Prezes Polskiego Komitetu Olimpijskiego (PKOl) Radosław Piesiewicz i minister sportu Sławomir Nitras strzelają do siebie ogniem ciągłym i widać wyraźnie, że żaden z nich nie zamierza brać jeńców. Oczywiście Piesiewicza należy rozliczyć z każdej złotówki wydanej na organizację wyjazdu do Paryża, sprawdzić, za kogo zapłacił i czy było to uzasadnione, ale czynienie go twarzą olimpijskiego niepowodzenia jest merytorycznie nieuzasadnione.
Nie jest on twarzą klęski, tak jak nie byłby twarzą sukcesu, gdyby się on zdarzył – choć bez wątpienia na to liczył i wiele zrobił, aż do granic śmieszności, by się do tego przygotować.
Czytaj więcej
Gesty wobec przeciwników z Danii, jakie wykonał trener Legii Goncalo Feio, powinny spotkać się z powszechnym potępieniem. Dla kogoś, kto obraża kogokolwiek – a w tym przypadku byli to kibice klubu Brondby i ich trener – nie powinno być miejsca w sporcie.
Jednak to nie PKOl wybiera prezesów związków sportowych, trenerów kadry czy szefów wyszkolenia, a to oni mają decydujący wpływ na codzienne funkcjonowanie sportu. PKOl ma jedynie zorganizować wyposażenie, wyjazd, pobyt i powrót reprezentacji z igrzysk oraz ewentualnie wypłacić nagrody medalistom.
Kim jest Radosław Piesiewicz i co obiecał, żeby wygrać wybory na prezesa PKOl
Piesiewicz prezesem PKOl został dzięki poparciu PiS-u. Obiecał związkom sportowym duże pieniądze od spółek Skarbu Państwa, słowa dotrzymał i w zamian za to prezesi uczynili go władcą polskiego olimpizmu. Mało tego – kilku z nich publicznie mówiło, że na taki PKOl czekali przez całe życie.