Reklama

Lisak: O historii pokątnych doradców i abłokatów

Publikacja: 11.12.2013 14:11

Red

Od kilku lat śledzę w prasie skargi profesjonalnych pełnomocników na tych nieprofesjonalnych, zwanych doradcami prawnymi. Dwie małe litery, a różnica taka wielka. Jak twierdzą niektórzy, doradcy ci mają na sumieniu wszystkie grzechy ludzkości: bywają niesolidni, obniżają jakość usług prawnych i stawki na rynku. O tempora, o mores! – krzyknąłby Cyceron, gdyby żył. I nie miałby racji, bo problem „pokątnych doradców" nie jest bynajmniej znakiem szczególnym naszych czasów. Istniał już w XIX wieku (a zapewne i wcześniej). Prasa społeczna i prawnicza z tamtego okresu nie przebierała w słowach. W „Gazecie Sądowej Warszawskiej" z 1873 roku nazywano ich bez ogródek „plagą społeczeństwa", która żeruje na ciemnocie ubogich mieszczan i wieśniaków, są to „postaci o ile wstrętne, o tyle ciekawe". Zresztą może oddam głos autorowi artykułu. – „Członkowie tego Towarzystwa Opieki nad biednymi klientami to karykatury z różnych warstw społecznych. Liznąć prawa (utarte w Warszawie wyrażenie) to dla nich najwyższa kwalifikacja – wygrać dwie sprawy najeżone (...) w przekonaniu klienta licznymi trudnościami, to powodzenie!" To właśnie oni wyrabiają w społeczeństwie szkodliwe „popędy pieniactwa" i zawziętości.

Pismo „Wiek" (też z 1873 roku) donosi, że podobny problem istniał w Rosji, gdzie chleb profesjonalnym pełnomocnikom odbierali „abłokaci". Dla ścisłości dodam, że po rosyjsku adwokat brzmi tak samo jak w języku polskim. Znów dwie małe literki czyniące wielką różnicę. Abłokaci nie posiadali – jak zapewniał autor artykułu – „żadnej kwalifikacji jak tylko tytuł przez siebie przyjęty". Byli oni bardzo zuchwali i dopuszczali się nawet nadużyć ściganych na drodze karnej.

Gdzie indziej autor proponował, by w ślad za rozwiązaniami stosowanymi w Rosji zezwolić na działalność „pokątnej adwokatury" jedynie w tych miejscowościach, w których nie było adwokatów zawodowych. Brak profesjonalnego pełnomocnika w miejscowości będącej siedzibą sądu jest dziś raczej trudne do wyobrażenia, ale zostawmy teraźniejszość na boku.

W innym numerze „Wieku" przytoczono historię, która zdarzyła się w sądzie pokoju w Pskowie. W jakim stopniu została ona udoskonalona przez sprytne pióro dziennikarza, celem wywołania w czytelniku grozy, na wieki pozostanie tajemnicą. Choć, jak powiadają, w każdej, choćby najbardziej zmyślonej historii musi być źdźbło prawdy.

Sędzia wywołuje obwinionego, odczytuje skargę i pyta:

Reklama
Reklama

– Czy obwiniony przyznaje się do winy?

Obwiniony milczy.

– Odpowiadaj pan, tak albo nie?

Dalej milczenie.

– Cóż tedy, odpowiadaj pan.

– A panie sędzio, ja mam abłokata.

Reklama
Reklama

– Gdzie jest?

– Na dole został na wozie i usnął. Upił się, bo ma bardzo słabą głowę. Wypiliśmy wszystkiego tylko jedną półkwaterkę. Pozwól jednak panie sędzio przyprowadzić go, nie gniewaj się.

Wchodzi abłokat.

– Pan jesteś obrońcą obwinionego?

– Tak, panie.

– Cóż pan powiesz w niniejszej sprawie? Czy pan uznanie obwinio...

Reklama
Reklama

– A cóż panie sędzio pokoju – mówi, przerywając sędziemu abłokat – powiem, że moja sprawa bardzo chwiejna. – I jakby potwierdzając wypowiedziane słowa, stracił równowagę i zaczął szukać podpory pod ścianą. Publiczność zaczęła się śmiać głośno. Sędzia pokoju wzywa do porządku i każe wyprowadzić obrońcę chwiejnej sprawy, niemogącego utrzymać się na nogach.

Autorka jest radcą prawnym z Krakowa

Od kilku lat śledzę w prasie skargi profesjonalnych pełnomocników na tych nieprofesjonalnych, zwanych doradcami prawnymi. Dwie małe litery, a różnica taka wielka. Jak twierdzą niektórzy, doradcy ci mają na sumieniu wszystkie grzechy ludzkości: bywają niesolidni, obniżają jakość usług prawnych i stawki na rynku. O tempora, o mores! – krzyknąłby Cyceron, gdyby żył. I nie miałby racji, bo problem „pokątnych doradców" nie jest bynajmniej znakiem szczególnym naszych czasów. Istniał już w XIX wieku (a zapewne i wcześniej). Prasa społeczna i prawnicza z tamtego okresu nie przebierała w słowach. W „Gazecie Sądowej Warszawskiej" z 1873 roku nazywano ich bez ogródek „plagą społeczeństwa", która żeruje na ciemnocie ubogich mieszczan i wieśniaków, są to „postaci o ile wstrętne, o tyle ciekawe". Zresztą może oddam głos autorowi artykułu. – „Członkowie tego Towarzystwa Opieki nad biednymi klientami to karykatury z różnych warstw społecznych. Liznąć prawa (utarte w Warszawie wyrażenie) to dla nich najwyższa kwalifikacja – wygrać dwie sprawy najeżone (...) w przekonaniu klienta licznymi trudnościami, to powodzenie!" To właśnie oni wyrabiają w społeczeństwie szkodliwe „popędy pieniactwa" i zawziętości.

Reklama
Opinie Prawne
Ewa Szadkowska: Czy minister Żurek idzie na rympał?
Opinie Prawne
Stanisław Szczepaniak: Ratowanie tonącego szpitala to nie znachorstwo
Opinie Prawne
Łukasz Guza: Matka-Polka, ojciec bezpaństwowiec
Opinie Prawne
Marek Kutarba: Czy prezydent kupuje głosy na koszt naszych dzieci
Opinie Prawne
Michał Bieniak: Cel uświęca środki, czyli jak wyjść z kryzysu konstytucyjnego
Reklama
Reklama