Od początku sprawowania władzy w stolicy Hanna Gronkiewcz-Waltz zapowiadała (choć z początku jeszcze w sposób nieco zawoalowany, potem już bardziej otwarcie), że uczyni życie kierowców prawdziwym piekłem i zmusi ich, aby przesiadali się do komunikacji miejskiej. I, trzeba przyznać, w tym akurat przypadku obietnicy dotrzymuje. Choć kierowcy - twarda, niepostępowa, obskurancka gromada - wciąż stają okoniem.
Gdyby ktoś był złośliwy, mógłby wprawdzie powiedzieć, że właściwie to pani prezydent nie zrealizowała żadnego planu, tylko tak jej wyszło przypadkiem. Z rzeczy planowych wytyczyła sobie na mapie tylko kilka buspasów. Ale przecież nie planowała nie zbudować ani jednego z obiecywanych przez siebie publicznych parkingów, nie zaplanowała też zalania budowanej stacji metra czy zawalenia się parudziesięciu metrów kwadratowych ulicy w samym centrum.
Choć nie znaczy to, że się do tego nie przyczyniła - wręcz przeciwnie. Poza tym buspasy pewnie też przypadkiem wytyczono akurat tak, żeby maksymalnie utrudniały życie wszystkim.
Pani prezydent udaje się to wszystko jakoś tak samo z siebie, właściwie od niechcenia. A to zlikwiduje tu i tam po kilkaset miejsc parkingowych naraz i nie da niczego w zamian. A to zgodzi się na takie prowadzenie budowy metra, żeby zamknąć kilkanaście ważnych ulic na kilka lat. A to uruchomi kilka remontów zaplanowanych w taki sposób, żeby już nijak nie dało się ich objechać. A to coś zaleje, a to się coś zawali - i tak, ziarnko do ziarnka, zbiera się chwalebna miarka.
Ukazał się bowiem właśnie kolejny raport o zakorkowaniu miast w Europie. Wprawdzie tym razem wyprzedził nas Stambuł, ale raz, że to już prawie Azja, a dwa, że walczymy dzielnie, a gdyby się coś jeszcze miało zawalić albo popłynąć - co przecież przy umiejętnościach ekipy pani prezydent jest bardzo prawdopodobne - mamy wielką szansę wrócić na prowadzenie. Zresztą i tak jest lepiej - znaczy: korki są większe - niż w poprzednim raporcie. Skoczyliśmy o 3 punkty i teraz czas przejazdu z powodu korków wydłuża się w stolicy o 45 proc.