Przejęcie przez Danię prezydencji Rady Unii Europejskiej nie odbiło się zbyt głośnym echem. Ci, którzy jeszcze niedawno przekonywali o potędze polskiego przewodnictwa, dziś półgębkiem przyznają, że wiązali z nim zbyt wielkie nadzieje. "Polska była pierwszym dużym państwem członkowskim, które objęło przewodnictwo w Radzie UE od czasu wdrożenia traktatu lizbońskiego. Część polityków i ekspertów wiązała z tym grubo przesadzone nadzieje na wzmocnienie roli prezydencji w ramach obowiązywania nowego traktatu. Okazało się jednak, że poważnie i chyba już na dobre umniejszył on znaczenie przewodnictwa, nawet jeśli jest ono bardzo sprawne" – ten passus publicysta "Gazety Wyborczej" umieścił w połowie swojego tekstu o duńskiej prezydencji. Tak jak kiedyś w PRL między akapitami PZPR przyznała się do chybionych decyzji, tak teraz "GW" bez ostentacji dystansuje się wobec swoich "grubo przesadzonych ocen polityków i ekspertów".
Ale także w Danii unijną prezydencję przyjęto bez złudzeń. Duńska agencja prasowa Ritzau pisała: "Dania pozostająca poza strefą euro może mieć zbyt mało siły do rozwiązania kryzysu, jaki nęka Europę. Europejskie prezydencje nie mają już takiego znaczenia jak wcześniej". Nakłada się na to brutalizacja procesów decyzyjnych w Unii. Od ponad roku to Nicolas Sarkozy i Angela Merkel podejmują najważniejsze decyzje.
Ponoć francuski prezydent na szczycie w Brukseli 8 – 9 grudnia 2011 r. zdążył poinformować socjaldemokratyczną szefową duńskiego rządu panią Helle Thorning-Schmidt, że jako "nowicjuszka" i reprezentantka kraju spoza strefy euro powinna znać swoje miejsce w szeregu. Czy w związku z tym duńska prezydencja w niczym Polsce nie zaszkodzi? Wydaje się, że przystojna pani premier może dać się nam we znaki.
Socjalizm w sercu...
Po porażce Jose Zapatero w Hiszpanii to Helle Thorning-Schmidt przewodzi dziś bodaj najbardziej wyraziście lewicowemu rządowi w Europie. 15 września ubiegłego roku w wyniku wyborów w Danii nadszedł kres dziesięcioletnich rządów prawicy. Nowy rząd powstał wskutek koalicji trzech ugrupowań lewicowych. Jej trzonem jest najsilniejsza partia socjaldemokratów z Helle Thorning-Schmidt na czele.Mniejszościowy rząd na dodatek wisi na parlamentarnym poparciu skrajnie lewicowego ugrupowania Czerwono-Zielona Lista Jedności.
W kampanii wyborczej "Czerwony blok" grał populistycznymi hasłami ustanowienia podatku dla milionerów i zapowiedziami pociągnięcia banków do odpowiedzialności za kryzys. Miały stanieć bilety komunikacji miejskiej, a nastolatki miały chodzić do dentysty za darmo. Miały też zostać zrewitalizowane dzielnice imigrantów. Kandydat na ministra do spraw wyznań zapowiadał zaś, że utrzymywany z kasy państwa Kościół luterański zobowiąże pastorów do udzielania ślubów parom homoseksualnym. To ostatnie żądanie miało być dowodem na obyczajowy postęp, a nie na niestosowne mieszanie się państwa w wewnętrzne sprawy Kościoła.