Prof. Lelental: Wyświetlałem więźniom zakazane filmy

Jak zostałem prawnikiem - prof. Stefan Lelental, karnista, wykładowca prawa na Uniwersytecie Łódzkim

Publikacja: 15.04.2014 16:25

Prof. Lelental: Wyświetlałem więźniom zakazane filmy

Foto: ROL

Rz: Podobno został pan prawnikiem przez przypadek?

Stefan Lelental:

Tak było. Chciałem być dziennikarzem sportowym. W Gimnazjum im. Mikołaja Kopernika w Łodzi miałem dobre stopnie, zdawałem więc na dziennikarstwo do Warszawy. Okazało się, że pierwszeństwo mają ci z dyplomem przodownika pracy, ja jednak takiego nie miałem...

Jak można było go zdobyć?

No właśnie do końca nie wiedziałem. Nie udzielałem się w szkole społecznie. Moje dokumenty z UW zostały automatycznie przesłane na łódzki Wydział Prawa – taka była wtedy praktyka. Tu też musiałem zdawać egzamin. Pamiętam, że z geografii miałem m.in. pytanie o pochodzenie węgla... ?W 1954 r. zacząłem studiować prawo.

Podobało się panu?

Wtedy studiowało się o wiele lepiej niż dziś. Nikt nie pytał o pieniądze. Dostawałem stypendium, z którego kupiłem mnóstwo książek. Wiele mam do dziś. To były czasy studenckich spotkań przy winie, dyskusji. W Łodzi studiowało wtedy wiele wybitnych postaci, m.in. Roman Polański. W Zakopanem był taki wspaniały dom dla studentów – Żak. Poznałem tam swoją pierwszą dziewczynę, studentkę filologii polskiej z Warszawy. Moimi nauczycielami byli wybitni prawnicy.

Czemu wybrał pan prawo karne?

Zachwyciły mnie wykłady prof. Emila Stanisława Rapaporta. To był najwybitniejszy uczony na UŁ. ?I bardzo przyjaźnie nastawiony do studentów. Na jego wykładach często brakowało miejsca, zapraszał nas do siadania na podeście. Gdy się postarzał, seminaria odbywały się w jego mieszkaniu. Był zwolennikiem tzw. trójpodziału prawa karnego – na materialne, proceduralne i właśnie wykonawcze. Polski kodeks wykonawczy uchwalono w 1969 r., a ja już w 1958 r. pisałem u niego pracę na ten temat. Dane mi było kontynuować jego dzieło. W listopadzie 1980 r. prezes Rady Ministrów powołał mnie do komisji kodyfikacyjnej, która m.in. przygotowała kodeks karny wykonawczy z 1997 r.

Pana praca naukowa rozpoczęła się właśnie od pracy magisterskiej?

Nie. Życzeniem prof. Rapaporta było, bym zaczął od więziennictwa. W listopadzie 1958 r. podjąłem pracę w tej służbie – jako jeden z pierwszych z wyższym wykształceniem. Dopiero po kilku latach wróciłem na uczelnię.

Chyba nie było łatwo świeżo upieczonemu absolwentowi prawa pracować z więźniami?

Więźniowie mnie lubili. To byli sprawcy drobniejszych przestępstw lub ci, którzy właśnie kończyli karę. Problemy miałem, ale ze współpracownikami i zwierzchnikami. Po październiku 1956 r. w więziennictwie doszło do zasadniczego przełomu. Podejście do więźniów było o wiele bardziej humanitarne. Duża część kadry wywodziła się jednak z dawnych czasów i nie było łatwo przekonać ich do nowych zasad.

Jaką pełnił pan funkcję?

Byłem kierownikiem działu penitencjarnego. Organizowałem dla więźniów koncerty. Pamiętam, jaki się zrobił w Łodzi szum, gdy przyjechali Czerwono-Czarni. Przed zwierzchnikami uratowało mnie tylko to, że więźniowie częściowo płacili za bilety. W więzieniu było też kino. Ale można było wyświetlać tylko filmy ze specjalnej listy. Ja tej zasady nie przestrzegałem. Dlaczego niby więźniowie mieli się nudzić? Miałem więc rozmowy z urzędnikami z Centralnego Zarządu Więziennictwa...

Mimo tych rozmów utrzymał się pan na stanowisku?

Wiceministrem sprawiedliwości był wtedy prof. Stanisław Walczak. Spodobało mu się to, co robiliśmy. Zaczął zlecać nam wprowadzanie różnych eksperymentalnych nowinek. Na przykład przepustek dla więźniów. W naszym zakładzie był pierwszy oddział leczenia alkoholików. Wyniki mieliśmy bardzo dobre – trochę dlatego, że jako alkoholików diagnozowano wtedy wszystkich, którzy popełnili przestępstwo w stanie po użyciu alkoholu. Kiedy na oddziale zaczęła pracować elegancka absolwentka socjologii, chętnych było jeszcze więcej...

Udało się panu kogoś zresocjalizować?

Oczywiście. Najlepiej pamiętam sytuację nie z pracy w więzieniu, ale z lat 90., gdy byłem adwokatem. Przyszła do mnie matka młodego chłopaka, żeby bronić jej syna. Chłopak stał między garażami, pił z kolegami piwo. Była tam też jakaś dziewczyna. Do domu właśnie wracał jej ojciec. Dziewczyna powiedziała: – O idzie ojciec, pijany, znów się będzie z matką kłócił. Trzeba mu przylać. Młodzi mężczyźni tak mu „przylali", że spowodowali skutek śmiertelny. Syn mojej klientki dostał siedem lat więzienia. Błagała mnie, żeby odbywał karę w Łodzi, w areszcie śledczym, bo chciała go widywać. Nie zgodziłem się. Poprosiłem, żeby go skierować do zakładu karnego w Iławie, dla młodocianych. Tam były nie tylko szkoły, ale i boiska sportowe. Rzetelnie zajmowano się młodymi ludźmi. Ostatnio ta kobieta spotkała mnie na ulicy. Chciała mnie całować po rękach. Jej syn skończył w więzieniu szkołę. Dziś jest świetnym stolarzem, założył rodzinę. Nie wiadomo, co by się stało, gdyby trafił do innego ośrodka. Młodzi ludzie są bardzo podatni na demoralizację. ?Jestem przekonany, że dobrze prowadzony system penitencjarny może zapobiec recydywie.

—rozmawiała Katarzyna Borowska

Rz: Podobno został pan prawnikiem przez przypadek?

Stefan Lelental:

Pozostało 99% artykułu
Opinie Prawne
Mirosław Wróblewski: Ochrona prywatności i danych osobowych jako prawo człowieka
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Opinie Prawne
Tomasz Pietryga: Święczkowski nie zmieni TK, ale będzie bardziej subtelny niż Przyłębska
Opinie Prawne
Ewa Szadkowska: Biznes umie liczyć, niech liczy na siebie
Opinie Prawne
Michał Romanowski: Opcja zerowa wobec neosędziów to początek końca wartości
Materiał Promocyjny
Do 300 zł na święta dla rodziców i dzieci od Banku Pekao
Opinie Prawne
Tomasz Pietryga: Komisja Wenecka broni sędziów Trybunału Konstytucyjnego