Dania,prezydencja UE,lewica,ekologia

Ekologiczny pryncypializm Duńczyków nie musi dobrze wróżyć polskim planom wydobycia gazu łupkowego ani projektom budowy elektrowni atomowych – zauważa publicysta

Publikacja: 09.01.2012 21:52

Piotr Semka

Piotr Semka

Foto: Fotorzepa, Kuba Kamiński kkam Kuba Kamiński Kuba Kamiński

Przejęcie przez Danię prezydencji Rady Unii Europejskiej nie odbiło się zbyt głośnym echem. Ci, którzy jeszcze niedawno przekonywali o potędze polskiego przewodnictwa, dziś półgębkiem przyznają, że wiązali z nim zbyt wielkie nadzieje. "Polska była pierwszym dużym państwem członkowskim, które objęło przewodnictwo w Radzie UE od czasu wdrożenia traktatu lizbońskiego. Część polityków i ekspertów wiązała z tym grubo przesadzone nadzieje na wzmocnienie roli prezydencji w ramach obowiązywania nowego traktatu. Okazało się jednak, że poważnie i chyba już na dobre umniejszył on znaczenie przewodnictwa, nawet jeśli jest ono bardzo sprawne" – ten passus publicysta "Gazety Wyborczej" umieścił w połowie swojego tekstu o duńskiej prezydencji. Tak jak kiedyś w PRL między akapitami PZPR przyznała się do chybionych decyzji, tak teraz "GW" bez ostentacji dystansuje się wobec swoich "grubo przesadzonych ocen polityków i ekspertów".

Ale także w Danii unijną prezydencję przyjęto bez złudzeń. Duńska agencja prasowa Ritzau pisała: "Dania pozostająca poza strefą euro może mieć zbyt mało siły do rozwiązania kryzysu, jaki nęka Europę. Europejskie prezydencje nie mają już takiego znaczenia jak wcześniej". Nakłada się na to brutalizacja procesów decyzyjnych w Unii. Od ponad roku to Nicolas Sarkozy i Angela Merkel podejmują najważniejsze decyzje.

Ponoć francuski prezydent na szczycie w Brukseli 8 – 9 grudnia 2011 r. zdążył poinformować socjaldemokratyczną szefową duńskiego rządu panią Helle Thorning-Schmidt, że jako "nowicjuszka" i reprezentantka kraju spoza strefy euro powinna znać swoje miejsce w szeregu. Czy w związku z tym duńska prezydencja w niczym Polsce nie zaszkodzi? Wydaje się, że przystojna pani premier może dać się nam we znaki.

Socjalizm w sercu...

Po porażce Jose Zapatero w Hiszpanii to Helle Thorning-Schmidt przewodzi dziś bodaj najbardziej wyraziście lewicowemu rządowi w Europie. 15 września ubiegłego roku w wyniku wyborów w Danii nadszedł kres dziesięcioletnich rządów prawicy. Nowy rząd powstał wskutek koalicji trzech ugrupowań lewicowych. Jej trzonem jest najsilniejsza partia socjaldemokratów z Helle Thorning-Schmidt na czele.Mniejszościowy rząd na dodatek wisi na parlamentarnym poparciu skrajnie lewicowego ugrupowania Czerwono-Zielona Lista Jedności.

W kampanii wyborczej "Czerwony blok" grał populistycznymi hasłami ustanowienia podatku dla milionerów i zapowiedziami pociągnięcia banków do odpowiedzialności za kryzys. Miały stanieć bilety komunikacji miejskiej, a nastolatki miały chodzić do dentysty za darmo. Miały też zostać zrewitalizowane dzielnice imigrantów. Kandydat na ministra do spraw wyznań zapowiadał zaś, że utrzymywany z kasy państwa Kościół luterański zobowiąże pastorów do udzielania ślubów parom homoseksualnym. To ostatnie żądanie miało być dowodem na obyczajowy postęp, a nie na niestosowne mieszanie się państwa w wewnętrzne sprawy Kościoła.

Już przy konstruowaniu programu rządu i zarysów budżetu Thorning-Schmidt zmuszona była jednak wycofać się z wielu obietnic, ale nie osłabiło to jej pewności siebie.

... i w kieszeni

Pani premier ma nienaganną sylwetkę i ciekawą nordycką urodę. Wśród duńskiej lewicy bywa jednak krytykowana za umiłowanie markowych ciuchów i torebek Gucciego. Zaatakowana za to przez jednego z wyborców, odpowiedziała z iście proletariacką bezpośredniością: "Nie możemy wyglądać jak g...".

Życiorys szefowej duńskiego rządu dobrze pokazuje jej przynależność do "czerwonej burżuazji", czyli klasy ludzi, którzy kariery porobili w partyjnych aparatach. Helle Thorning-Schmidt w 1993 roku ukończyła Kolegium Europejskie w Brukseli, gdzie zdobyła tytuł magistra nauk politycznych (tam poznała męża). Pracę w klubie parlamentarnym socjaldemokratów, a w latach 1999 –2004 była eurodeputowaną. W latach 2005 i 2007 z sukcesem wystartowała do duńskiego parlamentu.

Do tego miksu czerwonej tożsamości i nowobogackiego stylu dobrze pasuje także postać jej męża. A jest nim Stephen Kinnock, syn marksizującego niegdysiejszego szefa brytyjskiej Partii Pracy Neila Kinnocka wojującego w latach 80. i 90. z konserwatywną premier Margaret Thatcher. Młody Kinnock był w tamtym czasie lewicowym zadymiarzem. Dziś porzucił uliczne manifestacje na rzecz lukratywnej funkcji jednego z dyrektorów Światowego Forum Ekonomicznego w Davos. Na codzień pracuje w Genewie. Wielu Duńczyków rozdrażnił fakt, że mąż pani premier odmówił płacenia podatków w Danii pod pretekstem, że bywa w Kopenhadze tylko w weekendy.

Dziwna aura otacza też Ole Sohna, nowego ministra ds. biznesu. W latach 1981 – 1989 Sohn był członkiem KC Komunistycznej Partii Danii i przez media oskarżany jest o przyjmowanie przed 1989 rokiem z Moskwy sutych dotacji w dolarach. Po upadku ZSRR Sohn zapisał się do Sojuszu Czerwono-Zielonego.

Pani premier nie uznała jednak jego niegdysiejszych koneksji z Sowietami za coś kompromitującego.

Ekologiczne  przeczulenie

Helle Thorning-Schmidt jak z rękawa sypie deklaracjami typu "Najważniejsze, aby Unia pozostała społecznością 27 państw". Skoro jednak na najważniejsze decyzje w Unii i tak nie będzie mieć wpływu, może się skupić na swoim programie "Zielonej Europy". Duńska lewica już zapowiada nacisk na tworzenie w krajach Unii elektrowni wiatrowych i odnawialnych źródeł energii. Polska ma prawo obawiać się tego wyczulenia na kwestię emisji dwutlenku węgla. Pojmowany dogmatycznie postulat rezygnacji z tradycyjnych źródeł energii najbardziej uderzy bowiem w takie kraje jak Polska, które korzystają z węgla kamiennego. Ekologiczny pryncypializm nie musi też dobrze wróżyć planom wydobycia gazu łupkowego i projektom budowy elektrowni atomowych. Duńską pomoc z wdzięcznością pewnie przyjmą Niemcy niekryjący irytacji wizją powstania u nas reaktorów atomowych.

Jak wskazuje na salonie24 Michał Dulak, ekspert klubu jagiellońskiego, niekorzystne dla Polski mogą być rozstrzygnięcia związane z pracami nad dyrektywą efektywności energetycznej oraz innymi regulacjami związanymi z energetyczną mapą drogową do 2050 r., które Dania chce rozpocząć w czasie swej prezydencji. A w jakim stopniu ekologiczne zacięcie Kopenhagi wpłynie na wypracowywanie do końca czerwca 2012 r. kompromisu w sprawie budżetu UE na lata 2014 – 2020? Podnoszą się głosy, że Dania wolałaby, aby część pieniędzy z Funduszu Spójności przeznaczyć na potrzeby walki z emisją CO

2

.

Lewicowe wychylenie nie najlepiej wróży też polityce wschodniej Unii Europejskiej. Duńska lewica jest obojętna na to, co dzieje się na Białorusi czy Ukrainie. Unika też zadrażnień z Rosją. Można za to podejrzewać, że pani premier chętnie zabierze głos w sprawie Węgier pod rządami Viktora Orbana. Lewica uwielbia przybierać belferskie tony, gdy jakiś kraj zaczyna wprowadzać konserwatywne reformy. Polska jako kraj wciąż dość konserwatywny ma prawo być ostrożna wobec prezydencji kraju o tak bardzo lewicowym obliczu.

Autor jest publicystą  tygodnika "Uważam Rze"

Przejęcie przez Danię prezydencji Rady Unii Europejskiej nie odbiło się zbyt głośnym echem. Ci, którzy jeszcze niedawno przekonywali o potędze polskiego przewodnictwa, dziś półgębkiem przyznają, że wiązali z nim zbyt wielkie nadzieje. "Polska była pierwszym dużym państwem członkowskim, które objęło przewodnictwo w Radzie UE od czasu wdrożenia traktatu lizbońskiego. Część polityków i ekspertów wiązała z tym grubo przesadzone nadzieje na wzmocnienie roli prezydencji w ramach obowiązywania nowego traktatu. Okazało się jednak, że poważnie i chyba już na dobre umniejszył on znaczenie przewodnictwa, nawet jeśli jest ono bardzo sprawne" – ten passus publicysta "Gazety Wyborczej" umieścił w połowie swojego tekstu o duńskiej prezydencji. Tak jak kiedyś w PRL między akapitami PZPR przyznała się do chybionych decyzji, tak teraz "GW" bez ostentacji dystansuje się wobec swoich "grubo przesadzonych ocen polityków i ekspertów".

Pozostało jeszcze 86% artykułu
Opinie polityczno - społeczne
Marek A. Cichocki: Europa obnażona. Co pokazuje święte oburzenie po wystąpieniu J.D. Vance’a?
Opinie polityczno - społeczne
Marek Budzisz: Nie przyłączajmy się do oburzenia na Donalda Trumpa, ale zaproponujmy mu partnerstwo
Opinie polityczno - społeczne
Ambasador Palestyny w Polsce: Moment przełomowy w kształtowaniu globalnego systemu
Opinie polityczno - społeczne
Michał Płociński: Pakt migracyjny będzie ciążyć Rafałowi Trzaskowskiemu
Opinie polityczno - społeczne
Estera Flieger: Niemcy nie rozliczyli się z historią. W Berlinie musi stanąć pomnik polskich ofiar