„Suweren". Słowo, którego kariera jest godna każdego człowieka stającego w błyskach fleszy, znanego z tego, że jest znany. Słowo-celebryta, pieszczone w ustach polityków, tych wielkich i tych małych. Słowo-celebryta dodawane jako przyprawa do usprawiedliwień i żądań. Magiczne znaczenie, które ma onieśmielać, czasem przerażać, a zawsze ostatecznie kończyć każdą dyskusję. Można powiedzieć, że gdzie diabeł nie może, tam „suwerena" pośle. W ubiegłym tygodniu KRS we współpracy ze Stowarzyszeniem Krajowa Rada Sędziów Społecznych zorganizowała konferencję na temat udziału społeczeństwa w sprawowaniu wymiaru sprawiedliwości. Nie cieszyła się ona medialną popularnością ani nie była przedmiotem zainteresowania polityków, członków ciała ustawodawczego czy rządu.
Być może organizatorzy popełnili błąd. Gdyby bowiem konferencja nosiła tytuł „Kontrolny udział suwerena w korupcyjnych spotkaniach kolesiów przy kawie i ciasteczkach" albo chociaż właśnie „Suweren za stołem sędziowskim", to okazałaby się medialnym sukcesem.
A problematyka ta potrzebuje sukcesu jak kania dżdżu.
Cóż bowiem jest ważniejsze dla podejrzanie lewacko brzmiących „obywateli", naukowo wyglądającego „społeczeństwa" czy konserwatywnie nastawionego „suwerena" niż to, żeby przynajmniej od czasu do czasu ich czy jego przedstawiciel zasiadł za stołem sędziowskim wraz z sędzią zawodowym?
Nic nie jest ważniejsze. Bez względu na to, czy jesteśmy „obywatelami", członkami „społeczeństwa" czy „suwerenem", nic nie jest ważniejsze od tego, żeby sprawiedliwość była wynikiem wykładni prawa połączonego z człowieczeństwem.