Z punktu widzenia prawa podatkowego taka pomoc to zwykła darowizna. A tylko obdarowanie najbliższej rodziny jest zwolnione z daniny. Fundacja to ani siostra, ani brat, więc... młoda dziewczyna od dwumilionowej pomocy musiałaby oddać fiskusowi 400 tys. zł. O takiej sumie marzy niejeden potrzebujący.
Pierwszy raz o problemie usłyszałam siedem lat temu. Wówczas o pomoc zwrócili się do mnie rodzice chorej na raka dziewczynki. Małe lokalne stowarzyszenie zebrało pieniądze niezbędne na leczenie i przelało im je na konto. Znajoma księgowa ostrzegła ich, że powinni zapłacić podatek. Nie uwierzyli jej, ale to ona miała rację. Dawno jednak nie słyszałam o takich problemach z fiskusem. Myślałam więc, że sprawa jest już załatwiona. I jest. Tyle że to nie rząd znalazł ustawowe rozwiązanie, ale doradcy podatkowi. Okazuje się bowiem, że wystarczy, aby fundacja w swoim statucie zapisała, że prowadzi działalność polegającą na pomocy społecznej. Wiedzą o tym duże organizacje. Te mniejsze nie mają jednak o tym zielonego pojęcia. I jeśli jednorazowo zorganizują zbiórkę dla osoby, która nagle potrzebuje pomocy, to ona musi się podzielić z fiskusem. Skoro rząd zapewnia, że pomaga potrzebującym, to niech wykona kolejny krok. Oprócz 500+, programu „Za życiem" wprowadzi zwolnienie z podatku od darowizn dla naprawdę potrzebujących. Organizacje dokumentują zbiórki. Nie dają też pieniędzy w ciemno. Żądają faktur, dowodów. Dlatego warto im zaufać i wprowadzić zwolnienie. Słowa św. Mateusza: „nie wie lewica, co czyni prawica", zbyt często sprawdzają się w Polsce. Nie może być tak, że jeden resort daje, a drugi zabiera. Potrzebujący nie chcą takiego harpagona.