Druga porażka powstania. Opinia Krzysztofa Kłopotowskiego

Jan Komasa nakręcił pierwszą od czasu „Kanału" Andrzeja Wajdy fabułę o powstaniu warszawskim, która ma szansę zainteresować świat – twierdzi publicysta Krzysztof Kłopotowski

Publikacja: 16.10.2014 02:00

Druga porażka powstania. Opinia Krzysztofa Kłopotowskiego

Foto: materiały prasowe

"Miasto '44" nie będzie polskim kandydatem do Oscara. W tym roku jest  nim „Ida". W przyszłym jeszcze nie wiadomo, ale na pewno nie film Jana Komasy. Producent i dystrybutor wykluczyli to przez wybór daty rozpowszechniania. Czy ktoś myśli o naszym interesie narodowym?

Rzecznik Polskiego Instytutu Sztuki Filmowej wyjaśnił w e-mailu, że „Miasto '44" producent AKSON Studio i dystrybutor Kino Świat wprowadzili do kin 19 września tego roku. Film nie spełni w przyszłym roku wymogów Amerykańskiej Akademii Filmowej. Obraz ubiegający się o oskarową nominację dla „najlepszego filmu nieanglojęzycznego" w roku 2015 musi być chociaż siedem dni w kinach w okresie od 1 października 2014 do 30 września 2015.

Czy nie można było poczekać z premierą do piątku 2 października? Byłby początek roku akademickiego, gdy studenci wrócili z wakacji. Młodzież szkolna i tak zdążyłaby do kin. Straciliśmy szansę propagowania naszego wysiłku wojennego, o którym świat nie wie. Jednak pamiętajmy zasługę Michała Kwiecińskiego. Szef Akson Studio jest inicjatorem filmu i zebrał dlań duże pieniądze, oczywiście niebezinteresownie, z tego żyje.

Dzięki „Casablance" Czesi i Norwegowie zostali bohaterami antynazistowskiego ruchu oporu. A co z Polakami?

Casus „Casablanki"

Najpopularniejszy film Hollywood o II wojnie światowej, „Casablanca", chodzi w telewizjach kablowych i zajmuje czoło rankingu ulubionych. Od premiery w 1942 roku obejrzały go dziesiątki, a może setki milionów ludzi. I nie usłyszeli ani słowa o Polakach. Na pierwszym planie oglądamy wibracje paryskiego romansu Humphreya Bogarta i Ingrid Bergman. Na drugim jest przekaz o ruchu oporu w Europie. Przekaz uboczny został przykryty romansem pięknej pary, więc unika krytycznej oceny widza. Obraz układu sił w II wojnie światowej działa pod progiem świadomości.

W środku przekazu mieści się wielkie kłamstwo: przywódcą ruchu oporu w podbitej Europie jest Czech Victor Laslo. Jego żona Ingrid Bergman kocha Humphreya Bogarta. A ten odstępuje swą miłość synowi bohaterskiego narodu czeskiego. Ani słowa, że Czesi bez wystrzału poddali się III Rzeszy, a przez wojnę siedzieli niemal cicho. Co więcej, po zamachu na Reinharda Heydricha „kata Pragi", w tejże Pradze setki tysięcy Czechów wzięło udział w przysiędze wierności dla III Rzeszy. Wiec poparcia dla partii i rządu odbył się 3 czerwca 1942 roku, akurat w trakcie zdjęć do „Casablanki". Udział tych niezliczonych mas czeskich został wymuszony terrorem. Ale w Warszawie taki wiec się nie odbył. Gdyby miał miejsce, nie wypadłby imponująco.

Polacy są też dumni, że „nie wydali Quislinga" rozstrzelanego po wojnie za zdradę. Niemcy mianowali go ministrem-prezydentem Norwegii ?1 lutego 1942 roku, czyli kilka miesięcy przed zdjęciami do filmu. Ale mówi się w „Casablance" o szerokiej norweskiej konspiracji. Tak oto Czesi i Norwegowie zostali bohaterami antynazistowskiego ruchu oporu. A co z Polakami? W filmie występuje pewien Jan. Jest Bułgarem. Scenariusz napisali bracia Julius i Philip Epstain.

Dlaczego Humphrey Bogart nie odstąpił Ingrid Bergman pięknemu Polakowi, przywódcy europejskiego ruchu oporu? Wyjaśnia Mieczysław B. Biskupski, profesor uniwersytetu stanu Connecticut, autor książki „Nieznana wojna Hollywood przeciwko Polsce 1939–1945", w wywiadzie dla „Tygodnika Powszechnego": „Wielu z nich (scenarzystów – K.K.) należało do kręgów radykalnej lewicy, w tym do Komunistycznej Partii Stanów Zjednoczonych. Dla nich Polska była poniekąd tradycyjnym wrogiem. Była postrzegana jako katolicka, reakcyjna, wroga systemowi sowieckiemu i zwycięska nad nim w ważnej wojnie 1919–1921. Nawet przed II wojną Polska nie cieszyła się sympatią lewicy. Po niemieckiej inwazji na ZSRR w 1941 r. ludziom lewicy bardzo zależało na propagowaniu heroicznego obrazu ukochanej przez nich Rosji sowieckiej. Dyskredytowanie Polski obecnej, rządu polskiego na uchodźstwie, Polski przedwojennej, narodu polskiego – to wszystko były elementy tego lewicowego programu".

Polityczny kapitał cierpienia

Czechosłowacja straciła w II wojnie światowej 2,55 proc. ludności – dzięki uległości Czechów. Norwegia, ponoć macierz europejskiej konspiracji, tylko 0,32 proc., nie bez zasługi Qui- ?slinga minimalizującego straty kolaboracją. Niemcy straciły 10,47 proc.; ZSRR 13,71 proc. Polska miała 16,07 proc. ofiar śmiertelnych.

Nasze straty są sporne. Mogą spaść do 4,5 miliona lub wzrosnąć do 8 milionów. Jakub Berman rozkazał ustalić liczbę ofiar niemieckiej wojny i okupacji na 6 milionów 28 tysięcy, by w tej liczbie ukryć pomordowanych przez ZSRR i zrównać polskie ofiary z żydowskimi. Żydzi, nie mając wtedy własnego państwa, stracili jedną trzecią stanu liczebnego. Polacy są na drugim miejscu. Powinniśmy to uświadomić światu oraz pokazać, że ukrywanie Żydów w Polsce wymagało wielkiego poświęcenia. Groziło śmiercią własną i rodziny.

Berman rozumiał, że propaganda cierpienia to kapitał polityczny. Żydom ułatwiła stworzenie państwa. Ciągle służy do obrony polityki Izraela i osłonie pozycji w krajach Zachodu oraz walce o odszkodowania. Oni mają religię Holokaustu. My dopiero tworzymy religię Polski Walczącej. Tego, co rozumiał Jakub Berman, nie rozumie polskie środowisko filmowe. Albo nie chce włączyć się do rywalizacji o kapitał współczucia świata dla Polaków.

O zgłoszeniu „Idy" do Oskara zdecydowała komisja w składzie: Filip Bajon, Katarzyna Adamik, Jacek Bławut, Michał Komar, Agnieszka Odorowicz, Anda Rottenberg, Janusz Zaorski oraz Marek Żydowicz. To całkiem dobry wybór. Film Pawlikowskiego jest warsztatowo wybitny. Wyważa moralne racje w konflikcie etnicznym. Rodziców Idy zamordowali polscy chłopi, lecz przechowały ją polskie zakonnice. Ciotka Idy – podobno inspirowana postacią Heleny Wolińskiej-Brus – była zbrodniarką sądową za stalinizmu. Ida w finale odrzuca zakon, poznawszy swe pochodzenie oraz seks z saksofonistą. Polsko-żydowski bilans moralny zostałby w filmie wyrównany, gdyby nie cień Zagłady. Zbrodnie Żydów na służbie stalinizmu nie wydają się tak ohydne jak hitlerowskie, bo te pierwsze popełniane były na fali „walki z faszyzmem" lub tragicznie wymuszone przez sytuacje.

Czy istnieje film, który pokazuje nasze poświęcenie, zobowiązując innych do wdzięczności? Polska zgłosiła do Oskara parę lat temu „W ciemności" Agnieszki Holland. Złodziej przechowuje Żydów za pieniądze, a gdy się kończą, chroni za darmo. W zakończeniu jest dumny, że ich ocalił, aczkolwiek na nędznym poziomie moralnym. Rachunek jest wyrównany. Polak nie ma jednoznacznej zasługi. Bije w oczy jego chamstwo, ale został etycznie oświecony przez kontakt z ocalonymi. Nawet trafna intuicja, skoro im zawdzięczamy Dekalog i chrześcijaństwo.

Nie na tym polega polityka historyczna, by wzmacniać tych, którzy z nami rywalizują o współczucie świata. Trzeba poprawiać własny wizerunek. A to trudne zadanie. Krzywdy od Polaków w czasie okupacji są straszne. Niezawodna w pedagogice wstydu „Gazeta Wyborcza" 9 października 2014 opublikowała rozmowę z Baruchem Bergmanem pt. „Ani jednego dobrego Polaka". Wymowne, że niemal równocześnie „Rzeczpospolita" w dodatku „Plus Minus" wydrukowała rozmowę z prof. Andrzejem Kamińskim z Georgetown University w Waszyngtonie pracującym z uczonymi za granicą nad poprawą wizerunku Polski w podręcznikach historii.

Za co mają nas podziwiać

Czy katolicka godność Polaka wydaje się tak nieznośna? Jedyny nasz film, którego twórcy oczekują od Żydów jednoznacznej wdzięczności, to „Historia Kowalskich" Arkadiusza Gołębiewskiego i Macieja Pawlickiego. Chłopska rodzina ukryła sąsiadów i została za to spalona żywcem z dziećmi przez Niemców. Pomogli z ludzkiej dobroci wykształconej przez Kościół katolicki.

Film był szlachetnym półproduktem, ale bez winy realizatorów. Miał budżet 500 tysięcy złotych zamiast pięciu milionów. Normalnie kręci się dwie–trzy sceny dziennie, oni robili 12–15 dziennie, po 40 minut na scenę, tylko dwa duble, niemal bez prób i kontrplanów, bez różnych ustawień kamery. To wstrząsająca fabuła, choć miejscami inscenizacja wydaje się naiwna. Gdyby autorzy mieli więcej pieniędzy, zrobiliby lepszy film. Obrońcy interesu narodowego czasami pracują w Polsce w partyzanckich warunkach.

Za okupacji mieliśmy największy ruch oporu w Europie, państwo podziemne z Armią Krajową. Tego nie widać w „Casablance". Humphrey Bogart prowadzi kasyno, na tym samym terenie, gdzie mjr Mieczysław Słowikowski stworzył aliantom siatkę 70 szpiegów. Dziś przypisuje się Anglikom sukcesy wywiadowcze w Afryce należące do Słowikowskiego. Dokument na ten temat pt. „Powrót do Casablanki" nakręcili Małgosia Gago i Bolesław Sulik.

Natomiast Komasa nakręcił pierwszą od czasu zrobionego niemal 60 lat temu „Kanału" Andrzeja Wajdy fabułę o powstaniu warszawskim, która ma szansę zainteresować świat. Jest ważna dla polskiej polityki historycznej, pokazując niezwykłą walkę Warszawy, o której Zachód nie słyszał. A jeżeli coś słyszał, myli z powstaniem w getcie. Ocean ruin w „Pianiście" Romana Polańskiego, gdzie ukrywał się Władysław Szpilman, ani chybi musiał być skutkiem ogromnego żydowskiego zrywu, nieprawdaż? „Gazeta Wyborcza" zaczęła lansować tezę, że w getcie było „pierwsze powstanie warszawskie". A kto pierwszy, ten lepszy.

Niczego nie ujmując bohaterom getta, powinniśmy zatroszczyć się również o bohaterów Powstania Warszawskiego. Tamci mają najlepszy PR globalny. My mamy oszczerstwa. Albo obrzydliwą prawdę. Lub przemilczenia. Dlatego „Miasto '44" powinno zostać polskim kandydatem do Oskara. Ma pewne słabości, które my widzimy. Za granicą przemówią okrucieństwo walk, rozmach i tragedia w inscenizacjach młodego mistrza.

Dystrybutor „Kino Świat" wyjaśnia, że film miał wymagane siedem dni dystrybucji od 1 października 2013 do 30 września 2014 potrzebne do Oscara 2014. To nie jest wina dystrybutora, że „Miasto '44" nie zostało zgłoszone. Tak samo broni się producent. Ale musieli wiedzieć, że „Idę" wybrano już 8 sierpnia. Powinni więc przesunąć premierę na 2 października, 70. rocznicę kapitulacji miasta.

Powstanie warszawskie po raz drugi przegrało nierówną walkę.

Autor jest krytykiem filmowym, omawia premiery filmowe w TV Republika

"Miasto '44" nie będzie polskim kandydatem do Oscara. W tym roku jest  nim „Ida". W przyszłym jeszcze nie wiadomo, ale na pewno nie film Jana Komasy. Producent i dystrybutor wykluczyli to przez wybór daty rozpowszechniania. Czy ktoś myśli o naszym interesie narodowym?

Rzecznik Polskiego Instytutu Sztuki Filmowej wyjaśnił w e-mailu, że „Miasto '44" producent AKSON Studio i dystrybutor Kino Świat wprowadzili do kin 19 września tego roku. Film nie spełni w przyszłym roku wymogów Amerykańskiej Akademii Filmowej. Obraz ubiegający się o oskarową nominację dla „najlepszego filmu nieanglojęzycznego" w roku 2015 musi być chociaż siedem dni w kinach w okresie od 1 października 2014 do 30 września 2015.

Pozostało 93% artykułu
Opinie polityczno - społeczne
Michał Szułdrzyński: Dlaczego Hołownia krytykuje Tuska za ministrów na listach do PE?
Opinie polityczno - społeczne
Dubravka Šuica: Przemoc wobec dzieci może kosztować gospodarkę nawet 8 proc. światowego PKB
Opinie polityczno - społeczne
Piotr Zaremba: Sienkiewicz wagi ciężkiej. Z rządu na unijne salony
Opinie polityczno - społeczne
Kacper Głódkowski z kolektywu kefija: Polska musi zerwać więzi z izraelskim reżimem
Opinie polityczno - społeczne
Zuzanna Dąbrowska: Wybory do PE. PiS w cylindrze eurosceptycznego magika