W Krakowie pięciu dawnych działaczy „Solidarności" zaczęło głodówkę, protestując przeciw drastycznemu ograniczeniu nauczania historii w szkołach średnich. Protestującym odpowiedziała architekt zmian, b. minister edukacji Katarzyna Hall. Odpowiedziała w sposób, który każe zwątpić już nawet nie w jej dobre intencje, ale po prostu – w jej kwalifikacje intelektualne.
Przypomnijmy – obowiązek nauki historii skończy się na pierwszej klasie liceum. Dalej ci, którzy nie wybiorą profilu humanistycznego, mają się kształcić w ramach dziwacznego bloku „Historia i społeczeństwo", niedającego wiedzy całościowej. Praktycznie znika natomiast będące dotąd regułą powtarzanie na kolejnych etapach kształcenia w bardziej rozwiniętej formie nauki o kolejnych epokach.
– Nauczyciele matematyki czy polskiego jakoś ufają tym uczącym na poprzednich etapach, nie przychodzi do głowy matematykowi uczyć na nowo w liceum tabliczki mnożenia. Natomiast nie wiem, dlaczego w historykach tkwi głębokie przekonanie, że trzeba na nowo zaczynać od piramid – skwitowała protest głodujących Katarzyna Hall.
Chciałbym móc napisać, że była minister udaje, że nic nie rozumie, ale wydaje mi się niestety, że – co jeszcze gorsze – ona naprawdę nic nie rozumie. Nie pojmuje choćby tego, że umiejętność posługiwania się przywołaną przez nią tabliczką mnożenia jest weryfikowana w ciągu całego kursu matematyki – bo bez tej znajomości uczeń po prostu nie jest w stanie dać sobie rady z tą nauką na wyższym etapie.
Co jednak najgorsze – Hall wydaje się kompletnie nie pojmować wagi wiedzy o historii jako elementu konstytuującego wspólnotę narodową. Wspólnota dlatego bowiem jest wspólnotą, że łączy ją wspólna ocena kluczowych elementów przeszłości. A bodaj – spór o niektóre z nich. Bo członkowie wspólnoty nie muszą nawet tak samo oceniać wszystkich dawnych wydarzeń. Mogą też się o niektóre spierać. Spór o wydarzenia historyczne jest normalny i w pewnym sensie też utwierdza wspólnotę, jeśli te wydarzenia są mocno przeżywane.