Katastrofa: Rosja, Polska, wątpliwości

Mamy obowiązek pytać o odpowiedzialność władz rosyjskich za katastrofę. Nie wolno uznawać takich pytań za świętokradztwo rujnujące relacje Warszawy z Moskwą – twierdzi publicysta „Rz”

Publikacja: 26.04.2010 01:07

Bronisław Wildstein

Bronisław Wildstein

Foto: Fotorzepa, Ryszard Waniek Rys Ryszard Waniek

Reakcja naszych władz i głównych ośrodków kreowania opinii publicznej na drugą tragedię katyńską nie budzi optymizmu. Słyszymy, że powinniśmy się cieszyć, iż państwo funkcjonuje, a jego instytucje działają. To dość groteskowa pociecha. Nawet mnie, bardzo krytycznie oceniającemu stan państwa polskiego, nie przyszłoby do głowy, że miałoby się rozsypać z powodu śmierci prezydenta i kilku, nawet najważniejszych, urzędników, zwłaszcza że rząd nie poniósł żadnych strat.

skomentuj na blogu

Natomiast apele, aby bez reszty akceptować zachowania władz i uznawać je za najlepsze, gdyż inaczej naruszamy podniosłą atmosferę żałoby i polską jedność, nie byłyby warte odpowiedzi, gdyby nie ich dominacja w ośrodkach kształtowania opinii publicznej, a zwłaszcza mediach, które w Polsce już od jakiegoś czasu radykalny krytycyzm wobec opozycji równoważą serwilizmem w stosunku do rządu.

Nie mamy więc żadnych wyników śledztwa, które trwać ma rok (!), a już hipoteza nieszczęśliwego wypadku staje się dogmatem. Jeszcze mocniej wbijany nam w głowy jest inny pewnik o przełomie w stosunkach polsko-rosyjskich wywołany jakoby niezwykle pozytywną postawą, którą władze Rosji wykazały wobec Polski w sprawie katastrofy. Do rejestru oczywistości należy także uznanie dla postawy polskiego rządu.

Należy sprawdzić, czy te pseudooczywistości wytrzymają próbę krytyki. Dyskusja na ten temat toczy się głównie w Internecie. Jak zwykle w takich wypadkach następuje tam wysyp niepopartych niczym nieprawdopodobnych, sensacyjnych doniesień i teorii spiskowych. W sporej mierze są one jednak prowokowane powszechnie głoszonymi w mediach, niepopartymi niczym dogmatami o katastrofie 10 kwietnia oraz infantylnymi bajeczkami o rosyjsko-polskiej przyjaźni. Są jednak także w Internecie analizy ciekawe, a najlepszą z nich jest artykuł Łukasza Warzechy w Salonie24 „Zamach – słowo tabu”.

 

 

Czy powinniśmy zadowolić się tylko jedną hipotezą – nieszczęśliwego wypadku? Prezydencki tupolew, który wprawdzie nie powinien już latać, tym razem był w dobrym stanie. Potwierdzają to eksperci rosyjscy wydający się wykluczać awarię maszyny. Polski pilot był świetny i doświadczony. Wszystko to nie znaczy, że do wypadku nie mogło dojść. Jeśli jednak był to wypadek, pozostaje pytanie, czy przyczyną jego był jedynie nieszczęśliwy zbieg okoliczności, czy może ktoś zawinił.

Sprzeczne zeznania rosyjskich kontrolerów lotu, a nawet przedstawicieli władz w oficjalnych wystąpieniach muszą budzić podejrzenia. Mogą oznaczać błąd strony rosyjskiej. A za błąd, który doprowadził do katastrofy prezydenckiego samolotu i śmierci najwyższych dygnitarzy ościennego państwa, odpowiadają najwyższe władze kraju, w którym tragedia ta się zdarzyła.

Gesty strony rosyjskiej, zresztą niespecjalnie kosztowne, są tylko reakcją w kontekście jej odpowiedzialności. Jakiekolwiek zaniedbanie na lotnisku rosyjskim przy przyjmowaniu polskiego samolotu prezydenckiego staje się winą rosyjską. A w oczywistym kontekście historycznym ta wina nabiera dodatkowego ciężaru.

A co z hipotezą zamachu? Odruchowo myślimy o niej jako mniej prawdopodobnej i pewnie rzeczywiście jest to hipoteza mniej prawdopodobna. Ale też przy każdej katastrofie samolotowej bada się taką możliwość.

Dlaczego polski rząd nie wystąpił do Rosji o przejęcie śledztwa? To oburzające zaniechanie

W tym przypadku nie wolno zapominać, że we współczesnej Rosji akty terroru i polityczne zabójstwa nie są niczym niezwykłym – uważa się, że są jedną z metod działania FSB (służby bezpieczeństwa Rosji, która powstała z dawnego KGB).

Wystarczy przypomnieć przypisane Czeczeńcom zamachy terrorystyczne w Bujnaksku, Moskwie i Wołgodońsku, które zdarzyły się w 1999 roku, przed wyborami prezydenckimi w Rosji. W ich wyniku zginęło prawie 300 osób, wiele było ciężko rannych. Kolejnemu tajemniczemu zamachowi zapobiegli mieszkańcy Riazania. Ponieważ trudno było zaprzeczyć, że zamieszani byli weń agenci FSB, z opóźnieniem pojawiła się wersja, że były to ich... antyterrorystyczne ćwiczenia.

Przed zamachami Władimir Putin, bezbarwny premier, nie wydawał się poważnym kandydatem na prezydenta. Zdobył popularność w atmosferze zagrożenia, kreując się na silnego człowieka, który rozprawi się z terrorystami. Późniejsze śledztwo w sprawie zamachów spełzło na niczym, ale niezależna opinia w Moskwie i ludzie badający sprawę na Zachodzie nie mają wątpliwości – to była prowokacja FSB, a jej celem było zapewnienie zwycięstwa Putinowi, dawnemu funkcjonariuszowi KGB związanemu nadal ze służbami specjalnymi. Na ten temat film dokumentalny nakręcił francuski reżyser Jean-Charles Denieux. W Rosji niewygodni świadkowie sprawy ginęli. Zastraszano, zmuszano do emigracji albo zabijano dziennikarzy, którzy sprawę usiłowali badać. Zamordowany został Siergiej Juszenkow, wiceprzewodniczący i najbardziej aktywny członek społecznej komisji do rozwikłania sprawy zamachów.

W 2006 roku w Anglii zamordowany został emigrant polityczny Aleksander Litwinienko, były funkcjonariusz FSB badający sprawę zamachów. Litwinienko poprosił o azyl, gdy dostał zadanie zabicia przebywającego w Anglii magnata rosyjskiego Borysa Bieriezowskiego.

Wśród zabójstw przeciwników politycznych i dziennikarzy może najbardziej uderzającym była śmierć Anny Politkowskiej zastrzelonej w dzień urodzin Putina. Jej otoczeniu trudno uwierzyć w przypadek. Wszystkie te i wiele innych faktów opisanych zostało przez dwóch przebywających na emigracji rosyjskich historyków, Jurija Felsztinskiego i Władimira Pribyłowskiego, w „Korporacji zabójców”. Pisała o nich również polska reporterka, która wiele lat spędziła w Rosji, Krystyna Kurczab-Redlich w książce „Głową o mur Kremla”.

I na koniec może rzecz najbardziej wymowna – próba otrucia Wiktora Juszczenki, nieakceptowanego przez Moskwę kandydata na prezydenta Ukrainy, którym zresztą później został.

Rzecz jasna przywołane fakty nie dowodzą niczego, jeśli chodzi o katastrofę 10 kwietnia. Z pewnością jednak są okolicznością, którą trzeba wziąć pod uwagę, rozważając poszczególne hipotezy.

 

 

Właściwie trudno zrozumieć, jakie działania strony rosyjskiej wywołały tak wielkie nadzieje rządu polskiego i mediów, że potraktowane zostały jako przełom. Wyświetlenie filmu Wajdy w telewizji? Objęcia Putina i Tuska? Cofnięcie skargi Memoriału przez Sąd Najwyższy do instancji niższej? Co do tego ostatniego, to zdarzyło się to już kilka razy. A sądy niższej instancji podtrzymywały nadal tajność uzasadnienia umorzenia katyńskiego śledztwa.

Było jeszcze parę gestów. Uczestnictwo prezydenta Miedwiediewa w pogrzebie Lecha Kaczyńskiego i kilka uwag prezydenta i premiera Rosji na temat tego, że za mord w Katyniu odpowiada Stalin. W sprawie katastrofy Rosjanie robią to, co muszą – jako kraj, na terenie którego się zdarzyła, odpowiadają za śledztwo – i co jest im na rękę. Wyraźnie chcą kontrolować całe postępowanie.

Owszem, gesty takie należy dyskontować, ale nie można się nimi egzaltować. W sprawie katyńskiej nie została odtajniona ani karteczka z tego, co Rosjanie utajnili w roku 2004, a polscy oficerowie nie zostali zrehabilitowani. A to tylko polityka historyczna – ważna, ale nie najważniejsza. W tym samym czasie Rosjanie podpisali umowę o budowie Nord Streamu (gazociągu bałtyckiego) i są w trakcie przejmowania gazowej infrastruktury Ukrainy.

Chcę być dobrze zrozumiany. Należy wykorzystywać wszystkie gesty rosyjskie. Wierzę zresztą, że zwykli Rosjanie przejęci byli polską tragedią. Działacze Memoriału od początku powołania tej instytucji dają wyraz niezwykłemu zaangażowaniu i poświęceniu dla sprawy polskiej. Miejmy nadzieję, że następny prezydent wypełni wolę Lecha Kaczyńskiego, który w Katyniu miał udekorować aktywistów tej grupy polskimi odznaczeniami.

Czym innym jednak jest zachowanie władz rosyjskich. Mamy obowiązek zapytać o ich odpowiedzialność, a nie uznawać tego za świętokradztwo rujnujące relacje polsko-rosyjskie. Swoją drogą, jeśli głównym ekspertem medialnym w sprawach rosyjskich jest Stanisław Ciosek, to trudno się dziwić naszemu entuzjazmowi. Ten był zawsze entuzjastą władz rosyjskich: od Breżniewa po Putina.

 

 

Dlaczego polski rząd nie wystąpił do Rosji o przejęcie śledztwa? To zaniechanie jest oburzające zwłaszcza w kontekście prawdopodobnej hipotezy, że Rosjanie choćby przez swoje błędy odpowiadają za wypadek. W takiej sytuacji trudno oczekiwać, aby chcieli wyjaśnić wszelkie niejasności. Wprawdzie wciąż możemy (i powinniśmy) zwrócić się do Rosjan w tej kwestii, ale możliwości strony polskiej zostały już mocno ograniczone.

Podstawowe czynności, jak: zabezpieczenie miejsca katastrofy, zebranie podstawowych dowodów, pierwsze przesłuchanie świadków, zostały już dokonane. Do ich jakości (w każdym razie do jakości niektórych z nich) można mieć fundamentalne zastrzeżenia, a przywrócić stanu pierwotnego nie jesteśmy już w mocy.

Przypomnijmy: gdy w 1996 roku amerykański samolot z ministrem handlu na pokładzie rozbił się w Chorwacji, rząd USA przewodniczył komisji, która badała wypadek, a Chorwaci byli jej członkami. Wyniki ogłoszone zostały dwa miesiące po wypadku.

W przypadku katastrofy pod Smoleńskiem obie strony powołują się na konwencję chicagowską, która dotyczy lotnictwa cywilnego, co już czyni ją wątpliwą w odniesieniu do prezydenckiego samolotu. Jednak nawet ta konwencja przewiduje powołanie międzynarodowej komisji do zbadania wypadku. Dlaczego rząd polski nie skorzystał z tej możliwości? Dlaczego zgadzamy się na stosowanie różnych porządków prawnych przez stronę rosyjską, która raz odwołuje się – wybiórczo – do konwencji z Chicago, raz do swoich wojskowych przepisów, które uniemożliwiają jej natychmiastowe przekazanie danych stronie polskiej? W ogóle wrażenie chaosu, w tym prawnego, dominuje, gdy ocenia się śledztwo w sprawie smoleńskiej katastrofy.

Kolejne pytania: dlaczego Polska, prowadząc śledztwo, nie domaga się przekazania nam dowodów, tylko oczekuje na wnioski wyciągnięte przez stronę rosyjską? Dlaczego Polacy nie odwołają się do pomocy swoich sojuszników? Przecież NATO ma podsłuchy i satelitarny ogląd, który mógłby posłużyć rozwikłaniu zagadki katastrofy, ma zresztą świetnych ekspertów w tych kwestiach.

Już od początku można było mieć wątpliwości co do zachowania polskiego rządu. Na pokładzie polskiego samolotu lecieli najwyżsi polscy oficerowie. Lecieli prezydent, jego najważniejsi urzędnicy i szef NBP. Wszyscy oni mieli ze sobą rozmaite typy urządzeń elektronicznych, od telefonów komórkowych poczynając, a na laptopach kończąc, urządzenia, z których wydobyć można informacje łakome dla każdego wywiadu, a dla rosyjskiego w szczególności.

Samolot prezydencki jest przestrzenią eksterytorialną. Po rozbiciu sytuacja nie jest już ta sama, ale nie jest także oczywista. Dlaczego polskie władze nie próbowały chociaż domagać się uczestnictwa we wszystkich przeprowadzanych na miejscu katastrofy poszukiwaniach? Dlaczego zgodziły się na to, aby władze rosyjskie zamknęły ten obszar na wiele godzin? Dlatego dziś jedyne nasze informacje na temat katastrofy pochodzą od Rosjan. To nie jest błaha sprawa i odsłania również stan polskiego państwa. Rodziny ofiar nie dostały rozmaitych rzeczy ich bliskich, w tym telefonów komórkowych, które podobno uległy zniszczeniu – pomimo że katastrofę przetrwały przedmioty, które wyglądają na dużo bardziej kruche.

I wreszcie: dlaczego zgadzamy się na tak odległy termin zakończenia śledztwa? Niby wszystko już wiadomo, a śledztwo z założenia trwać ma wyjątkowo długo.

Mamy obowiązek domagać się odpowiedzi na te pytania i wątpliwości, a rząd polski ma obowiązek wyjaśnić nam swoje decyzje i postawę.

felietony
Przykra prawda o polityce międzynarodowej
Analiza
Jerzy Haszczyński: Gaza dla Trumpa, wschodnia Jerozolima dla Palestyńczyków?
Opinie polityczno - społeczne
Michał Szułdrzyński: Donald Tusk zapowiada rekonstrukcję. Rząd bardziej niż rekonstrukcji potrzebuje wizji
Opinie polityczno - społeczne
Jerzy Surdykowski: Sztuczna inteligencja nie istnieje
Opinie polityczno - społeczne
Jędrzej Bielecki: Wojna Donalda Trumpa z Unią Europejską nie ma sensu