Stałem sobie na mrozie, czekałem na pociąg i myślałem o państwie polskim. Te myśli nawiedzają mnie ostatnio podejrzanie często, a niskie temperatury widocznie im sprzyjają.
Kiedy tak stałem na mrozie, a może raczej kołysałem się i tupałem, przypominałem sobie skrawki wiedzy o przedwojennej kolei. Znacjonalizował ją – o zgrozo! – Władysław Grabski, ten twórca naszego przedwojennego kapitalizmu. Stworzył sprawną instytucję, dzięki której pociągi jeździły punktualnie, a Skarb Państwa czerpał całkiem przyzwoity dochód (w porywach do 6 proc. budżetu).
Jednak nie tylko o dochód i punktualność chodziło. Sprawna kolej była jednym z ważniejszych elementów państwowości polskiej. Scalenie i rozwój regionalny Polski, a przede wszystkim pokazanie, że te pozostałości po trzech rozbiorach tworzą teraz jedną całość i że ta całość jest polskim państwem. Dla każdego miało być jasne, że państwo polskie jest sprawne i że można być z niego dumnym. To był jeden z elementów podmiotowości Polski.
Dziś nasza kolej także jest państwowa. Stanowi, jako grupa PKP, potężną instytucję. Według niektórych szacunków jest to czwarta co do wielkości kolej w Europie. Jednak nie jest już ani punktualna, ani dochodowa. I bynajmniej, nie może stanowić powodu do dumy. Ale jedno jednak ją łączy z okresem przedwojennym – także teraz, pocierając na peronie zmarznięte ręce – możemy myśleć o niej jako o metaforze polskiej państwowości.
Ktoś powie, że przesadzam, bo wokoło widać coś innego. Bo przecież Polska nam rozkwita, gospodarka sobie radzi, powstają stadiony, baseny i markety, a w telewizorze mamy 100 kanałów. PKP natomiast mimo prób restrukturyzacji jest taka, jaka była w schyłkowym PRL. PKP to samotna wyspa na morzu nowoczesności – powiedzą moi oponenci.