Badany przez ośrodek zajmujący się opinią publiczną jest poddawany podobnej presji. Z mediów, czyli często z jedynego otoczenia, które prezentuje wokół niego poglądy polityczne, jest naciskany na pewien kierunek odpowiedzi. Badanie nawet najbardziej anonimowe powoduje jednak efekt wyrwania do tablicy, a uczeń chce się przypodobać nauczycielowi. Zgaduje pożądany kierunek odpowiedzi, w czym zapewne młodzi badacze opinii z dużych miast mu bardzo nie przeszkadzają. Efekt jest taki, że od 10 do 20 procent badanych nie podaje swoich prawdziwych preferencji. Jedni je zmieniają, inni nie mówią prawdy, jeszcze inni odmawiają odpowiedzi. Informacja o wynikach badania powinna zawsze zawierać nie tylko liczbę osób, które nie miały zdania, ale także informację, ile osób odmówiło odpowiedzi. Dopiero to pozwoliłoby nam ocenić skalę niedoszacowania. Efekt niedoszacowania często był pogłębiany przez automatyczne doliczanie do wyników odpowiedzi osób niezdecydowanych według skali poparcia. Taki sposób uzupełniania sondaży zahaczał już o manipulację.
[srodtytul]Outsiderzy czy liderzy[/srodtytul]
Politycy i opinia publiczna powoli przyzwyczajają się do tego, żeby żyć z sondażami, które zaniżają preferencje. Bierzemy po prostu poprawkę na to, że wyniki PO są trochę zawyżone, a wyniki PiS lekko zaniżone. Po takiej poprawce intuicyjnie potrafimy określić przybliżony wynik. Pomyłki sondażowe nie powinny więc przynosić wielkich szkód. Jest jednak przypadek, w którym całkowicie zniekształcają obraz polskiej polityki. Chodzi tu o tzw. efekt cięciwy. Jak to wygląda? Przyjmijmy, że polityk podejmuje działanie, które podoba się znacznej grupie wyborców, ale jest mocno krytykowane przez dominujące media. Polityk zwiększa swoje faktyczne poparcie, ale z sondaży może się dowiedzieć czegoś odwrotnego. Im silniejszy nacisk mediów, tym efekt będzie mocniejszy, a cięciwa badań naciągnie się coraz bardziej pod prąd faktycznego poparcia.
Polityk otrzymuje wtedy informację, że jego działanie jest nieskuteczne i powinien go zaniechać. Nietrudno zgadnąć, że wielu ulegnie presji i zmieni swoje postępowanie. Efekt cięciwy występuje bardzo często przy charyzmatycznych przywódcach, którzy nie przejmując się elitami, idą pod prąd. Długo uważani za outsiderów nagle wyrastają na czołowych polityków. Ten efekt wystąpił też zapewne w 2005 r. po pierwszej turze wyborów prezydenckich przy sprawie dziadka z Wehrmachtu. Potępieniu w mediach nie było końca, sondaże pokazały, że kandydat PiS mocno na tym straci. Kilka dni przed wyborami cięciwa puściła. Sondaże gwałtownie poszybowały w górę. Nie wierzę, że miało to cokolwiek wspólnego z gwałtowną zmianą preferencji. Opinia publiczna już wcześniej wybrała Lecha Kaczyńskiego, a sprawa dziadka z Wehrmachtu mu ewidentnie pomogła.
Efektu cięciwy zupełnie w tych wyborach nie uwzględnił sztab Jarosława Kaczyńskiego. Jeżeli sondaże rzeczywiście wykazały chwilowy spadek poparcia dla kandydata po filmie „Solidarni 2010”, to było to odzwierciedlenie nastrojów w dużych mediach. Poparcie społeczne faktycznie rosło. Było to widać w stosunku do poziomu sprzed 10 kwietnia. Sprawa smoleńska przyniosła Jarosławowi Kaczyńskiemu powiększenie grupy jego zwolenników i błędem była niemal całkowita rezygnacja z tego wątku w kampanii. Osłabiono główny element mobilizacyjny. Sztab Kaczyńskiego został trafiony strzałą z cięciwy, którą przygotowali mu jego przeciwnicy.
[srodtytul]Sondażowa pułapka[/srodtytul]