Słynna klauzula in dubio pro tributario została wpisana do ordynacji podatkowej i obowiązuje od początku tego roku. I co? I nic! Bo przez te osiem miesięcy fiskus ani razu (sic!) nie rozstrzygnął wątpliwości na korzyść płacących podatki. Z bardzo prostego powodu – on nigdy wątpliwości nie ma.
Ta niczym niezmącona pewność to chyba jakiś żart. Bo przepisy podatkowe to chyba jedne z najgorszych – nigdy nie były ani łatwe, ani jasne, ani przyjazne. Do tego dochodzi wydawanie sprzecznych z sobą interpretacji oraz zmienianie, co rusz, zdania przez fiskusa.
Warto przypomnieć, że resort finansów bronił się przed wprowadzeniem korzystnego dla podatników przepisu rękami i nogami. W końcu jednak połknął tę żabę, bo niespodziewanie została wyniesiona na polityczne sztandary. Prezydent Bronisław Komorowski pytał nas przecież w referendum 6 września 2015 r., czy chcemy, żeby taką klauzulę wprowadzić.
Pomijam zasadność takiego pytania (bo dlaczego ktokolwiek miałby nie chcieć?!) i fakt, że prezydent pytał nas, gdy... ustawa została już uchwalona. Dziś już wiadomo z całą pewnością, że wpisanie do prawa podatkowego zasady in dubio pro tributario było tylko taktycznym ustępstwem państwa, które wcale nie zamierzało jej stosować. Z podatników ściąga się nadal ile wlezie i żadne tam wątpliwości tego nie zakłócą. Fiskalizm po dobrej zmianie też ma się świetnie, szczególnie na tle rosnącego deficytu budżetowego i wydatków państwa.
Marzenia, by podatników traktować uczciwie, to nadal marzenia ściętej głowy.