Rozmaite encyklopedie internetowe i papierowe podają, że „...w grudniu 1970 roku rząd ogłosił drastyczne podwyżki cen na artykuły spożywcze, co wywołało demonstracje na Wybrzeżu. Według oficjalnych danych, na ulicach Gdańska, Gdyni, Szczecina i Elbląga od strzałów milicji i wojska zginęło 45 osób, a 1165 zostało rannych; zdaniem historyków – w ulicznych starciach udział wzięło kilkadziesiąt tysięcy ludzi".
Grudzień 1970, wcześniej poznański Czerwiec 1956, później zaś Ursus i Radom 1976, to fundamentalne wydarzenia w naszych powojennych dziejach, podobnie jak Sierpień 1980, stan wojenny oraz Okrągły Stół. Wydawałoby się, że w tych sprawach najważniejsze fakty zostały tysiąckroć opisane i weszły – jako oczywiste i bezdyskusyjne – do naszego historycznego kanonu, którego uczą się dzieci w szkołach i studenci na studiach. Tak wydawało się do czerwca 2014, gdy warszawski Sąd Apelacyjny prawomocnie zatwierdził w sprawie Grudnia 1970 wyrok warszawskiego Sądu Okręgowego, który zasadniczo kłóci się z całą naszą dotychczasową encyklopedyczną wiedzą. Logiczny wniosek może być tylko jeden: albo pomylił się sąd, albo my (społeczeństwo, które przez dziesięciolecia stworzyło sobie mit).
Sąd mianowicie nie tylko uniewinnił Stanisława Kociołka oskarżonego o przyczynienie się do śmierci ludzi, nie tylko praktycznie darował karę dwóm dowódcom, którzy wydali rozkaz strzelania, lecz także w żaden sposób nie wskazał osób odpowiedzialnych za tę tragedię. Mało tego: sąd uznał, że zabici nie zostali zabici strzałami z broni palnej tylko "pobici ze skutkiem śmiertelnym".
Na użytek tego felietonu odłóżmy na bok kwestie dotyczące okolicznościowych aspektów ocennych – ustrojowego, politycznego, ideologicznego, społecznego i patriotycznego – tylko skupmy się na samej ludzkiej śmierci.
Spytam wprost: były jakieś ofiary, czy ich nie było? Jeśli były, to co spowodowało ich śmierć: karabinowe kule czy ciosy kolbą? Kto strzelał (bił)? Trzydzieści trzy lata temu popłakałem się na "Człowieku z żelaza" słuchając piosenki o Janku Wiśniewskim, ale może on wcale nie padł? Skoro hitlerowcy i stalinowscy oprawcy nie mogą zasłaniać się odgórnymi rozkazami, dlaczego strzelający żołnierze i milicjanci nie byli w ogóle sądzeni? A przede wszystkim: kto z imienia i nazwiska (mam na myśli kierownictwo resortów, sądów i prokuratur, zarówno w PRL, jak i w III RP) odpowiada za to, że proces o zabójstwo z roku 1970 rozpoczął się dopiero ćwierć wieku później i do prawomocnego wyroku musieliśmy czekać następne dziewiętnaście lat?