy, za którą dostaje pensję, a na nią my wszyscy jako podatnicy się zrzucamy. Może powinniśmy wymagać, by pracownik przez nas utrzymywany wziął się w końcu do roboty?

Ale może nie ma czasu, bo za często patrzy na zegarek.