Wasi ludzie pióra i politycy, a także cały klan oświeconych ludzi u nas, zajmują w tych sprawach zupełnie odmienne stanowisko. Wcale nie szanują mądrości innych, lecz równoważą to całkowitym zaufaniem do mądrości własnej. Dla nich wystarczającym motywem burzenia starego porządku rzeczy jest to, że jest stary" – pisał, zwracając się do swojego francuskiego korespondenta, Edmund Burke w „Rozważaniach o rewolucji we Francji".
14 lipca Francuzi świętowali kolejną rocznicę zburzenia Bastylii – a właściwie wielkiego mitu, jaki wokół tego dość w sumie żałosnego wydarzenia stworzyła republikańska historiografia. Kiedy nad Łukiem Triumfalnym przelatują z hukiem myśliwce Mirage, ciągnąc za sobą trójkolorowe dymy, mało kto chce pamiętać, że z Bastylii uwolniono raptem siedmiu pospolitych kryminalistów, pokonując arcygroźną załogę twierdzy, sformowaną z podstarzałych wojennych weteranów.
Republikański mit nie może nie uwzględnić rewolucyjnego terroru, ale przedstawia go raczej jako konieczne zło. Jako rodzaj wypaczenia, które trwało przecież tylko kilkadziesiąt miesięcy, za to zapoczątkowało wspaniałą republikańską tradycję.
Jest jednak element, który w republikańskim micie właściwie nigdy się nie pomieścił, bo pozostawał z nim w dramatycznym kontraście. Ba, został świadomie skazany na niepamięć i był z niej powoli wydobywany w ciągu XIX w., a w niektórych aspektach dużo, dużo później, bo dopiero w drugiej połowie wieku XX. To los zbuntowanej w latach 1793–1794 Wandei, prowincji na zachodzie Francji, na południe od Loary.
Straszna zemsta na Wandei
Wandejscy chłopi powstali na początku 1793 r. między innymi w obronie swoich księży, zmuszanych do podpisywania lojalek wobec nowego reżimu, a także dlatego, że dotarły do nich straszliwe wieści o losie rodziny królewskiej. Jednocześnie republikańskie oddziały zaczęły brutalnie wymuszać na prowincji przestrzeganie coraz bardziej absurdalnych wymysłów Konwentu.