Tę budowę prześladuje pech, całkowicie niezależny od wytężonych wysiłków pani prezydent.
Na przykład podczas wyborczej kampanii samorządowej w roku 2006 najwyraźniej ktoś podszył się pod kandydatkę PO i w wywiadzie dla „Rzeczpospolitej" stwierdził, że II linia będzie gotowa już w roku 2010. Ani chybi - sabotażysta, bo przecież nikt przy zdrowych zmysłach nie mógł oczekiwać cudów. Potem, gdy już załatwiono wszystkie zezwolenia i rozstrzygnięto przetargi, budowa jakoś nie mogła ruszyć, mimo że pani prezydent starała się to ze wszystkich sił ułatwić, zawczasu zamykając dla wygody budowniczych kilka najważniejszych arterii w stolicy.
A teraz jeszcze ta kurzawka i zalanie nowiutkiej stacji. Co prawda jak Filip z konopi wyskoczyli jacyś tam geolodzy, którzy zaczęli pokrzykiwać, że ostrzegali, ale nikt ich nie słuchał. Bzdury! Z kurzawką jest jak z hiszpańską inkwizycją - nikt się jej nie może spodziewać!
Szczęśliwie w Warszawie pani prezydent może czuć się pewnie. Stolicę zamieszkuje wierny elektorat. Platforma Obywatelska mogłaby tu wystawić na prezydenta nie tylko HGW, ale i Osiełka Porfiriona, konia Incitatusa, a nawet Agnieszkę Pomaskę - i tak by wygrali, byle wystąpili pod właściwym logo.
Dziś twardzi i niezachwiani wielbiciele pani prezydent bronią jej ofiarnie przed niesłuszną krytyką, przytaczając kilka absolutnie niezbitych argumentów. Po pierwsze - że przecież jakby nic nie budować, to też by było źle. Po drugie - że jak się buduje, to wypadki się zdarzają. Po trzecie - że obecność kurzawki (powtórzmy - całkiem niespodziewana) to przecież nie wina HGW. Po czwarte - obowiązuje żelazna zasada: każda rzecz ukończona (wreszcie) i jako tako działająca to zasługa pani prezydent. Natomiast każda wpadka, awaria czy niedociągnięcie to czynnik losowy, na który pani Hanna nie ma żadnego wpływu.